New York Times kontra Gazeta Wyborcza, czyli jak nie robić paywalla
New York Times chwali się sukcesem swojej płatnej subskrypcji, z której korzystają już ponad 3 miliony użytkowników. W Polsce z zamykania treści za paywallem korzysta już sporo tytułów, ale żaden nie wkurza mnie tak bardzo jak największy paywall Gazety Wyborczej. Płaciłam, nigdy więcej nie skorzystam i Gazeto Wyborcza - do NYT masz bardzo, bardzo daleko.
Oczywiście kliknęłam dziś w link Wyborczej na fejsie i oczywiście nie mogłam doczytać końca ważnego tekstu o aborcji, bo nie płacę za cyfrową prenumeratę Wyborczej. To normalne, przyzwyczaiłam się już, że pozycjonująca się na zbawiciela demokracji i intelektualizmu gazeta nie potrafiła zabezpieczyć swoich finansów wcześniej i teraz wraz ze spadkiem czytelnictwa papieru kombinuje jak zarabiać w internecie.
Problem leży w tym, że zamykanie treści za paywallem oznacza przede wszystkim to, że te podobno ważne informacje, reportaże i opinie nie docierają do ludzi, którzy najbardziej skorzystaliby z dostępu do takich treści.
Ktoś, kto płaci za Wyborczą w sieci, najprawdopodobniej już zgadza się z linią programową tytułu.
Ludzie, którzy faktycznie mogliby poszerzyć horyzonty i być może nawet zmienić zdanie pod wpływem tekstów Wyborczej, nie zapłacą za subskrypcję, i pozostaną w swojej bańce informacyjnej, i przy darmowych, często bezjakościowych treściach.
To chyba irytuje mnie najbardziej. Nie, Wyborczo, nie jesteś zbawicielem wolności w Polsce, nie walczysz z dezinformacją i propagandą.
Pomijam jakość treści - zamykanie wszystkiego za paywallem to branie aktywnego udziału w podziale społeczeństwa na to z dostępem do przyzwoitych treści i na resztę skazaną na clickbaity i fake newsy. To taki informacyjny elityzm, który jest w porządku, o ile nie dopisuje się do niego ideologii.
Dziś zdałam sobie sprawę, dlaczego sukces paywalla New York Times’a mnie cieszy, a Wyborczej wkurza.
Różnica w podejściu do płacenia za treści tych dwóch tytułów jest prosta: NYT udostępnia bez limitu treści bezpośrednio z linka.
Gdyby wspomniany artykuł z Wyborczej był artykułem New York Times, mogłabym go przeczytać bez problemu i informacji, że muszę zapłacić. To świetne, bardzo mądre podejście amerykańśkiej gazety do treści w internecie.
Jeśli klikam na coś na Twitterze czy Facebooku to oznacza, że inwestuję swój czas i uwagę w treść. To kliknięcie to już sukces dla magazynu, bo w czasach zalewu treściami walka o kliki i uwagę jest ostra.
NYT to wie. Wie też, że łatwo zrazić w tej sytuacji czytelnika przez kuszenie a potem zamknięcie kuszącej treści za paywallem.
Poza tym, jeśli chce się przyciągać nowych czytelników, którzy potencjalnie mogą zapłacić za nieograniczony dostęp do treści na różnych platformach, trzeba pokazać, co ma się do zaoferowania.
Jeśli więc kliknę na treść z NYT z Twittera, przeczytam ją bez problemu, ale ze strony artykułu nie przejdę już do innych polecanych treści. To całkowicie fair. Na dodatek pozwala na swobodne udostępnianie treści gazety.
Nawet gdy płaciłam za Wyborczą i chciałam podzielić się czymś w mediach społecznościowych, wstrzymywałam się, bo przecież większość odbiorców nie ma prenumeraty, więc i tak tego nie przeczyta. Prowadzi to do mniejszej liczby klików, co prowadzi do mniejszych zarobków z wyświetlania reklam, co kończy się większą presją na zarabianie na paywallu i zamykanie treści. Błędne koło.
NYT z ponad 3 milionami płatnych subskrybentów wie, co robi i robi to dobrze, na dodatek nie rzucając w błoto misji informowania odbiorców w czasach, gdy fake newsy i treści bez jakości są praktycznie wszędzie, gotowe na przejęcie masowego czytelnika.
Szkoda, że polskiemu tytułowi z największą bazą płatnych subskrybentów, brakuje odwagi czy wyobraźni do łączenia darmowych treści z płatnymi i budowania zaufania między czytelnikami, a medium.