REKLAMA

Android to lepszy system, ale iOS nadal bije go na głowę jakością aplikacji

Spokojnie – to nie jest kolejny tekst o tym, jak to redaktor Spider’s Web przesiadł się na iPhone’a. Ale właśnie wpadł mi w ręce iPhone X i chociaż definitywnie nie zostanie ze mną na dłużej, to chwila obcowania z iOS coś mi uświadomiła.

iphone x
REKLAMA
REKLAMA

Dla pełnego kontekstu – nie, to nie jest moja pierwsza styczność z iPhone’em. Swego czasu używałem sprzętów Apple’a często i gęsto, zarówno Maca, jak i iPhone’a czy iPada. Ostatni raz miałem jednak iPhone’a na dłużej jakoś dwa lata temu. Przez ten czas Android zdążył wyewoluować, wyładnieć i – tak sądzę – przegonić iOS-a pod praktycznie każdym względem.

Tak mi się wydawało do wczoraj, gdy uruchomiłem iPhone’a X. Smartfon wypożyczył mi na jakiś czas sklep X-kom na potrzeby realizacji kilku materiałów, za co bardzo dziękuję. Uruchomiłem telefon, skonfigurowałem system, pobrałem aplikacje i... zaniemówiłem.

Aplikacje na iOS nadal zjadają te na Androida.

Myślałem, że przez dwa lata krajobraz aplikacji zmienił się na tyle, żeby różnice między tymi samymi programami na obydwie platformy zatarły się lub po prostu zniknęły. Sytuacja wygląda tak, że aplikacje na Androida nadal są w tyle za tymi z iOS. Czasami tylko o jeden kroczek, ale jednak.

Weźmy na przykład aplikację używanego przez nas na Spider’s Web komunikatora – Slacka. Na pierwszy rzut jego aplikacje na Androida i iOS nie różnią się niczym, ale po bliższym przyjrzeniu zaczynamy dostrzegać detale: a to animacja, której na Androidzie nie ma. A to minimalnie zmieniony układ menu. A to rozdzielenie kanałów i wątków, którego na Androidzie brakuje, a które na iOS ułatwia zapanowanie nad ciągle rosnącą listą chatów.

Spotfiy? Niby to samo, ale już w ustawieniach poszczególne sekcje są lepiej wyszczególnione i łatwiejsze do opanowania. Na Androidzie sekcja ustawień to jeden wielki bałagan.

Najpopularniejszy cyfrowy notatnik – Evernote? Odkąd zobaczyłem, jak wygląda i działa notatnik na iOS, Androidowa wersja nagle przypomina relikt ery piksela łupanego.

Identycznie sytuacja wygląda z wielką trójcą społecznościówek: Instagram, Facebook i Twitter mają inne interfejsy, są ładniejsze, bardziej dopracowane.

„Bardziej dopracowane” to zresztą najlepszy sposób, by opisać tę różnicę.

Aplikacje na iOS mają w sobie tę ledwie uchwytną szczyptę finezji, której brakuje ich odpowiednikom na Androidzie. Oczywiście są od tego wyjątki (patrzę na ciebie, Google!) ale widać wyraźnie, że programiści do aplikacji na iOS przykładają się bardziej. Nawet do tych darmowych.

Zdaję sobie sprawę, że piszę tutaj o różnicach niemających fundamentalnego wpływu na działanie programów. Raczej o smaczkach, detalach i drobnych udogodnieniach, które sumarycznie przekładają się jednak na lepsze wrażenia z użytkowania.

Prawdę mówiąc nie dziwię się, że użytkownik iPhone’a łapiąc za smartfon z Androidem czuje, że coś jest „nie tak”. Bo co z tego, że Android jest pod większością względów lepszy od iOS-a, skoro pisanym na niego programom brak tej samej dbałości wykonania, do której przywykli iphoniarze?

Nie mówiąc już o tym, że wielu aplikacji z iOS na Androidzie po prostu nie ma.

Na iOS-a powstają nie tylko bardziej dopieszczone aplikacje, ale powstają też lepsze aplikacje. Jest mnóstwo programów, cudnych wizualnie i funkcjonalnie, których nie znajdziemy na Zielonym Robocie. Powód zapewne jest prosty – pieniądze. Mowa z reguły o aplikacjach kosztujących 20 zł i więcej, które na Androidzie po prostu się nie sprzedają.

Pozostaje jednak faktem, że posiadacze iPhone’ów dostają znacznie więcej możliwości, a użytkownicy Androida nadal są przez programistów ignorowani.

Zdaję sobie sprawę, że za sprawą cebulactwa, piractwa i oszustów wszelkiej maści Android zasłużył sobie na tę swoistą dyskryminację, ale na miłość boską… jest 2018 rok, telefony z Androidem kosztują tyle, co iPhone. Użytkowników takich urządzeń stać na aplikacje. iPhone przestał być „premium” – są alternatywy oferujące więcej.

Wpadliśmy w błędne koło. Programiści nie tworzą nowatorskich, pięknych programów na Androida, bo nie wierzą, że znajdą tam nabywców, a użytkownicy nie mogą skorzystać z pięknych programów znanych z iOS, bo po prostu nie mają do nich dostępu. I nie wiadomo, co tak naprawdę można z tym zrobić.

Pozostajemy więc w zawieszeniu, które większości użytkowników, szczerze mówiąc, pewnie w ogóle nie przeszkadza.

Bo kogo obchodzi, że aplikacja na Androida jest mniej dopieszczona? Działa? Działa. Dopóki nie porównamy 1:1 dwóch wersji, różnice są nieistotne.

Osobiście czuję się jednak traktowany jak klient drugiej kategorii. Jest 2018 rok, a – oczami twórców aplikacji – rozróżnienie platform wygląda tak:

  • iOS – klienta można skasować o wiele drożej za aplikację, więc dostaje jej bardziej dopracowaną wersję
  • Android – i tak nikt nie zapłaci, więc po co się przemęczać.
REKLAMA

Może upraszczam. Przepraszam, jeśli uraziłem tym jakiegoś deva, czytającego ten tekst. Ale co się zobaczyło, to się nie da odzobaczyć.

Aplikacje na Androida i aplikacje na iOS są trochę jak… Lexus i Toyota. Niby bazowa funkcjonalność ta sama, miejscami wręcz identyczna, ale po stopniu dopieszczenia detali widać, co tu jest bardziej „premium”. I może pogodziłbym się z tym rozgraniczeniem, gdyby nie fakt, że biorąc iPhone'a do ręki wcale nie czuję, żebym tracił coś na topowych smartfonach z Androidem. Wprost przeciwnie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA