Fatalna zmiana. Uber zablokuje ci środki na koncie zanim wsiądziesz do samochodu
Uber wprowadza preautoryzację opłaty. Od teraz każda sugerowana stawka za przejazd będzie zabezpieczana na twoim koncie w momencie zamawiania transportu. Uber zamrozi ci środki nim wejdziesz do samochodu.
Jako mieszkaniec aglomeracji śląskiej, z Ubera korzystam regularnie. W świetnie skomunikowanych Katowicach to się po prostu opłaca. Kursy na lotnisko, do ościennych miast czy nawet za czeską granicę są znacznie tańsze niż w większości sieci taksówkarskich. Niestety, im dłużej korzystam z Ubera, tym więcej dostrzegam wad i negatywnych zmian. Preautoryzacja opłaty to najgorsza z dotychczasowych.
Jakiś czas temu Uber wprowadził sztywne sugerowane ceny za przejazd.
Zamiast widełek cenowych uwzględniających korki lub krótkie postoje, dostajemy w aplikacji gotową cenę. Ta może się różnić od finalnej kwoty, ale zazwyczaj algorytmy bardzo dobrze radzą sobie z wyceną kursu. Teraz już wiadomo, dlaczego Uber zdecydował się na tak sztywne kwoty. Wszystko po to, aby mógł je zabezpieczać na koncie klienta. Nawet, gdy ten nie wszedł jeszcze do zamówionego samochodu.
Tak zwana preautoryzacja opłaty to nic innego jak zamrożenie części środków, jakie zgromadziliście na koncie. Z punktu widzenia bankowego pulpitu operacja widnieje jako oczekująca. Oznacza to, że z zabezpieczonymi środkami nie jesteście w stanie nic zrobić. W momencie zamówienia kierowcy Ubera te ulegają unieruchomieniu na poczet firmy przewozowej. Nie masz czego zabezpieczać? No to nie pojedziesz.
Preautoryzacja opłaty to doprowadzona do skrajności forma ochrony firmy i kierowcy.
Zdarza się, że klient nie posiada na koncie odpowiedniej kwoty należnej za przejazd. Wtedy Uber blokuje konto takiej osoby, do czasu aż ta nie ureguluje należnego długu. Rozumiem, że niektórzy mogli wykorzystywać ten mechanizm, ale nie widzę powodu, aby cierpiała na tym reszta klientów. Dlaczego cierpiała? Ano dlatego, że preautoryzacja opłaty potrafi nieźle namieszać na naszym rachunku bankowym.
Przykładowo, podczas jazdy Uberem dzwoni do nas żona i prosi o pilny zakup bardzo ważnego produktu. Informujemy kierowcę o nieoczekiwanym postoju na sklepowym parkingu, a następnie dodajemy odpowiedni przystanek w aplikacji. Przed kasą jest kolejka, upływają dwie minuty, a kierowca Ubera rozpoczyna naliczanie po specjalnej postojowej stawce. Ostatecznie sugerowana cena różni się od ceny finalnej, która jest większa o kilka złotych. Dajmy na to 15 zamiast 10.
W starym systemie wychodzimy z samochodu, a 15 zł znika z naszego konta. Zgodnie z nowym rozwiązaniem z rachunku tymczasowo wyparuje nam aż 25 zł - 15 zł należne kierowcy i Uberowi oraz 10 zł początkowej ceny sugerowanej, zabezpieczonej w momencie zamawiania kursu. Oczywiście te 10 zł odzyskamy. Kiedy? To już zależy od banku. Uber informuje, że czasem może to zająć nawet kilka dni!
Uber może poważnie podpaść w oczach stałych, regularnych klientów.
Załóżmy, że z Ubera korzystam dwa razy dziennie - jadąc do pracy i z pracy. Wystarczy kilka losowych sytuacji, które wymuszą niespodziewane zwiększenie ceny kursu, a na moim rachunku będę miał szereg zamrożonych kwot czekających na odblokowanie. To nie ma nic wspólnego z płynną, nowoczesną i intuicyjną bankowością. Zabezpieczone środki obliczone w oparciu o sugerowaną cenę usługi wprowadzą do mojego rachunku nieporządek i chaos. Jeżeli zdarzy się, że zabraknie mi kilku złotych podczas zakupów w markecie, a na koncie mam kilka zaległych zwrotów, będę naprawdę wściekły.
Wprowadzając preautoryzację opłaty, Uber zabezpiecza swoje interesy oraz interesy samozatrudnionych kierowców. Dopóki firma zwiększała komfort swoich pracowników zwiększając stawki za postój i skracając okres bezpłatnego oczekiwania, nie miałem nic przeciwko. Rozumiałem te zmiany. Wręcz je popierałem. Jednak teraz mam wrażenie, że Uber poszedł o krok za daleko.
Preautoryzacja opłaty została aktywowana na terenie Łodzi oraz aglomeracji śląskiej. Niebawem rozwiązanie zostanie wdrożone na pozostałych obszarach, w których działa Uber.