AMP od Google’a to wielkie zagrożenie dla wydawców mediów. Wielkie
Instant Articles od Facebooka, News Format od Apple’a i teraz AMP od Google’a. To ostatnie, to największe zagrożenie dla wydawców mediów. Naprawdę czas zacząć się bać.
AMP, czyli Accelerated Mobile Pages, to nowy format prezentacji treści internetowych podobny do HTML-a, który ma sprawić, że treści na urządzeniach mobilnych będą ładować się błyskawicznie. Przy okazji wszystkie, nieważne z jakiego serwisu internetowego, będą mieć bardzo podobny wygląd – pozbawiony unikalnego stylowania, wszelkich upiększaczy, dodatków i charakterystycznych zmiennych.
Nie różni się przesadnie od tego, co wcześniej wymyślili Facebook i Apple. Chodzi o to, by czytelnik dostał treść jak najszybciej, nieobciążoną ładującymi się dłużej JavaScriptami, kodami śledzącymi i innymi mechanizmami. Jak to wygląda, każdy może sobie sprawdzić dodając do dowolnego adresu URL końcówkę /amp.
Ideał? Otóż nie. To wielkie zagrożenie nie tylko dla funkcjonowania mediów, ale także w konsekwencji dla czytelników.
Jak ważny jest Google dla popularności serwisów internetowych, szczególnie tych z treściami medialnymi (newsy, publicystyka), tak naprawdę wiedzą tylko ci, którzy na co dzień je wydają. Piszę tak dlatego, iż wielu szefów potężnych medialnych konglomeracji nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważny jest Google dla internetowych ramion ich biznesów i próbują bezsensownie z nim walczyć o opłaty za treści udostępniane do Google News i tym podobne.
Tymczasem Google to w wielu przypadkach 70, 80, a czasami nawet 90 proc. ruchu w serwisach internetowych z treściami dziennikarskimi. Dzieje się tak dlatego, że dziś coraz rzadziej odwiedza się serwisy, portale internetowe z tzw. palca wpisując bezpośrednio w przeglądarkę adres domeny docelowej. Do treści przechodzi się z wyszukiwarki Google, z poleceń Google News (też są od niedawna integralną częścią wyszukiwarki), z mediów społecznościowych oraz z różnego rodzaju agregatów treści.
Ba, w Polsce wciąż mamy niechlubny zwyczaj przechodzenia na serwisy docelowe po tym, jak ich nazwy wpisze się w Google. Na przykład przeciętny internauta, chcąc wejść na Wirtualną Polskę, nie wpisze w pasku adresu url wp.pl, tylko w Google zapytanie „wirtualna polska”. Na pierwszej stronie wyników wyszukiwania, oprócz strony głównej szukanego serwisu, dostanie także najważniejsze newsy z tej strony. Gros ludzi właśnie w ten sposób konsumuje wiadomości w internecie.
I jeśli Google naprawdę odpali projekt AMP na poważnie, to wszyscy ci, którzy w ten sposób szukać będą newsów/opinii na smartfonach (przypominam, że w przypadku wielu serwisów, w tym Spider’s Web, ruch mobilny przekracza już ten generowany na komputerach PC), dostaną treści o mocno jednolitym wyglądzie, bez narzędzi przygotowanych przez wydawców.
Mówiąc wprost – zagrożone jest istnienie mediów, bo znikną też reklamy w formie, w jakiej proponują je wydawcy.
Ci będa zmuszeni do dostosowywania serwisów do wytycznych Google’a. To wizja reklamowa Google’a będzie dominująca - nie oryginalnych twórców serwisów.
Pewnie nie te, które sprzedaje Google, lecz te, które zakupione zostały poza systemem Google’a.
Nie znam dużego serwisu w Polsce, który utrzymywałby się wyłącznie z reklam Google’a. Są one, szczególnie na naszym rynku, wybitnie nieatrakcyjnie. My na Spider’s Webie zrezygnowaliśmy z reklam Google’a już dawno temu – wolimy czasem mieć pustą przestrzeń reklamową, aniżeli za totalne plutki oddawać ją Google’owi.
AMP jest więc zagrożeniem dla finansowej niezależności mediów. I to zagrożeniem znacznie potężniejszym, niż to, co proponują Facebook, czy Apple – oni zamknięci są na swoje aplikacje, Google chce objąć swoim projektem całą otwartą sieć.
Korzystanie z AMP w ogóle sprawia wrażenie, jak gdyby w ogóle nie opuszczało się wyników wyszukiwania Google’a. Prezentacja docelowych treści jest bowiem mocno google’owa, przeciętny użytkownik internetu wcale nie odczuje, że jest gdzieś indziej, a nie wciąż w Google.
Co więcej, Google twierdzi, że nie będzie faworyzować stron korzystających z protokołu AMP, tymczasem fakt faktem, iż już teraz strony korzystające z AMP częściej pojawiają się w boksach Google News właśnie na karcie z wynikami wyszukiwania Google.
Już teraz Google mocno utrudnia też usuwanie stron publikowanych w AMP – ostrzega o powolnym procesie aktualizowania, stwarza dodatkowe problemy przy synchronizacji kodu.
I jeszcze jedno – mimo iż Google, jak to ma w zwyczaju, opowiada, że AMP to otwarty standard, wszyscy główni deweloperzy w projekcie są oczywiście pracownikami Google’a.
Prawdę mówiąc nie chcę myśleć co byłoby, gdyby AMP przyjęło się na poważnie. Wciąż mam nadzieję, że jest to jeden z tych setek projekcików Google’a, który po krótkotrwałym boomie umrze gdzieś zapomniany na obrzeżach sieci.
Na razie jednak z przerażeniem zmuszony jestem obserwować, jak w wynikach Google Analyticsa Spider’s Web coraz częściej pojawiają się rekordy z AMP na końcu adresów URL.
*Grafika główna pochodzi z Kinsta.