Od zera do milionera i... z powrotem - historia firmy, która postawiła na smart zegarki
Pebble, ech, Pebble. Swego czasu rekordzista zbiórek społecznościowych i gwiazda wśród młodych firm. Dziś - przedmiot spekulacji związanych z niezbyt imponującą sprzedażą, której efektem będzie wymazanie firmy z rynku.
Na razie to tylko plotka, więc nie piszmy i nie zakładajmy z całą pewnością, że Pebble za te kilkadziesiąt milionów dolarów trafi w ręce Fitbita. Ale sądząc po liczbie potwierdzających to źródeł, jest to całkiem prawdopodobne. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że podobno już wcześniej pojawiały się oferty przejęcia firmy - w 2015 miano za nią oferować aż 740 mln dol. (!), natomiast nieco później - 70 mln dol. Obydwie oferty zostały odrzucone, a teraz mówi się o kwocie około 35-40 mln.
Zanim jednak do ewentualnego przejęcia dojdzie (lub nie), przypomnijmy sobie, skąd właściwie wziął się ten cały Pebble. Tym bardziej, że w jego historii jest kilka naprawdę interesujących ciekawostek.
Na początku była... Allerta. Tak, Allerta, a nie Pebble.
Co robiła firma Allerta, założona przez Erica Migicovskiego? Dokładnie to samo, co dziś robi Pebble - smart zegarki. I produkowała je jeszcze w okolicach 2010 roku (zapowiedź w 2009) - kiedy smartfony dopiero zaczęły stawać się popularne (!).
Ciekawostka? Allerta swój pierwszy zegarek stworzyła z myślą o... BlackBerry. Tak bardzo "z myślą o", że początkowo przecieki mówiły nawet o zegarku stworzonym przez BlackBerry.
inPulse, bo tak nazywał się ten sprzęt, nie odniósł jednak wielkiego sukcesu. Nawet pomimo wprowadzenia wsparcia dla aplikacji i otwarciu się na Androida.
Pierwszy Pebble pojawił się dopiero 3 lata po prezentacji inPulse - w 2012 roku. Wyglądał odrobinę lepiej niż inPulse, ale dalej budził kontrowersje.
Problemem okazało się też zdobycie finansowania na ten projekt. Mimo wprowadzenia inPulse na rynek i pokazania, że to da się zrobić, Migicovsky nie uzyskał pieniędzy od inwestorów...
... w związku z czym zdecydował się na zbiórkę pieniędzy za pośrednictwem Kickstratera. I to był strzał w dziesiątkę. Pierwotny cel - 100 tys. dol., zrealizowano w kilka pierwszych godzin.
Na koniec uzbierano astronomiczne 10,26 mln dol. Na sprzęt skusiło się prawie 70 tys. osób! Nic dziwnego, że o Pebble zrobiło się naprawdę głośno.
Oczywiście jak to w przypadku projektów z Kickstartera, Pebble zaliczył opóźnienie. Zamiast zadebiutować pod koniec 2012, trafił do pierwszych klientów dopiero na początku 2013 roku.
Za to sam zegarek... cóż. Zbierał przeważnie pozytywne recenzje. Czarno-biały ekran e-paper nie wyglądał może imponująco, ale był czytelny w słońcu i zapewniał długi czas pracy bez ładowania.
Do tego oczywiście łączył się z telefonem, wyświetlał powiadomienia, oferował proste aplikacje i mnogość tarczy zegara.
W sumie w ciągu pierwszego roku na rynku sprzedano aż 300 tys. egzemplarzy. Wprowadzono też SDK 2.0, oferując programistom jeszcze więcej możliwości.
Pebble wciąż jednak wyglądał jak plastikowa zabawka. Dlatego na początku 2014 zadebiutowała jego bardziej elegancka wersja - Pebble Steel.
Sprzęt był wprawdzie dużo droższy od swojego poprzednika, ale w końcu wyglądał jak element biżuterii, a nie odpustowy gadżet. No, prawie...
2014 był też rokiem, w którym Pebble oficjalnie otworzył swój sklep z aplikacjami dla zegarków. Na start było w nim 1000 pozycji.
Faktyczna druga generacja Pebble'a pojawiła się jednak rok później - w 2015 roku. Pebble Time (i Time Steel) w zasadniczy sposób zmienił sposób obsługi smart zegarka, wprowadzając tzw. "linię czasu". Był to też pierwszy zegarek Pebble z kolorowym ekranem.
Projekt znów zadebiutował na Kickstarterze i... pobił poprzedni, własny rekord. Tym razem sprzętem zainteresowało się prawie 80 tys. osób...
Zakładane 500 tys. dol. zebrano w kilkanaście minut. W sumie uzbierano absolutnie astronomiczne jak na Kickstartera 20 mln dol.
Zegarek, o dziwo, trafił do klientów całkiem szybko - w maju tego samego roku.
A kilka miesięcy później na rynek trafiła pierwsza okrągła wersja Pebble'a - Time Round - "najcieńszego i najlżejszego smart zegarka na rynku".
Niestety 2016 nie był już aż tak dla Pebble udany. W marcu ogłoszono, że firma musi zwolnić 1/4 pracowników. Nawet pomimo tego, że w tle cały czas zbierano pieniądze na dalsze funkcjonowanie firmy.
Dość późno też zadbano o to, żeby zegarki Pebble były w stanie odeprzeć napór wszystkich zegarków i opasek fitness. Dopiero w połowie tego roku zaczęto dopieszczać funkcje związane z aktywnością.
Do tego debiut Pebble 2 i Time 2 na Kickstarterze nie był aż tak imponujący jak poprzednie - zdołał wygenerować jedynie niecałe 13 mln dol. Nawet pomimo tego, że Pebble 2 dodał m.in. czujnik tętna.
Firma zdecydowała się też wyjść poza zegarki - Pebble Core był połączeniem odtwarzacza (wspierającego Spotify!) z monitorem fitness. Do tego wspierał komendy głosowe dla Alexy.
I można byłoby się w tym miejscu zacząć zastanawiać, po co Fitbitowi taki zakup. Tym bardziej, że firma - przynajmniej jeśli wierzyć plotkom - wcale nie planuje sprzedawać Time'a, Core'a czy Rounda, tylko wyrzucić je z rynku.
Odpowiedź może być dość prosta - chodzi o aplikacje i wszystkie związane z tym rozwiązania. Fitbit nie ma ich prawie wcale i jego zegarki i opaski wciąż są głównie monitorami aktywności. Pebble ma natomiast prężnie działający sklep z oprogramowaniem, co Fitbit z pewnością potrafiłby wykorzystać.
Czy faktycznie dojdzie do tego - może i skromnego finansowo, ale jednak niezwykle istotnego - przejęcia? Tego dowiemy się dopiero wtedy, kiedy obydwie firmy opublikują oficjalne komunikaty prasowe.
O ile w ogóle to zrobią.