Tim Cook czy Bill Gates - który byłby lepszym wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych?
Hillary Clinton miała rozważać kandydatury liderów branży technologicznej na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Z maili, które wyciekły wynika, że na liście znaleźli się m.in. Tim Cook, Bill i Melinda Gates, Ursula Burns z Xerox czy Mary Barra z General Motors. Dodać przy tym należy, że kwestię podnoszono w pierwszej połowie tego roku, a o sprawie dowiedzieliśmy się dzięki Wikileaks.
Zacznijmy od najważniejszego. Rola wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych jest w zasadzie czysto symboliczna. Pełni on, co prawda, funkcję przewodniczącego Senatu, ale w praktyce izbą rządzi przewodniczący „pro tempore”, a wiceprezydent z rzadka pojawia się na obradach. Sam też nie głosuje, bo nie jest senatorem, rozstrzyga za to wynik w przypadku równego podziału głosów.
Chyba najważniejszą rolą wiceprezydenta jest oczekiwanie na sytuację kryzysową. Gdy jego szef umrze, zostanie odwołany w procedurze impeachmentu lub złoży urząd, wiceprezydent zostaje zaprzysiężony na prezydenta. Stało się tak choćby 22 listopada 1963 r., czyli po śmierci Johna F. Kennedy’ego. Zastąpił go wówczas wiceprezydent Lyndon B. Johnson. Po ustąpieniu Richarda Nixona, 9 sierpnia 1974 r., prezydentem został z kolei wiceprezydent Gerald Ford.
Kwestia wyboru wiceprezydenta ma charakter wizerunkowy. Między innymi dlatego sztab Hillary Clinton rozważał kandydatury Cooka czy Gatesa. Oprócz tuzów branży technologicznej wymieniano też nazwiska szefa Starbucksa czy Coca-Coli.
Ostatecznie kandydatem Clinton na wiceprezydenta został ogłoszony w lipcu były burmistrz Richmond i gubernator stanu Wirginia, Tim Kaine. Nie wiemy jak współzałożyciel Microsoftu czy szef Apple zareagowali na swoje nazwiska na liście kandydatów (jeżeli w ogóle je usłyszeli). Na podstawie wycieku wiadomo tylko, że Cook miał zażądać osobistego spotkania z Hillary Clinton. Wiemy też, że Lindsay Roitman, osoba odpowiedzialna za fundusze kampanii, miała w jednym z maili tonować nastroje, zwracając uwagę na brak doświadczenia politycznego Cooka. Użyła jednak w odniesieniu do niego określenia „pomocny”.
Cook, Gates czy inny kandydat związany z biznesem mieliby teoretycznie tę zaletę, że mogliby „przynieść” do Białego Domu poparcie swojego środowiska. Pytanie czy Clinton go potrzebuje, gdy jawnie opowiedzieli się za nią tacy ludzie jak Michael Bloomberg, Warren Buffet czy Meg Whitman. Przypomnieć trzeba, że ta ostatnia - miliarderka i szefowa Hewlett Packard Enterprise - jest członkinią Partii Republikańskiej. "Musiałam postawić kraj przed partią" - mówiła niedawno o poparciu dla Clinton. Z drugiej strony można wymienić popierającego Trumpa Petera Thiela, który ostatnio zdecydował się wesprzeć kandydata republikanów kwotą 1,25 mln dolarów. Umówmy się, jeden z pierwszych inwestorów Facebooka i współzałożyciel PayPala nie jest raczej reprezentatywnym przykładem w branży.
Bądźmy przez chwilę zupełnie niepoważni i załóżmy, że wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych został Bill Gates lub Tim Cook.
Widzicie te komentarze pod tekstem na ten temat na Spider’s Web? Potrafię wyobrazić sobie kilkaset opinii i krwawe starcia w komentarzach między zwolennikami i przeciwnikami jednego i drugiego. Zamknięty charakter ekosystemu Apple i jego wpływ na politykę rządu USA czy projekt service packa dla administracji - to tylko niektóre kpiny, które przychodzą mi do głowy. Żarty żartami, a rozstrzygnięcie tytułowego pytania nie jest specjalnie skomplikowane biorąc pod uwagę kompetencje wiceprezydenta. O wiele ważniejsze wydaje się inne: jaki (nieformalny) wpływ na głowę państwa miałby Cook czy Gates?