Kubę Wojewódzkiego w telewizji ogląda już tylko milion osób. Ale poczekajcie z tym wieńcem...
Portale zawodowo (a nie, hobbystycznie, tak jak ja tutaj) zajmujące się opisywaniem mediów donoszą, że Kubę Wojewódzkiego w telewizji ogląda już tylko delikatnie ponad milion osób.
"Ale zaraz, zaraz" - pomyślałem sobie. Rzeczywiście widownia telewizyjna Kuby topnieje w oczach, ale przecież showman swego czasu zrobił dość mocno zauważalny - jakby to zapewne ujął Jacek Bartosiak - "pivot na internet". Osobiście na przykład oglądam program dość regularnie, ale nie przypominam sobie, żebym w ostatniej dekadzie zrobił to za pośrednictwem telewizora.
Czy Kuba Wojewódzki się kończy?
Oto pytanie, które zapewne znajduje się w domyśle tezy o tym, że od wiosny stracił kolejne pół miliona telewizyjnej widowni. Cóż - dziennikarz jeszcze przed dekadą stanowił jeden z najważniejszych głosów w debacie publicznej. Trudno oceniać czy słusznie czy nie, to była rzeczywistość, w której Andrzej Lepper był wicepremierem. Sytuacja wyglądała jednak tak, że kilka milionów Polaków z zapartym tchem śledziło, co takiego powie showman o wydarzeniach w Polsce, które zdarzyły się w ciągu ostatniego tygodnia, jakim ironicznym komentarzem tym razem skwituje poczynania polityków w ramach swojego charakterystycznego wstępniaka do talk-show.
Na kanapie Wojewódzkiego zasiadali najwięksi - Gajos, Seweryn, Olbrychski, Titus, fantastyczny odcinek - jeszcze w Polsacie - zrobił mu Marek Kondrat (skrawki do tej pory można znaleźć gdzieś na YouTube, ale nie linkujemy), o elektorat zabiegali Donald Tusk, Jan Rokita, na szczycie swojej politycznej kariery pojawił się tam Andrzej Lepper.
Całkiem niedawno Wojewódzki też zresztą gościł na swojej kanapie urzędującego wówczas Prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego. Choć w Stanach Zjednoczonych politycy odwiedzają late night show regularnie, u nas wiąże się to jednak z przekroczeniem bariery społecznej, obniżeniem autorytetu urzędu. Komorowski był jednak tak bardzo przyciśnięty do ściany znajdując się w defensywie w pojedynkach z Andrzejem Dudą, że wystosował list o treści - zapewne zbliżonej do - "Panie Kubo, ratuj!". Wojewódzki przyjął gościa i nawet zapewnił go o swoim poparciu, choć z całego przebiegu rozmowy można było jednak wyczytać, że Komorowski chyba nie jest jednak najodpowiedniejszą osobą na swoje stanowisko i sam prowadzący bardziej sobie z niego kpił delektując sytuacją, w której się znalazł, niż rzeczywiście chciałby mieć takiego prezydenta.
Ogólny krajobraz programów Kuby Wojewódzkiego jest obecnie trochę odmienny od tego, do czego przyzwyczaił nas przed dekadą.
Lista gości powoli się skróciła, nie można też wiecznie wspominać PRL-u i Jarocina, coraz częściej są to jednak tak zwane gwiazdki jednego sezonu, zaś same rozmowy niestety zwykle odwołują się już nie do Polski, społeczeństwa, światopoglądów, tylko do subów i tego, kto zrobił sobie ostatnio bardziej przypałowe selfie. To niestety dość świadoma próba przenoszenia widowni z ludzi w średnim wieku, do nastolatków i studentów. Szkoda, ponieważ ja bardzo lubiłem starą formułę programu.
Pamiętam, że w 2003 czy 2005 roku autentycznie potrafiliśmy ekscytować się w szkole, że dziś znana piosenkarka, polityk albo aktor będzie u Kuby Wojewódzkiego. I wiedzieliśmy w głębi duszy, że w końcu ktoś odważy się w imieniu nas wszystkich zapytać ich o to, o co nikt inny ich nie zapyta. W 2016 roku takich postaci jest niestety mniej, a poza tym były już w tym talk-show przynajmniej 3 razy. Z drugiej strony, choć to materiał na szerszą dyskusję, też mam wrażenie, że te wszystkie tzw. osoby publiczne są dziś tak samo nudne, takie same. Nie ma żadnego stanu wojennego w biografiach, tylko lajki, followersi, siłownia i Plac Zbawiciela.
Młodzi, czyli obecna grupa docelowa programu, żyją w internecie i właśnie tej jednej informacji mi brakuje, zanim w rzeczywistości będzie można stwierdzić, że program Kuby Wojewódzkiego jest w tarapatach. Nie ile osób ogląda go w telewizji (choć to również jest ważne), ale do ilu osób dociera za pośrednictwem platformy Player.pl, gdzie przecież już od dobrych trzech lat program trafia w rozszerzonej, bardziej wypasionej w treści wersji. I jest bardzo możliwe, nie zdziwiłbym się, gdyby krótko potem okazało się, że symboliczny "król TVN-u" to także "król internetu".
Oglądalność się kurczy, ale TVN jeszcze długo nie zrezygnuje ze swojej gwiazdy, której wartość potencjału product placement reklamodawcy wyceniają najwyżej z całej telewizyjnej stawki, nazwisko przyciąga uwagę do kolejnych, bardzo starannie wybieranych przedsięwzięć, a program w ocenie niektórych jest w stanie istotnie kształtować sytuację polityczną w 38-milionowym państwie.
* Fot. tytułowa: TVN