W mobilności nie ma sobie równych. Lenovo Yoga 900s - recenzja Spider's Web
Na wstępie tej recenzji małe wyznanie: choć bardzo lubię korzystać z Windowsa 10 na desktopie, jestem zdania, że żaden producent nie potrafi zrobić równie dobrego laptopa, jak Apple. Wielu próbuje, ale praktycznie żadnemu nie udaje się nawet zbliżyć do pułapu MacBooków. Zawsze więc patrzę na testowane laptopy z Windowsem przez ten pryzmat i tym razem… Lenovo Yoga 900s okazała się być zaskakująco blisko.
Poprzednie materiały dotyczące Lenovo Yoga 900s realizowane były przy współpracy z Lenovo. Niniejsza recenzja jest niezależną, w 100% subiektywną opinią autora.
Na testy Lenovo Yoga 900s czekałem z niecierpliwością, bowiem „większy” i ciut starszy brat – Yoga 900 – oczarował mnie bez reszty i okazał się być wspaniałym sprzętem do pracy, dzięki któremu mogłem zrealizować dla was relację z wyjazdu na TechWorld 2016.
Co odróżnia Yogę 900s od Yogi 900? Oczywiście rozmiar i zapas mocy. Ale czy te różnice są aż tak wielkie, jak mogłoby się wydawać? Pozwólcie więc, że zacznę od omówienia specyfikacji i wydajności, a dopiero potem przejdę do oglądu pozostałych właściwości tego laptopa.
Lenovo Yoga 900s ma specyfikację adekwatną do swojej wielkości i lepszą, niż większość rywali.
W tej chwili w większości sklepów znajdziemy tylko jedną odmianę Lenovo Yoga 900s, dostępną w kilku bardzo stylowych kolorach, o następującej specyfikacji:
- Procesor: Intel Core M7-6Y75 (2 rdzenie, 1,20 – 3,10 GHz, 4 MB cache)
- Pamięć operacyjna: 8 GB DDR 3 1600 MHz
- Grafika: Intel HD Graphics 515
- Ekran: 12,5” 2560 x 1440, dotykowy
- Dysk: 512 GB SSD PCIe
- System: Windows 10 Home
- Łączność: USB 2.0, USB 3.0, USB typu C, jack 3,5 mm, Wi-Fi AC, BT (brak czytnika kart SD)
Za tę specyfikację przyjdzie nam zapłacić około 5400 zł, co – paradoksalnie – wcale nie jest złą ceną, bo zazwyczaj w tym przedziale otrzymujemy sprzęty z mniejszym dyskiem. Niemniej jednak za niemal identyczną kwotę możemy kupić Yogę 900 z 13,3” ekranem i procesorem Intel Core i7-6500U. Jeśli więc potrzebujesz czystej wydajności, wybór kończy się już tutaj: Yoga 900 wygrywa, ale to wcale nie znaczy, że Yoga 900s jest wolnym laptopem.
Intel Core M w Lenovo Yoga 900s – co na nim można robić, a co nie?
Zacznę od tego, w czym Lenovo Yoga 900s się nie sprawdza – absolutnie nie nadaje się do wymagających gier (jak 99% ultrabooków), choć można na niej pograć w starsze produkcje, o ile działają pod Windowsem 10. Można też spokojnie zagrać w Simsy czy Fifę.
Nie daje rady też z obróbką wideo w Adobe Premiere. Niestety, tak jak Final Cut jest cudownie zoptymalizowany i na 12” MacBooku można spokojnie ciąć wideo w 4K, tak Adobe uparcie nie optymalizuje swojego oprogramowania, i tym sposobem praca z wideo jest praktycznie niemożliwa na tym sprzęcie. Podobnie praca w Photoshopie na większej liczbie warstw jest bardzo złym pomysłem, bo z powodu braku wentylatora przy takim wymagającym użytkowaniu Yoga 900s dość szybko się „dusi”.
Gry i praca z grafiką, wideo czy projektowaniem to zły pomysł na tym sprzęcie. Nieco lepiej jest z obróbką zdjęć, ale pod warunkiem, że RAW-y nie ważą zbyt dużo i nie próbujemy na raz eksportować 100+ zdjęć. Byłem tam, zrobiłem to – i nie polecam robić tego w domu.
Zaskakująco dobrze Core M7 spisuje się za to przy pracy w programach typu DAW (digital audio workstation). Dopóki nie pracujemy na zatrważającej liczbie ścieżek, zapychając każdą z nich kilkoma wtyczkami VST, Yoga 900s spokojnie może służyć do podstawowej obróbki audio, a nawet do bardziej zaawansowanych mixów. Jeśli podłączyć dodatkowo interfejs audio z własnym procesorem DSP, Yoga 900s może okazać się świetnym kompanem podróżującego muzyka.
Za to w zadaniach, do których Yoga 900s została stworzona, czyli przeglądaniu Internetu i niewymagających zadaniach biurowych, ten laptop spisuje się znakomicie. Codzienne zadania wykonywane na tym sprzęcie to czysta przyjemność, nie tylko za sprawą absolutnej ciszy (brak wiatraka) i wystarczającej wydajności, ale także wspaniałej mobilności.
Lenovo Yoga 900s – naprawdę mobilny laptop.
999 g masy, 12,8 mm grubości, 12,5” wyświetlacza. Leciutki, cieniutki laptop. O jego mobilności napisałem już osobny tekst, więc nie będę się tutaj powtarzał – zapraszam do lektury.
Tutaj powiem natomiast, że Yoga 900s jest wykonana w bardzo specyficzny sposób, ale bardzo trwały i pewny. Nie jest to bryła aluminium, jak większość laptopów klasy „premium”. Cała obudowa wykonana jest z bardzo przyjemnych w dotyku tworzyw, a wnętrze pokryte jest antypoźlizgowym materiałem, który niestety nieco za bardzo zbiera kurz i brud, ale usprawnia pracę z klawiaturą.
Oczywiście najbardziej akcentowanym przez producenta elementem konstrukcji Lenovo Yoga 900 i 900s jest zawias, który naprawdę przypomina bransoletę drogiego zegarka. To właśnie ten zawias umożliwia korzystanie z Yogi z różnych trybów ustawienia ekranu. Jest on też bardzo sztywny – to sprawia, że w każdej pozycji Yoga 900s jest bardzo sztywna i np. nie chybocze się, kiedy używamy ekranu dotykowego w trybie laptopa. Kompromis jest taki, że dość trudno jest pokrywę laptopa otworzyć, a wykonanie tego jedną ręką jest po prostu niemożliwe. Trzeba też nadmienić, że Lenovo poprawiło w 900s jedną z dużych wad Yogi 900 - odsłoniętą taśmę ekranu. W Yodze 900 na środku zawisu widać było idealnie odsłoniętą taśmę łączącą ekran z podzespołami. W Yodze 900s jest ona osłonięta metalową płytką.
Drobnym (dla mnie) minusem jest brak w Yodze 900s wyjść wideo – można to jednak obejść stosując stosowną przejściówkę z USB C lub bezprzewodowe podłączanie ekranu.
Pozostałe gniazda to standardowe złącze combo jack 3,5 mm, pełnowymiarowe USB 3.0 oraz dedykowane złącze ładowania, które jest również gniazdem USB 2.0.
W tym miejscu muszę też powiedzieć, że bardzo podoba mi się kompaktowa ładowarka Yogi 900s – łatwo ją transportować, jest malutka, a kabel jest naprawdę wytrzymały i nie trzeba się martwić, jak w niektórych komputerach (ekhm, MacBook, ekhm), że po kilku miesiącach ulegnie on uszkodzeniu.
Obsługa Lenovo Yoga 900s na co dzień.
Każdy z trzech elementów obsługi Yogi 900s – gładzik, ekran dotykowy, klawiatura – zasługują na oddzielny akapit. Więc od początku:
Gładzik – jest po prostu słabo, jak w 99% laptopów z Windowsem. Nie wiem w czym tkwi problem, żeby producenci sprzętu z Windowsem nauczyli się w końcu robić tak dobre gładziki, jak Apple, ale faktem jest, że na palcach jednej ręki można policzyć laptopy z porównywalną płytką. Niestety, Yoga 900s nie jest jednym z nich. Gładzik jest co najwyżej poprawny, ale nie sprawia przyjemności z korzystania.
Klawiatura – wymaga przyzwyczajenia. Osobiście bardzo szybko przywykłem i pisałem z równą wprawą, co na klawiaturze mojego MacBooka, ale niektórzy mogą mieć spory problem, by się przestawić. Przede wszystkim, skok jest naprawdę płytki, choć satysfakcjonujący, a klawiatura też nie klekocze i nie ugina się pod naciskiem. Klawisze są bardzo solidne. Obok skoku klawiszy przyzwyczajenia wymaga też ich nietypowy układ – aby ścisnąć pełnowymiarową klawiaturę w niewielkiej obudowie, konieczne było przesunięcie prawego Alta na prawą stronę strzałek. Można do tego przywyknąć, ale zajmuje nieco czasu, nim nauczymy się trafiać małym palcem w niewielki klawisz. Na duży plus zaliczam kształt klawiszy, oraz delikatną, biało-błękitną barwę podświetlenia. Szkoda tylko, że jest ono jedynie trójstopniowe, a nie regulowane płynnie, jak w MacBookach.
Ekran dotykowy – poezja. Takiego ekranu spodziewałbym się po sprzęcie wartym 5400 zł. Wyświetlacz jest responsywny, rozpoznaje multidotyk i współpracuje z rysikami Lenovo, choć musimy taki rysik dokupić osobno. Na potrzeby używania go w trybie namiotu czy tabletu spisuje się doskonale i nie ma tu nic do dodania.
Oprócz tego, że wyświetlacz genialnie reaguje na dotyk, jest to także bardzo dobry panel. Z jedną wadą…
Te nieszczęsne refleksy!
Największą wadą Yogi 900s w ogóle jest straszliwie refleksująca powłoka wyświetlacza. Można się w niej przeglądać jak w lustrze i chociaż można się do tego przyzwyczaić, to zawsze odrobinkę to przeszkadza. Szczególnie dotkliwe jest to na zewnątrz, przy mocnym słońcu, bo panel w Yodze 900s nie jest dostatecznie jasny, by móc walczyć z promieniami słońca. Tutaj Yoga 900s zalicza spory minus.
Na plus muszę za to zaliczyć jakość obrazka, która jest fantastyczna. Przy 12,5” i rozdzielczości 2560 x 1440 gęstość pikseli sprawia, że wszystko jest ostre, ma gładkie krawędzie i patrzy się na wszystko po prostu przyjemniej. Lenovo dobrze rozwiązało też kwestię sterowników obrazu, zarówno dla Yogi 900s, jak i Yogi 900, i Windows 10 nie ma na nich problemu ze skalowaniem (co zdarza się notorycznie na sprzętach z tym systemem).
Kolejne plusy to bardzo dobre odwzorowanie barw (100% przestrzeni sRGB po kalibracji) i dość równomierne podświetlenie, które w moim egzemplarzu tylko w prawym, górnym rogu nieco odstawało od reszty panelu.
Krótko wspomnę jeszcze o elemencie umieszczonym NAD wyświetlaczem: kamerze internetowej. Ma ona rozdzielczość 1 Mpix i jest mocno, bardzo mocno przeciętna. Na szczęście niedostatki w nagrywaniu wideo Yoga 900s nadrabia bardzo klarownym audio, zarówno po stronie zbierania głosu, jak i odtwarzania muzyki.
Głośniki w Yodze 900s zaskakują.
Jedyną wadą głośników w Lenovo Yoga 900s jest ich umieszczenie na spodzie. Wolałbym, aby wszyscy producenci poszli drogą Apple i umieszczali głośniki albo pod klawiaturą, albo między klawiaturą a ekranem (jak w 12” MacBooku). Oprócz umieszczenia należą się jednak same pochwały. Przetworniki grają bardzo głośno, nigdy nie przesterowują i brzmią zaskakująco czysto i klarownie. Oczywiście nie uświadczymy tu miażdżącego czaszkę basu (bo skąd niby miałby się wydobywać?), ale wszystkie pozostałe częstotliwości wydobywające się z małych głośników Lenovo Yoga 900s brzmią rewelacyjnie, jak na tę klasę urządzenia.
W połączeniu z bardzo dobrym wyświetlaczem, który dodatkowo jest obracany, Yoga 900s okazuje się być doskonałym urządzeniem do konsumpcji multimediów.
Bloger płakał, jak oddawał.
Yogę 900s odesłałem do Lenovo kilka dni temu i… nadal tęsknię. Gdyby nie to, że nie potrzebuję kolejnego komputera w domu, odkładałbym pieniądze na jej zakup.
To super-mobilny sprzęt, który nadaje się do lekkiej produktywności oraz przede wszystkim – konsumpcji treści. Do tego Lenovo wywiązało się z obietnicy dotyczącej akumulatora i Yoga 900s faktycznie jest w stanie pracować około 10 godzin na jednym ładowaniu w trybie offline, lub około 7-8 przy jednoczesnym używaniu przeglądarki i strumieniowaniu muzyki przez Spotfiy. To bardzo dobre wyniki jak na tak malutki laptop z Windowsem.
Pozostaje jeszcze pytanie, które zadało mi już kilka osób: Lenovo Yoga 900, czy Lenovo Yoga 900s?
Moja odpowiedź jest następująca: jeśli szukasz niezrównanej mobilności, kosztem wydajności i liczby złącz, Yoga 900s spisze się doskonale.
Jeśli zaś potrzebujesz większej wydajności, ale jesteś gotów okupić to nieco większymi gabarytami, nieco większą masą i o 2-3 godziny krótszym czasem pracy na jednym ładowaniu, wybierz Yogę 900. Co prawda wygląda ona kuriozalnie, gdy używa się jej 13,3” ekranu w trybie tabletu, ale za to można już na niej zrobić nieco więcej, niż tylko napisać tekst, czy przejrzeć Internet.
Za cenę nieco ponad 5000 zł, są to – moim zdaniem – dwa z najciekawszych, konwertowalnych ultrabooków z Windowsem 10. A Lenovo Yoga 900s do tego bije wszelkie rekordy, jeśli chodzi o mobilność w swojej klasie.
Nie bez powodów napisałem, że to mój nowy, ulubiony laptop. I nadal żałuję, że musiałem go oddać.