Jak mogłem przegapić ten film? „Raport z Europy” to perełka dla entuzjastów eksploracji kosmosu
Mam ciężkie życie jako fan rasowego kina science-fiction. Zdecydowanie nie jestem rozpieszczany tym, co oferuje nam Hollywood. Tym bardziej nie pojmuję w jaki sposób tak dobry film umknął mojej uwadze.
Ostatni weekend spędziłem właściwie tylko na pracy, z jednym drobnym wyjątkiem. W ramach przerwy obejrzałem film, który podrzucił mi znajomy. Nie słyszałem nigdy wcześniej o „Raporcie z Europy” i miałem prawo nie słyszeć. To niskobudżetowy film, bez znanych nazwisk w obsadzie czy ekipie. Cóż, science-fiction zawsze spoko.
Półtorej godziny później seans się zakończył. A ja zastanawiałem się tylko, czy chcę ten film obejrzeć od razu od nowa, czy poczekać aż kupię swoją płytę Blu-ray. Nie, to nie jest konkurent dla absolutnie wybitnego Interstellar. Jest to jednak cholernie dobre, cholernie rasowe kino dla tej niszy, która na półce z książkami w szczególnym miejscu trzyma dzieła Arthura C. Clarke’a czy Carla Sagana. Choć atmosfera filmu, w przeciwieństwie do tych książek, jest dużo mroczniejsza. Miejscami wręcz przerażająca.
Tylko jeden raz zwątpisz w autentyzm wydarzeń prezentowanych na ekranie.
Film w całości nakręcony jest tak, by symulować przeglądanie nagrań archiwalnych przez widza. Nie widzimy w nim żadnego innego kadru poza tymi zarejestrowanymi przez kamery przemysłowe na pokładzie statku kosmicznego, w laptopach, czy w skafandrach głównych bohaterów. A ci udają się w pierwszą załogową misję w historii ludzkości w stronę Jowisza. A konkretniej, w stronę Europy, jego najciekawszego księżyca. My oglądamy tytułowy „Raport z Europy”. Plik po pliku.
Już na początku filmu dowiadujemy się, że coś poszło nie tak. Ziemia straciła łączność ze statkiem kosmicznym, a podczas pierwszych minut seansu przekonujemy się, że jeden z astronautów zginął tragicznie. Tajemnica jednak jest przed nami odkrywana bardzo powoli i starannie. Montaż filmu nie jest chronologiczny, reżyser wspólnie z montażystą często przenoszą nas w tę i z powrotem po wydarzeniach, stopniowo budując coraz to większe i większe napięcie. I w mistrzowski wręcz sposób obdziera eksplorację kosmosu z przypisywanego jej romantyzmu, przypominając, że wystarczy jeden błąd w odległym miliony kilometrów od domu i nie dającym szans na przetrwanie miejscu.
To, co zachwyca bardziej uświadomionego widza, to również realizm prezentowanych wydarzeń. Co prawda po pierwszym pełnym emocji seansie mogłem coś przeoczyć, ale praktycznie cały film, z jednym wyjątkiem, jest pozbawiony głupot czy rozbieżności nauki z rzeczywistością. Ów błąd to komunikacja na żywo z Ziemią, i to przy bardzo wydajnym łączu pozwalającym relatywnie szybko wysłać gigabajty danych. W rzeczywistości komunikacja, z uwagi na limit prędkości światła, odbywałaby się z dużym opóźnieniem.
Cała reszta jest dopieszczona do granic możliwości. I to zarówno od strony scenariusza, jak i tej dźwiękowo-wizualnej. Szczególnie dobre wrażenie robi odtworzona ze zdjęć sond sama tytułowa Europa oraz… no nie mogę opowiedzieć, by nie psuć wam zabawy. Będą państwo zadowoleni.
Raport z Europy to zachwyt i groza
Europa faktycznie, nie tylko w filmie, jest przedmiotem wielkiego zainteresowania. Jest to bowiem ostatnie miejsce w naszym Układzie Słonecznym, w którym może istnieć życie. Kto wie, nawet w formie wielokomórkowej. Księżyc ten posiada bowiem skryty pod 20-kilometrową skorupą lodu ocean ciekłej wody, a sama Europa jest geologicznie aktywna, co oznacza, że pod ową skorupą temperatura wody jest na tyle wysoka, że życie mogłoby tam kwitnąć. To idealny materiał na romantyczny film o odkrywaniu nowych cudów wszechświata. I nawet taki klimat jest nam sugerowany w pierwszych scenach.
Reżyser płynnie jednak przechodzi do atmosfery horroru, w którym głównym zagrożeniem jest nie żaden psychopata, wilkołak czy krwiożerczy ufoludek, a kosmiczna próżnia, awaryjny sprzęt czy coraz gorsze morale spędzającej długie miesiące w cienkiej, metalowej puszce załogi. W obsadzie filmu znalazła się między innymi w jednej z głównych ról Karolina Wydra, ale wszyscy aktorzy spełnili wzorowo swoje zadanie.
Całość, właśnie przez swoją wiarygodność i wspaniały pomysł na scenariusz, ogląda się jak na szpilkach. Zapomnij o przerwach na siusiu, wyłącz powiadomienia w telefonie komórkowym. Nie będziesz mógł się oderwać nawet na chwile, będziesz „musiał” się dowiedzieć jak to się wszystko zakończy.
To nie jest film dla każdego. Osoby nieprzepadające za rasowym sci-fi mogą uznać, że film ma wiele dłużyzn, ale pewnie to samo powiedzieliby o Odysei Kosmicznej. Natomiast jeżeli jesteś jedną z osób, która lubi czytać Huberta i moje teksty o kosmosie, nie zwlekaj dłużej i wypożycz skądś płytę Blu-ray z „Raportem z Europy”. Chyba, że już go widziałeś. Film miał swoją premierę w 2013 roku i zdecydowanie powinien był zdobyć większy rozgłos. Zwłaszcza, że w tym gatunku nadal tak mało dobrych produkcji… lub, w zasadzie, jakichkolwiek.