REKLAMA

Survivalowy Minecraft z zombie! 7 Days to Die to kapitalny pomysł, ale straszne wykonanie

Uwielbiam survival horrory. Rozumiem potencjał drzemiący w tak zwanych sandboksach. Myślałem więc, że 7 Days to Die będzie grą w sam raz dla mnie. Może by tak było, gdyby nie naprawdę wątpliwe wykonanie tej produkcji.

Recenzja 7 Days to Die - łączymy survival horror z Minecraftem!
REKLAMA
REKLAMA

Rozpoczynam przygodę zupełnie nagi. Bez żadnego odzienia, bez żadnej broni. Przede mną rozciąga się ścieżka, na końcu której maluje się posępny dom. Jak na złość, zaryglowany na cztery spusty. Łamię pobliskie gałęzie, podnoszę zabłocony kamień - prowizoryczna siekiera jest gotowa. Wyrąbuje sobie drogę do środka domostwa, prosto przez drewnianą ścianę. Kończę machać narzędziem, gdy akurat zapada noc. Udało się. Znalazłem schronienie.

7 Days to Die 21 class="wp-image-505943"

Pierwszy dzień w 7 Days to Die spędziłem na wytwarzaniu podstawowych narzędzi.

Siekiery, łopaty, łuki ze strzałami, lniane odzienie, jasiek do spania - klasyka wszystkich sandboksów. Pomimo fatalnej grafiki, która od razu wyżera oczy i drapie w powieki, chciałem więcej. Po 7 Days to Die nie spodziewałem się wodotrysków. Liczyłem za to na bezwzględny świat, w którym każdy dzień i każda noc to walka o przerwanie.

Jako fan The Walking Dead, nie mogłem się doczekać kolejnej wirtualnej doby. Zamknięty w domostwie, nasłuchiwałem zombie wałęsających się na zewnątrz. Wyglądając poprzez szpary w deskach, widziałem jedynie humanoidalne kontury. Producenci z jakiegoś powodu zdecydowali, że nocy nie można przyspieszyć snem. Stałem zatem i wpatrywałem się w kształty za deskami, aż do wschodu słońca.

7 Days to Die 26 class="wp-image-505946"

No i zaczęła się walka! Wraz z nią zniknęła ekscytacja związana z 7 Days to Die.

*shuuf* *shuuf* *shuuf* - posyłałem jedną strzałę za drugą, niczym Legolas ze swoim kołczanem. Te trafiały prosto w głowy (na szczęście powolnych) żywych trupów, z powrotem posyłając je w zaświaty. Pomiędzy jednym napięciem cięciwy i drugim mogłem w końcu dostrzec swoich oponentów w pełnej krasie.

Widok nie był za specjalny. Nie to, żeby zombie kiedykolwiek wyglądały apetycznie. Od razu dała mi się we znaki koszmarna, absolutnie koszmarna animacja postaci. Do tego sama walka, zarówno w zwarciu, jak i na odległość, okazała się bardziej drewniana niż Dąb Bartek. Miałem wrażenie, że biorę udział w jakiejś becie, do której ktoś-kiedyś-doda brakujące animacje i szlify.

7 Days to Die 22 class="wp-image-505944"

Kiepskie wrażenia wynagrodziły mi punkty doświadczenia, za które mogłem ulepszyć swojego awatara.

Rozwój prowadzonej przez siebie postaci diametralnie odróżnia 7 Days to Die od Minecrafta. Awatar może nauczyć się wielu ciekawych sztuczek, zyskać gigantyczne odporności, nabyć doświadczenie w tworzeniu i produkowaniu przedmiotów - ścieżek rozwoju jest naprawdę dużo, a każda daje nam wymierne, odczuwalne bonusy. To akurat jest świetne.

Niestety, wątpię, aby większość z was była na tyle cierpliwa, by przemienić własną postać w weterana post-apokaliptycznych pustkowi. Wszystko na skutek fatalnie zbalansowanego wpływu otoczenia na bohatera. Wpływu, przez który 7 Days to Die staje się praktycznie niegrywalne.

7 Days to Die 18 class="wp-image-505942"

W trzecim przygody z dniu 7 Days to Die moja postać zmarła na udar [*].

Nawet pomimo lnianej odzieży, kapelusza na głowie, czterech wypitych słoików wody, odpoczynku w bazie oraz deszczowej pogody. Z jakiegoś powodu gra uznała, że mój dobrze odżywiony, dobrze napojony heros najpierw się przegrzał, a później dostał udaru. Produkcja sugerowała, aby napić się wody i odpocząć. Problem polega na tym, że nic to nie dawało!

Pogrążony w smutku i żałobie, zajrzałem do Internetu. Tam wielu graczy miało podobne problemy. Posiadacze 7 Days to Die wchodzili ze swoimi awatarami do oczek wodnych, wychodzili na deszcz, unikali słońca, rozbierali się do naga, ale nic to nie dawało - udar ostatecznie zawsze dawał o sobie znać, prowadząc do powolnej, męczącej śmierci.

7 Days to Die 1 class="wp-image-505937"

Gracze narzekali, że produkcja jest źle zbalansowana, a w dłużej perspektywie czasu niemal niegrywalna. Coś w tym jest. Przy kilku pierwszych podejściach to udar, wilgoć i choroby są największym zmartwieniem gracza, nie żadne tam zombie. Te są niebezpieczne dopiero w nocy. Wtedy z powolnych, ślamazarnych kawałków zgniłego mięsa zamieniają się w szybkich, bezlitosnych drapieżców.

W 7 Days to Die z chęcią grałbym tygodniami. Tyle tylko, że nie mogę.

Produkcja jest toporna, grubo ciosana, fatalnie zbalansowana i bardzo kiepsko zoptymalizowana. Tytuł o otwartym świecie lubi się zacinać, kamera pracuje jak zakopana w smole, a wczytywanie stanu zapisu trwa zdumiewająco długo.

Zalety

  • Bogactwo opcji i zasad do ustalenia
  • Tryb wieloosobowy
  • Rozwój postaci

Wady

  • Fatalna grafika
  • Fatalna walka
  • Fatalka optymalizacja
  • Fatalny balans
REKLAMA

Gdzieś głęboko pod tą warstwą niedoróbek, brzydkiej grafiki, idiotycznych pomysłów i robienia graczowi pod górę jest ciekawy, oryginalny sandbokowy tytuł. Z dobrym rozwojem postaci, wciągającą produkcją narzędzi i otoczeniem, na które możemy wpływać.

Niestety, piękno w tej bestii dostrzegą jedynie najbardziej wytrwali, tolerancyjni fani survival horroru.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA