Nie chcę świata, w którym nawet sztuka jest tworzona przez roboty
Mam dzisiaj dzień wdzięczności. Za to, że zdążyłem się urodzić niemal 25 lat temu. I jednocześnie strachu, w jakim świecie urodzą się moje dzieci.
Wczoraj był dzień dziecka i przy tej okazji w wielu miejscach w Sieci widziałem wczoraj rozmaite obrazki opatrzone opisami mówiącymi mniej więcej: „cieszę się, że przeżyłem dzieciństwo, nim przejęła je technologia”.
Ja również należę do pokolenia, które ma się z czego cieszyć. Ludzie urodzeni przed 2010 rokiem prawdopodobnie też. Ale jestem szczerze przerażony gdy myślę, w jakim świecie będą dorastać młodzi, którzy rodzą się dzisiaj. Za rok. Za pięć lat.
Google postawił pierwszy krok, by nawet sztukę odczłowieczyć.
Ewa Lalik pisała niedawno o nowym projekcie Google’a, czy może Alphabetu, nazwanym Magenta. Ma on tworzyć treści audiowizualne w oparciu o algorytmy. Tak, jeśli nie słyszeliście o tym wcześniej, to się niestety dzieje - Alphabet pracuje nad sztuczną inteligencją, która ma być „artystą”.
Ów algorytm właśnie skomponował swoją pierwszą „piosenkę”. Na razie mogę zamknąć ten przykład w cudzysłów, ale wewnątrz naprawdę jestem przerażony. Bo „piosenka” skomponowana przez SI Alphabetu jest… poprawna. To nie jest zlepek przypadkowych dźwięków, pod które ktoś podłożył uklejony z bloczków midi podkład rytmiczny.
To prosta, monofoniczna melodia odegrana na pianinie, lecz mająca doskonały sens muzyczny. Dokładnie taki sam, jak zdecydowana większość muzyki popularnej, czyli oparta o triadę harmoniczną.
A skoro dzisiaj dopiero rodzący się algorytm potrafi sprawnie operować toniką, subdominantą i dominantą, to co będzie za pięć lat? Koncerty na orkiestrę symfoniczną? Skomplikowany harmonicznie jazz?
Ktoś pewnie powie, że przesadzam. A jednak nie wydaje mi się, żeby ta perspektywa była wyolbrzymiona. Spójrzmy, gdzie zaczynała dzisiejsza muzyka elektroniczna - to również były proste „midowce”, nagrane w oszałamiających 8 bitach, w których zasłuchiwały się młode nerdy lat 70-tych i 80-tych. Przewińmy o 30 lat i elektronika może praktycznie wszystko.
Trzymając się pola muzyki, Project Magenta autentycznie mnie przeraża. Nie przeraziły mnie nigdy syntezatory. Nie przeraziły mnie vocaloidy takie jak Hatsune Miku. Na te rzeczy zawsze patrzyłem z ciekawością, bo są to tylko kolejne narzędzia realizujące wyobraźnię kompozytora.
Tymczasem sztuczna inteligencja chce wyeliminować kompozytórów/malarzy/filmowców z równania. Odczłowieczyć coś, co od tysiącleci leży u podwalin naszego ludzkiego rodzaju.
Tak, należę do tego obozu, który uparcie trzyma się tezy, iż nawet elektroniczna muzyka, obrazy przedstawiające czarną kropkę na białym tle i wizualizacje białego szumu są projekcją tego, co dzieje się w duszy autora. Jednocześnie oddziałując na dusze odbiorców.
A na co ma niby oddziałać sztuka, która została wyprodukowana… bezdusznie?
Nie godzę się na taką rzeczywistość.
Nie potrafię się też zgodzić ze stwierdzeniem, że za kilkanaście/kilkadziesiąt lat nie odróżnimy muzyki tworzonej przez roboty od tej tworzonych przez ludzi.
A może inaczej - jestem pewien, że sztuczna inteligencja z biegiem lat stanie się tak dobra, jak znakomici twórcy. Zawsze jednak tworzona przez nią sztuka pozostanie bezduszną. I nie jest tak, że nie będziemy w stanie odróżnić jednego od drugiego. Za kilkadziesiąt lat najzwyczajniej w świecie zabraknie nam porównania.
Jeśli świat dalej będzie się posuwał w kierunku, w jakim idzie dziś, kolejne pokolenia będą coraz to bardziej i bardziej separowane od jakiejkolwiek sfery duchowej, w tym także rozumienia sztuki na innej niż powierzchowna płaszczyźnie. Takie pokolenie faktycznie nie będzie potrafiło odróżnić sztuki stworzonej przez człowieka, od tej stworzonej przez roboty. Bo kolejne pokolenia są coraz mniej uczulone na to, by potrafić sztukę odbierać.
Szykują się nam bardzo sztuczne czasy.
Pewnie to, co teraz piszę, dla wielu ludzi jest biadoleniem przedwcześnie stetryczałego marudy, a podobne dylematy mieli i starożytni, ale… czuję, że tym razem jest inaczej. Że kiedy dziś mówimy o czasach, które się zmieniają, mamy się naprawdę o co martwić. Bo przez ostatnie tysiąclecia zmieniło się wiele, owszem; zmieniały się mody, obyczaje, społeczeństwa, przemijały cywilizacje. Ale zawsze pośrodku tych zmian pozostawał człowiek.
Tymczasem obecna cywilizacja ciąży ku temu, by jak najbardziej się „odczłowieczyć”.
A każdy, kto widział lub czytał choć kilka dzieł w klimacie Science-Fiction, wie doskonale, czym owo „odczłowieczanie” może się skończyć.
Pisarze i filmowcy od lat ostrzegają nas o możliwych konsekwencjach naszych post-humanistycznych zapędów. Ale nam dziś pozostaje tylko słuchać muzyczki „napisanej” przez SI Alphabetu i żałować, że nie wzięliśmy sobie tych ostrzeżeń do serca.
Bo tego pociągu nie da się już zatrzymać.