Aż mi głupio, że mogłem nie zagrać w tak dobre cRPG. Dragon’s Dogma: Dark Arisen na PC jest wyjątkowe
Dragon’s Dogma: Dark Arisen zaczyna się od trzęsienia ziemi. Z chmur nad rybacką wioską wyłania się gigantyczny smok. Łuskowata bestia ląduje na plaży i rozrywa ludzi na strzępy. Wśród ofiar jest również awatar gracza, któremu gad wyrywa serce z piersi. Ku zdumieniu osadników, nasz heros wciąż żyje, z gigantyczną blizną na torsie. Tak rozpoczyna się historia naszej pogoni za wielkim smokiem, będąca kapitalnym eksperymentem na całym gatunku cRPG.
Miałem się za weterana gier Role Play. Jednak z jakiegoś powodu ominąłem oryginalne Dragon’s Dogma, wydane na PlayStation 3 i Xboksa 360. Produkcja Capcomu pojawiła się przedpremierowo w zachodnich serwisach, zbierając oceny na poziomie 7,5 oraz 8 na 10. Zgodne z nową, patologiczną skalą liczbową branży gier – typowy średniak. Odłożyłem zakup „na później”, które nigdy nie nadeszło. Gdyby nie obowiązki recenzenta Spider’s Web, najprawdopodobniej nie uruchomiłbym również edycji HD, wydanej zaledwie kilka dni temu na komputery osobiste.
Byłaby to gigantyczna strata. Dragon’s Dogma: Dark Arisen jest wyjątkową produkcją cRPG, przynajmniej z kilku powodów.
Zostałem oczarowany już w kilka minut od uruchomienia. Z otwartymi ustami i ekscytacją głębiącą się w trzewiach, nie mogłem uwierzyć, że prawie przepuściłem tak kapitalny i oryginalny kawałek kodu. Jestem autentycznie oczarowany, w kilku różnych powodów:
Niesamowity model walki – wspinaczki na przeciwnika, chwyty i niszczenie poszczególnych partii ciała.
Dragon’s Dogma: Dark Arisen opiera się na drużynowej walce w czasie rzeczywistym. Gracz posiada kontrolę jedynie nad własnym awatarem, polegając na sztucznej inteligencji pozostałych członków drużyny. Bardzo dobre rozwiązanie – w grze Capcomu nie mielibyśmy po prostu czasu, aby sterować innymi. Zbyt dużo się dzieje.
Przede wszystkim – każda część ciała wielkich przeciwników nadaje się do zniszczenia. Gdy naprzeciwko ciebie ląduje przerażająca mantikora, to masz pewność, że możesz odciąć jej ogon, zmiażdżyć drugą głowę, wyrwać skrzydła, okaleczyć podbrzusze i tak dalej. Każdy model przeciwnika został podzielony na sekcje, wzorem takich gier jak Monster Hunter czy Horizon: Zero Dawn. Im więcej ran zadamy poszczególnym partiom ciała przeciwnika, tym mniejsza jest jego ogólna odporność, z kolei wachlarz ciosów bardziej zubożały.
Świetnie sprawdza się to w praktyce. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak szczegółowo producenci podeszli do podziału modeli przeciwników na sekcje. Zamiast machać mieczem na oślep, rozpoczynamy taniec śmierci z przeciwnikiem, raniąc go po ścięgnach i odcinając kończyny. Gracze, którzy od walki z grach cRPG oczekują czegoś więcej niż gwałcenia lewego przycisku myszy, będą zachwyceni.
W przypadku mniejszych przeciwników należy stosować świetny system chwytów. Poza klasycznymi atakami, kontrami i parowaniami, gracz i jego towarzysze mogą również chwytać przeciwników. Po co? Ponieważ gdy atakuje nas rabuś wyposażony w tarczę, nie ma innego sposobu, aby zadać mu obrażenia. To nie Skyrim, gdzie seria ciosów przełamuję obronę przeciwnika.
Zamiast bezsensownie rozbijać magiczne ataki o pawęż bandyty, lepiej zajść go od tyłu, chwycić i unieruchomić. W tym czasie pozostali członkowie drużyny mogą do woli siekać rabusia żelazem, korzystając z dziury w obronie i niezwykłej podatności na obrażenia. Brawo, czegoś takiego wcześniej po prostu nie było!
Niesamowitym novum jest również wspinaczka po tych największych przeciwnikach. Przedstawię wam konkretną scenkę z gry. Na obóz napada gigantyczna hydra z wieloma głowami. Jej wężowe ciało zdaje się niezwykle odporne na ataki. Co innego głowy, które nieustannie syczą i sugerują chęć połknięcia nas w całości. Tylko jak zaatakować łeb takiej bestii, gdy w ręku trzyma się krótki miecz, a ta ma jakieś 6 metrów wysokości?
W Dragon’s Dogma: Dark Arisen wystarczy obejść potwora, gdy ten koncentruje się na naszych towarzyszach. Następnie wspinamy się na jego cielsko, wciskając osobny przycisk. Przez cały ten czas musimy walczyć o to, aby utrzymać równowagę i nie spaść ze śliskiego ciała. Gdy drapiemy się wystarczająco wysoko, po prostu wbijamy miecz w łeb potwora. Przeciwnik odnosi wtedy GIGANTYCZNE obrażenia, czym gra nagradza gracza za jego starania i kreatywność.
Taka wspinaczka po większych przeciwnikach to standardowy mechanizm walki. Gdybyście widzieli, jak to wygląda! Starcia nabierają autentycznej filmowości. Widok wielkiego, tłustego cyklopa starającego się zrzucić nas ze swoich pleców, gdy inni miotają w niego strzałami i magicznymi pociskami – no po prostu Hollywood.
Dragon’s Dogma: Dark Arisen to świat żyjący niezależnie od poczynań bohatera.
Zmienny cykl dobowy w grach cRPG to nic nowego i ciekawego. Udanie i inteligentnie zrobiony zmienny cykl dobowy – to już zupełnie inna para kaloszy. W Dragon’s Dogma: Dark Arisen zmiana dnia w noc i odwrotnie posiada realne konsekwencje, które gołym okiem wpływają na rozgrywkę i mechanikę.
Pod osłoną nocy na powierzchnię wychodzą najgorsze plugastwa. Gobliny zapuszczają się bliżej ludzkich siedzib, wilki grasują na drogach, z kolei za cmentarzach… Zresztą, kto normalny chodzi po północy na cmentarzach? Nocą przeciwnicy w Dragon’s Dogma stają się bardziej agresywni i pojawiają się w większych gromadach. Szkoda ci pieniędzy na nocleg w tawernie? Musisz się z liczyć z większymi niebezpieczeństwami, wychodząc poza bramy miast i wiosek.
Noc jest przy tym, cóż, jakby to rzec – ciemna. Wbrew pozorom, nie jest to wcale takie oczywiste. Na pewno znacie mnóstwo tytułów, w których nawet po zachodzie słońca jest nienaturalnie jasno. Z nowszych produkcji wystarczy wskazać Fallouta 4, który jarzy się nocą jak napromieniowana choinka ze światełkami. W Dragon’s Dogma: Dark Arisen ciemność można z kolei kroić mieczem. Bez lampy nie ma co wychodzić z miasta. Z kolei do lampy potrzebny jest olej, co wprowadza do produkcji Capcomu dodatkowy poziom skomplikowania. To lubię.
Ruch słońca na nieboskłonie ma również realny wpływ na to, co robią postaci niezależne. To nie jest tak, że sprzedawca tkanin czeka 24 godziny na dobę, aż odwiedzisz jego przybytek i będziesz chciał mu sprzedać odwłoki tarantuli. Mieszkańcy wiosek i miast wychodzą na obrzędy do kościoła, z kolei w nocy zamykają swoje domy i sklepy – tak proste, tak oczywiste, a jednak w wielu grach cRPG traktowane zupełnie po macoszemu.
Zdarzało mi się, że wracałem pod strzechy zleceniodawcy, aby odebrać nagrodę, ale tego nie było w domu. Postać niezależna postanowiła przejść się na pobliskie molo i obejrzeć zachód słońca. Widok takiego NPC, który zechciał wybrać się na wycieczkę, to świetna ułuda żyjącego niezależnie od gracza świata.
Najlepsze skojarzenia z Dark Souls i innymi grami From Software…
Już po pierwszym uruchomieniu gry moje skojarzenia były jasne – to wygląda i brzmi jak Dark Souls! Dragon’s Dogma posiada łudząco podobne czcionki, ekrany ładowania, stylistykę menu, a nawet interfejs przedmiotów. Po prostu nie da się uciec od skojarzeń z wymagającymi grami ze studia From Software. Dla mnie są to skojarzenia nadzwyczaj przyjemne, pomimo dziesiątek niedawnych zgonów w bardzo dobrym dodatku do Bloodborne.
Podobieństwo do gier From Software idzie jeszcze dalej. Cały ten średniowieczny świat fantasy do złudzenia przypomina tereny, jakie poznawało się w Dark Souls. To jak królestwo Drangelic z tej gry, na moment przed wielką katastrofą. Również w Dragon’s Dogma: Dark Arisen da się wyczuć pewną surowość wirtualnego otoczenia. Pewną oszczędność w formie, której jednak nie można odrzucić uroku i klimatu.
… ale tylko, jeżeli chodzi o klimat i lokacje. Dragon’s Dogma: Dark Arisen nie jest tak wymagające.
Na całe (nie)szczęście gra Capcomu nie jest tak wymagająca jak Bloodborne czy Demon’s Souls. Na średnim poziomie trudności zginąłem zaledwie trzy razy, w ciągu kilkunastu godzin rozgrywki. Zresztą na własne życzenie, Bo i czego się spodziewać, gdy samotnie podróżujący mag wpada z okrzykiem bojowym w grupę bandytów walczących w zwarciu?
Producenci Dragon’s Dogma: Dark Arisen na PC oferują do tego łatwy poziom trudności, wybieralny z głównego menu. Świetne rozwiązanie dla osób, które wcześniej nie miały do czynienia z japońskimi RPG stylizowanymi na mroczne, średniowieczne, europejskie fantasy.
Inteligencja komputerowych towarzyszy zasługuje na osobny akapit.
Jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, jak zachowują się towarzysze bohatera. Chociaż wraz z graczem stanowią drużynę, zachowują się przy tym jak odrębne byty. Członkowie naszej bandy sami otwierają zamki i skrzynie oraz zbierają cenne z ich punktu widzenia przedmioty leczące. Do tego dają wskazówki odnośnie tego, co widzą, co słyszą i gdzie się znajdują. Nocą ostrzegają przed grasującymi wilkami, podczas walki krzyczą, aby zajść wroga od tyłu, a podczas wizyty w mieście opowiadają o jego historii.
Dragon’s Dogma: Dark Arisen to jedna z niewielu gier RPG, w których nie traktuję członków drużyny jak skończonych idiotów. Ba, przynajmniej do 10 poziomu doświadczenia będziecie mieli wrażenie, że towarzysze wiedzą znacznie więcej od was i to właściwie oni, nie wy, jesteście bohaterami tej opowieści. O ile pod względem dialogów i głębi relacji Dragon's Dogma rozczarowuje, tak samo zachowanie członków drużyny to już absolutne mistrzostwo. Ta naturalność! Ta praktyczność! Ta niezależność!
Nic dziwnego, że Dragon’s Dogma: Dark Arisen tak przypadło mi do gustu. Za tą grą stoi wielki twórca.
Dragon’s Dogma to projekt Japończyka Hideakiego Itsuno. Weteran w branży gier odpowiada za serie Devil May Cry, Resident Evil oraz Breath of Fire. Dragon’s Dogma to „życiowy projekt” tego producenta, nad którym myślał już od 2008 roku. Tę miłość, uwagę i skrupulatność czuć podczas rozgrywki.
Jak pisałem wcześniej – jestem oczarowany. Przez Dragon’s Dogma: Dark Arisen zarwałem dwie poprzednie noce. Piszę ten tekst z podkrążonymi oczami. Mimo tego, zaraz po jego oddaniu zapewne znowu wrócę do otwartego świata gry. Jeżeli odczuwacie pustkę po przejściu Wiedźmina i nie są wam straszne produkcje o większym stopniu skomplikowania – nie popełniajcie mojego błędu i koniecznie dajcie temu tytułowi szansę.