W przyszłym miesiącu o ocean rozbije się UFO
Choć w zasadzie z całą pewnością nie będzie ono wytworem pozaziemskiej cywilizacji. Najprawdopodobniej będziemy świadkami mini-katastrofy jakiegoś śmiecia pozostawionego przez ludzkość na orbicie. Choć nawet naukowcy nazywają tajemniczy obiekt mianem „WTF”.
Człowiek to straszna fleja i bałaganiarz. Gdziekolwiek się nie pojawi, tam szybko pojawia się nieporządek i tona śmieci. Wystarczy zatrzymać samochód gdzieś na poboczu podczas trasy przez piękne, mazurskie lasy i zajrzeć do rowu. Zgroza. Ale tak jak, wbrew temu co niektórzy poplecznicy Ala Gore’a trąbią, do zniszczenia nas samych i naszej planety nam jeszcze daleko, tak orbitalny śmietnik zaczyna być zagrożeniem dla dalszego podboju kosmosu.
Co można znaleźć wokół naszej planety? Oj… wszystko. Od malutkich planetoid, aż po zużyte człony rakiet.
Jest tam też cała masa zwykłych, klasycznych śmieci. A to jakiś astronauta zgubił jakiś drobny element lub narzędzie prowadząc prace konserwacyjne. A to od jakiejś satelity coś odpadnie. A to jakaś się zepsuje i agencja za nią odpowiedzialna traci nad nią kontrolę. Zdarzają się też kolizje różnych obiektów stworzonych przez człowieka, w wyniku których pojawia się kolejna tona śmiecia. I ot takie drobiazgi, jak zmrożone na kamień… szambo ze stacji kosmicznych.
Problem ten wciąż narasta i już teraz jesteśmy na takim etapie, że ustalanie odpowiednich trajektorii dla satelitów staje się problematyczne. Kolizje delikatnych satelitów i innych bezzałogowych statków kosmicznych to za każdym razem strata dużych pieniędzy. Kolizje z tymi załogowymi i ze stacjami kosmicznymi mogą dodatkowo skończyć się tragedią. A kolizje śmieci ze śmieciami tworzą jeszcze więcej śmieci.
JSpOC (Joint Space Operations Center) już w tym momencie śledzi bez przerwy 20 000 obiektów krążących wokół naszej planet o średnicy 10 centymetrów lub większej. Szacuje się, że mniejszych obiektów znajdziemy na orbicie około pół miliona sztuk. Każdy z nich jest równie groźny dla pojazdów kosmicznych, co te, które są na tyle duże, byśmy mogli śledzić ich pozycję.
Póki co, europejska i amerykańska agencja kosmiczna nawiązały współpracę. Wymieniają się wszystkimi danymi na temat odłamków, dzięki czemu zagrożonym satelitom można zmienić na czas orbitę, by uniknąć dalszych zniszczeń. To jednak tymczasowe rozwiązanie problemu.
Pomysłów na jego rozwiązanie jest wiele. Niestety, żaden z nich nie zostanie zrealizowany. Czemu? Przecież to proste: nikt na to nie chce dać pieniędzy. Prywatni inwestorzy przerzucają obowiązek na odpowiedzialne za bałagan rządowe organizacje, a te bezradnie rozkładają ręce, mówiąc, że najzwyczajniej w świecie na kosmiczną wersję MPO nie mają budżetu.
Do teraz nie wiemy, czy to, co wpadnie niebawem do oceanu, to właśnie jeden z takich obiektów.
Wiemy tylko, że kawał kosmicznego złomu już niedługo rozbije się około 100 kilometrów na południe od Sri Lanki. Jak twierdzą amerykańska i europejska agencja kosmiczna, upadek będzie niegroźny i nie stanowi dla nikogo zagrożenia, chyba że ktoś znajdzie się bezpośrednio w miejscu upadku.
Niezidentyfikowany obiekt latający ma raptem kilka metrów średnicy i najprawdopodobniej większa jego część wyparuje podczas wchodzenia w atmosferę ziemską. Ów obiekt został oznaczony jak WT1190F, acz z uwagi na jego przedziwną naturę skrótowo określany jest jako „WTF” (znaczenia skrótu, mam nadzieję, nie trzeba tłumaczyć). Obserwatorzy zauważą w ciągu dnia, 13 listopada, wielką ognistą kulę i na tym całe „przedstawienie” powinno się zakończyć.
Badania obiektu sugerują, że jest to najprawdopodobniej człon rakietowy lub jego fragment. Choć ESA przyznaje, że nie jest tego pewna co jest szczególnie niepokojące. Obiekt został wykryty relatywnie niedawno, bo trzeciego października w obserwatorium w Arizonie. Wiemy też, że na pewno nie jest to planetoida. Ale właściwie, to wszystko, co wiemy.
Wysyłamy ludzi na orbitę, nasze systemy telekomunikacyjne opierają się na satelitach. Ba, nawet agencje wywiadowcze największych mocarstw polegają na orbitalnych pojazdach szpiegowskich. A tymczasem nie mamy właściwie pojęcia co lata wokół planety i kiedy może się zderzyć z jednym z naszych pojazdów. I to niekoniecznie bezzałogowych.