Przed BlackBerry szansa na wielki sukces, ale w tej historii nie ma już smartfonów
Można się śmiać z niesamowicie dziś pompowanego przez niemal wszystkie (szczególnie internetowe) media Internetu Rzeczy. Można ignorować kolejny telewizor podłączony do Sieci, kolejny system tzw. inteligentnego domu, kolejną opaskę, kolejną wagę z WiFi, czy kolejny czajnik sterowany smartfonem, ale jedno jest pewne. Przed tą rewolucją nie uciekniemy.
Tak naprawdę nie można bezrefleksyjnie negować nie tylko potencjału tego rynku, ale i jego istnienia. To wszystko już się dzieje, i choć dopiero się rozpędza, w końcu zostaniemy pozbawieni wyboru. W sklepie trudno będzie dostać lodówkę, która nie synchronizuje listy zakupów z chmurą i aplikacją mobilną, a termostaty regulowane wyłącznie lokalnie, przez naciśnięcie guzika, będą ewenementem.
Trudno jest właściwie wyobrazić sobie jakikolwiek element naszego życia, który nie może stać się częścią Internetu Rzeczy. Wszystko, zaczynając od już podłączonych lub łączonych samochodów, sprzętów RTV/AGD, aż po rzeczy, których potrzeba „włączenia” do Internetu dziś wydaje nam się abstrakcyjna, jak właśnie chociażby wspomniany wcześniej czajnik.
Tak, Internet Rzeczy zmieni nie tylko sam Internet, ale i całe nasze życie. Prawdopodobnie na lepsze, ale jest jeden haczyk.
Tym haczykiem jest oczywiście bezpieczeństwo. Ktoś musi zadbać o to, żeby na jedno nieautoryzowane polecenie z zewnątrz nasz termostat nie postanowił nas ugotować, a nasza lodówka nie podsłuchiwała naszych rozmów. To gigantyczne wyzwanie, a jednocześnie gigantyczna szansa i ogromne pieniądze.
O tym, że BlackBerry kojarzy się, słusznie czy niesłusznie, z bezpieczeństwem, nie trzeba przypominać. Raz przyklejona metka, szczególnie jeśli w jakiś sposób się na nią zapracowało, pozostaje na długo. I o ile na rynku mobilnym, przynajmniej w kwestii telefonów, BlackBerry nie oznacza już praktycznie nic, o tyle w kwestii m.in. bezpiecznych rozwiązań korporacyjnych, nadal radzi sobie bardzo dobrze.
Do tego ma dwa potężne atuty. Pierwszym jest QNX, a drugim przejęty jeszcze w 2009 roku za ponad 100 mln dol. Certicom. Mamy więc wstęp do Internetu Rzeczy, a do tego wieloletnie, pochodzące z dwóch źródeł (Certicom nadal działa pod własną marką) doświadczenie w tworzeniu odpowiednich rozwiązań.
I dziś właśnie BlackBerry w końcu postanowiło postawić kolejny krok w IoT - na rynku, który niedługo obejmował będzie absolutnie wszystkie dziedziny naszego życia. Komunikat prasowy firmy może wprawdzie robić umiarkowane wrażenie na przeciętnym kliencie - wysokiej jakości, aczkolwiek „niedrogie” i łatwe w implementacji rozwiązania do zabezpieczania urządzeń i infrastruktury Internetu Rzeczy.
Wystarczy jednak zerknąć na skalę takiego „początku”. Do tej pory Certicom przyznał (a robił to jeszcze przed przejęciem przez BlackBerry) odpowiednie certyfikaty 60 mln urządzeń pracującym w standardzie ZigBee. To sporo, ale w bardzo długim czasie. Trzeba jednak brać poprawkę na to, że jeszcze do niedawna tzw. inteligentne domy były czymś w zasięgu jedynie zamożnych, a reszta mogła o tym tylko pomarzyć.
W połowie tego miesiąca rozpoczął się jednak kolejny program przyznawania certyfikatów kolejnym sprzętom na terenie Wielkiej Brytanii, gdzie ich liczbę (a uwzględniane są tylko wybrane sprzęty) szacuje się na około 104 mln. Tylko w jednym kraju, tylko w przypadku jednego standardu, tylko w przypadku kilku kategorii urządzeń. I to na samym początku boomu na IoT.
Nie wiadomo wprawdzie ile z tych 104 mln otrzyma odpowiednie certyfikaty, ani ile czasu to zajmie, ale popatrzmy na to z drugiej strony - kiedy BlackBerry sprzedało cokolwiek (!) w takiej ilości? Kiedy BlackBerry, nawet w tak zakamuflowanej formie, trafiło do potencjalnie tak szerokiego grona użytkowników?
Nie pamiętam. Jeśli liczyć np. sprzedane telefony, to uzyskanie tego rezultatu zajęłoby Kanadyjczykom prawdopodobnie kilka lat. Oczywiście to zupełnie inna skala przychodów na jeden sprzedany produkt, ale pokazuje coś innego - na tak wyeksploatowanym i zapełnionym rynku jak rynek urządzeń mobilnych, po prostu nie ma już miejsca na BlackBerry, podczas gdy - tak jak pisałem już dawno - jest „prosty” sposób, aby BlackBerry było praktycznie wszędzie.
Jako jedna z warstw tworząca zupełnie nowy ekosystem. Nie ekosystem Androida, iOS, Windows Phone, czy BlackBerry. Ekosystem wszystkich urządzeń podłączonych do Sieci, a więc wielokrotnie większy, niż wszystkie aktywne dziś smartfony.
Nic dziwnego, że BlackBerry robi wszystko, żeby swoją renomę przenieść z dotychczasowy pól aktywności do nowych. Właśnie do Internetu Rzeczy. Jeszcze chwila i mogłoby być na to po prostu za późno, a jeśli ten plan nie wypali, kto wie, czy BlackBerry po prostu nie kurczyłoby się z roku na rok, a za jakiś czas wszyscy by o tej firmie zapomnieli.
Najśmieszniejsze i jednocześnie najsmutniejsze w tym wszystkim będzie jedynie to, że choć BlackBerry może potencjalnie maczać palce we wszystkim, co będzie w jakikolwiek sposób związane z IoT, wcale nie oznacza to, że zmieni to podejście programistów do „jeżynowej platformy”. Nikt nie stworzy odpowiednich aplikacji monitorujących czy sterujących dla BlackBerry 10, tylko dlatego, że korzysta z certyfikatów czy zabezpieczeń tej firmy. Liczenie na to, że będzie inaczej, jest przejawem niezdrowego już w tym momencie optymizmu.
Po raz kolejny okazuje się więc, że marginalizacja oferty smartfonowej, okrojenie portfolio i produkowanie specyficznych modeli, specjalnie pod bardzo określone potrzeby nielicznych klientów nie jest chwilowym zwolnieniem i próbą uśpienia konkurencji. To po prostu dodatek do biznesu, który będzie utrzymywany przy życiu, dopóki będą sposoby, aby na nim zarobić.