REKLAMA

Piotr Lipiński: WITAM SZANOWNYCH PAŃSTWA, czyli jaki outfit na wiosnę

08.03.2015 18.39
Piotr Lipiński: WITAM SZANOWNYCH PAŃSTWA, czyli jaki outfit na wiosnę
REKLAMA

Szanowni Państwo! Witam!

REKLAMA

No i właśnie – jak należy zacząć korespondencję w Internecie? Zwrócić się do adresata „Szanowny Panie” czy też „Witam”? Pierwsze brzmi tradycyjnie i elegancko, jak z papierowego listu. Ale to drugie też nie wypadło sroce spod ogona – jest wręcz staropolskie. Obawiam się jednak, że nikt nie wie, która forma jest poprawna. Choć wielu żyje w przekonaniu, że wiedzą.

Będę się upierał, że nikt tego nie wie, włącznie ze znamienitymi znawcami savoir-vivre oraz netykiety. To trochę tak, jakbyśmy rozważali, czy w drzwiach marsjańskiej stacji kosmicznej należy kobiety puszczać przodem. Wszelkie zwyczaje ucierają się po dłuższym czasie używania. Jak dla mnie zbyt krótko korzystamy z poczty elektronicznej, abyśmy stworzyli niepodważalne zasady.

shutterstock_230086330

Na własne potrzeby przyjmuję, że poprawna jest taka forma grzecznościowa, która nie drażni. Przez dłuższy czas denerwowało mnie „Witam”. Skoro w papierowym liście zawsze pojawiał się zwrot „Szanowny Panie”, to czemu w emailu miało by być inaczej?

Dziś pisząc niektóre emaile - te bardziej formalne - użyję nagłówka „Szanowny Panie”. Ale w innych wystukam „Dzień dobry” albo „Hej”. A co najważniejsze, nie uważam, że ktoś pisząc do mnie „Witam” popełnia faux pas.

Irytacja na „Witam” zupełnie mi przeszła. Przyzwyczaiłem się. I o to zapewne chodzi. Wszelkie zasady współżycia między ludźmi ucierają się z czasem.

Po kolejnej wymianie emaili nagłówki zresztą w ogóle tracą znaczenie. Bo korespondencja zaczyna przypominać zwykłą rozmowę. Warto zauważyć tę właściwość. Po to, żebyśmy nie ulegli złudzeniu, że email to dokładnie to samo co papierowy list.

Same emaile przeżywały już swoje grzecznościowe burze. Kto pamięta spory sprzed lat, czy odpowiedź na emaila należy pisać pod jego treścią czy też ponad nią? Ileż to bitów wylano na poparcie obu stanowisk! A dziś pewnie mało kto w ogóle pamięta, o co chodziło w tej batalii.

Przywoływano w tych dyskusjach zasady netykiety, które miały udowadniać wyższość jednej z opcji. Tym mocniej się na nie powoływano, im mniejsze miały znaczenie w rzeczywistości. Bo co to za netykieta, którą zna dziesięć osób? Co to za zasady, które ukształtowały się dwa dni wcześniej?

shutterstock_65080570

W „Przekroju” wieki temu (a dokładnie – w ubiegłym stuleciu) Jan Kamyczek prowadził (a właściwie powadziła, bo to dziennikarski pseudonim kobiety) rubrykę savoir-vivre’u. Wyjaśniał, że najpierw witamy się z kobietami, choćby były sekretarkami a nie dyrektorami. Dziś podobne porady – choć mówiące już coś innego - znajdziemy w różnych miejscach i analogowych, i cyfrowych. W tych współczesnych radach spotkamy się najczęściej z sugestią, że skoro w liście papierowym do adresata zwracamy się „Szanowny Panie”, to taką samą formę powinniśmy stosować również w elektronicznym. To logiczne wytłumaczenie. Choć wcale nie jestem pewny tej logiki. Możemy przecież dość łatwo udowodnić, że listy papierowe i elektroniczne różnią się zapachem a i w dotyku są różne. I może to samo jest już wystarczającym powodem, abyśmy na potrzeby korespondencji elektronicznej zmodyfikowali też niektóre zasady grzecznościowe? Bo te nowe będą nam z jakiś powodów bardziej odpowiadać. Bo właśnie te nowe uznamy za bardziej naturalne.

Internet zmienia język. To nic szczególnie zaskakującego. Przecież język ewoluuje bez przerwy.

Pamiętam książkę „Mechaniczna pomarańcza”, którą w połowie lat 80. można było „wyszarpnąć” z miesięcznika „Fantastyka”. Ponieważ generalnie z książkami był ten problem, że żadnego pożądanego tytułu nie dawało się kupić bez problemu, to „Fantastyka” po prostu wydrukowała „Mechaniczną pomarańczę” w ten sposób, że można ją było wyjąć z czasopisma i złożyć samemu. W Polsce zawsze popularnością cieszył się Adam Słodowy i jego program „Zrób to sam”.

Nawiasem mówiąc filmu „Mechaniczna pomarańcza” nie można było wówczas obejrzeć w polskich kinach. Ja go zaobaczyłem na pokazie w jakimś klubie. Ze sto osób wpatrywało się w niewielki ekran telewizora, odtwarzający niewyraźny obraz z magnetowidu.

Wracając do książki - ta miała niezwykły język. Wymyślony slang, łączący kolokwialny angielski z wpływami rosyjskojęzycznymi. A ja poznałem ją w dwóch wersjach, bo na język polski - czy też polskawy - przetłumaczono ją raz w wersji z wpływami anglojęzycznymi, a drugi z rosyjskojęzycznymi. Ponieważ był to schyłek PRL-u, zdecydowanie bardziej wiarygodne wydało mi się tłumaczenie z wtrąceniami rosyjskojęzycznymi. Choć byłem tej wersji niechętny ze względu na wrodzoną awersję do Związku Radzieckiego. Rozglądając się dziś wokół wydaje mi się jednak zdumiewające, że wersja anglojęzyczna brzmiała wtedy dla mnie mniej wiarygodnie!

shutterstock_224447149

Powód był prosty. W szkole, tak jak moi rówieśnicy, uczyłem się nie angielskiego, a rosyjskiego. Dziś więc mogę imponować umiejętnością odróżniania „bukw”, które współczesnej młodzieży kojarzą się z chińskimi „krzaczkami”. Przeciętny uczeń podstawówki rozumiał wtedy „ja tiebia lubliu” tak jak dzisiejszy pojmuje „I love you”. Co jednak ciekawe, nie znałem rosyjskich przekleństw. A to wyraźnie wskazuje, że język rosyjski był czymś mało naturalnym, jedynie szkolnym. Dziś przecież anglojęzycznych przekleństw raczej nie uczy się na kursach językowych, a każdy nastolatek i tak zna je perfekcyjnie.

We wspomnieniu o „Mechanicznej pomarańczy” niesamowite jest dla mnie to, jak bardzo pomyliłem się w wyobrażaniu sobie przyszłości języka polskiego. Przecież dziś wyraźnie dominują wpływy anglojęzyczne – co wówczas wydawało mi się nierealne. Język wyewoluował w kierunku, którego się nie spodziewałem. Ale upadku Związku Radzieckiego też nie przewidziałem. Podobnie jak cała reszta świata poza niepoprawnymi fantastami.

Zmienia się więc nasz język, zmieniają się zasady. W sieci znacznie szybciej, niż w realnym życiu przechodzimy na „ty”. Ale przecież w „realu” dziś też mówimy sobie per „ty” znacznie szybciej, niż działo się to 20-30 lat temu. Kiedy na początku lat 90. zaczynałem pracę w „Gazecie Wyborczej”, wszyscy byliśmy ze sobą na „ty”. Na owe czasy było to raczej wyjątkiem wśród pracujących w jednej firmie. Gdzie indziej dyrektor był wciąż „panem dyrektorem” a kolega przy biurku obok „panem redaktorem”.

shutterstock_130099715

Dyskusja, czy bardziej poprawna jest forma „Szanowny Panie” czy „Witam” stała się właściwie już tylko akademickim sporem. Od dłuższego czasu nawet w firmowej korespondencji – wszystko jedno, papierowej czy mailowej - ktoś może się do nas zwrócić „Panie Piotrze”. Dawniej było to nie do pomyślenia. Choć prawdę mówiąc już wolę taki nagłówek niż „Panie Lipiński”.

Niedawno gdzieś w Internecie przeczytałem pytanie: „Jaki autfit do biegania na wiosnę?” A ktoś inny poprawił: „Jeśli już to outfit”. Różne bowiem są miary poprawności.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA