Podatek od Google przegłosowany w Hiszpanii! Uważaj - ciebie również może dotyczyć
Kilka dni temu Hiszpania przegłosowała nowe prawo, które w lokalnej prasie funkcjonuje potocznie jako 'podatek od Google'. Według niego, wydawcy stron internetowych mogą żądać zapłaty od innych stron, które... zamieszczają linki do ich treści. Chodzi o linki, które przedstawiają 'znaczący' opis treści docelowej.
No i klops. Prawo jest bowiem prawem, a akurat to najnowsze hiszpańskie wywraca do góry nogami to, w jaki sposób funkcjonuje internet.
Zagadek interpretacyjnych jest tu od groma:
- co oznacza 'znaczący opis treści docelowej'?,
- czy jeśli w URL-u linka będą słowa kluczowe dające rozeznanie o co chodzi w treści tekstu, to wystarczy do sformułowania roszczeń, czy jednak chodzi o krótki opis tekstu?,
- jaka będzie stawka za link? Czy jak będzie takich linków 1000 na stronie, to będzie to opłata: stawka x tysiąc?,
- kto będzie oferował arbitraż? Sąd powszechny? Jeśli tak, to w jeden dzień, ba w jednej minucie może nagle znaleźć się w nim tyle spraw, że jego pracę uczyni niemożliwą do wykonania,
- co z tekstami z informacjami, które podają dziesiątki różnych mediów? Jak dojść do tego, kto był pierwszy?
- co z tekstami z informacji prasowych, które żyją ze sprzedawania informacji? W końcu ich partnerzy biznesowi, czyli najczęściej portale internetowe już raz za nie zapłacili...
Na te pierwsze z brzegu pytania nie ma w Hiszpanii odpowiedzi. Jest tylko informacja o tym, że nie chodzi o linki zamieszczane w mediach społecznościowych przez zwykłych użytkowników, czyli np. na Facebooku i Twitterze.
Chodzi więc głównie o Google'a
Hiszpanie wymyślili sobie, że w ten sposób dobiorą się do pieniędzy, które Google zarabia agregując wszystkie treści internetowe, w tym te hiszpańskie. A że Google w Europie podatków płacić nie lubi, stosując skomplikowaną strukturę przepływu europejskich przychodów pomiędzy dwoma spółkami irlandzkimi i bermudzką, to chcą się do niego dobrać właśnie w ten sposób.
Zanim jednak zakrzyczymy wszyscy: cóż to za hiszpański absurd!, warto mieć na uwadze fakt, że inny hiszpański casus doprowadził do 'prawa do bycia zapomnianym w Google', które na początku wydawało się absurdalne i niemożliwe do wyegzekwowania, a od kilku dobrych tygodni pedofile i inne cwaniaki działające na terenie Unii Europejskiej mogą Google'a poprosić o wykasowanie ich z wyników wyszukiwania. I Google robić to musi.
Na dziś nowe prawo hiszpańskie wydaje się być totalnym nieporozumieniem. Google bowiem tak bardzo zakorzenił się w internecie i sposobie jego funkcjonowania, że przecież każdemu z wydawców treści bardzo, ale to bardzo zależy, by jego linki były znajdowane przez roboty wyszukiwarkowe Google'a i by podawały odpowiedni zajawek treści docelowej, który zainteresuje czytelnika.
Zresztą wydawcy treści informacyjnych (czy tam blogowo-publicystycznych) to nie jedyni, których ów dziwne hiszpańskie prawo może dotknąć. Co z wyszukiwarkami produktów, porównywarkami cen? Co z agregatorami treści? Co z usługami typu curation? Co z usługą RSS? Według nowego prawa z Hiszpanii, wkrótce każdy będzie mógł żądać zapłaty za link...
Google na razie broni się protestami na lokalnym hiszpańskim blogu. Dość sensownie brzmią wyjaśnienia, że w usłudze Google News (agregator treści) nie ma reklam, a każdy z wydawców może bez problemu usunąć swoje treści z Google'a ustawiając swój kod tak, aby nie był indeksowany przez robot.txt.
Tyle że to zapewne nie wystarczy
Nowe prawo hiszpańskie będzie musiało być urealnione. Jest już jednak prawem i teraz chodzi tylko o to, by je jakoś odpowiednio wdrożyć.
Jedno jest więc pewne - Google będzie płacił, ale jeszcze nie wiadomo w jaki sposób. Może będzie tu miał zastosowanie inny (również absurdalny, wydawałoby się) pomysł z Niemiec, gdzie kilku wiodących wydawców treści prasowych w internecie zażądało od Google'a 11 proc. jego przychodów jako rekompensaty za korzystanie (i zarabianie) z linków do ich treści.
I taka refleksja mi przychodzi na koniec - może gdyby Google przykładnie płacił lokalne podatki dochodowe, to nie byłoby kolejnych prób dorwania się do jego kasy.
Jak to bowiem w Polsce mówią - chytry traci dwa razy.