Ubuntu One znika, a ja przestaję ekscytować się wizjami Canonicala
Chmura Canonicala Ubuntu One kończy niedługo swój żywot i potwierdza, że Canonical miał piękne wizje, ale nie umiał ich zrealizować. Usługi Ubuntu One, synchronizacja pomiędzy urządzeniami, sklep - to wszystko w Ubuntu było jako pierwsze. Tylko co z tego, skoro można to było porównać do porywania się z motyką na słońce.
Ubuntu to świetny system jeśli ma się szczęście posiadania w pełni kompatybilnego sprzętu. Wystarczy szybka instalacja i działa. Jeśli nie ma się tego szczęścia, trzeba się bawić i grzebać. Jednak warto - darmowy system wystarczy w pełni większości zwykłych użytkowników, a na dodatek jest prosty w obsłudze i nie straszy wyglądem.
Jednak Ubuntu miało być czymś więcej. Już kilka lat temu Canonical zapowiadał całkiem ekscytujące rzeczy i nawet wprowadzał je w życie. Problem w tym, że może tych nowości było zbyt dużo, przez co zabrakło skupienia się na rozwijaniu rzeczy kluczowych - takich, które sprawiłyby, że Ubuntu dziś błyszczałby jako przykład nowoczesnego systemu na miarę 2014 roku.
Taką szansą było na przykład Centrum Oprogramowania Ubuntu. Jeszcze zanim przyzwyczailiśmy się do smartfonów, w 2009 r. Ubuntu dostał sklep z aplikacjami. Mac App Store, potem Windows Store, pojawiły się dużo później. Gdy się pojawiały, Canonical radośnie ogłoszał, że sklep Ubuntu dostanie możliwość synchronizacji aplikacji pomiędzy urządzeniami, w czym pomoże chmura Ubuntu One.
Brzmiało to wspaniale - oto użytkownicy Ubuntu mieli dostać system desktopowy, który zsynchronizuje się pomiędzy urządzeniami, a pamiętajmy, że w planach była także synchronizacja ustawień i pulpitu.
Okazało się jednak, że było to zbyt piękne, by było prawdziwe. Sklep z aplikacjami na Ubuntu nie dość, że jak był brzydki i posiadał tylko wybiórcze tytuły, tak pozostał brzydki, a dodano do niego jedynie opcje połączenia z kontem w chmurze. Problem w tym, że synchronizować aplikacje trzeba ręcznie, interfejs jest nielogiczny i żaden zwykły użytkownik nie dokopie się do tych funkcji, a tym bardziej nie uzna ich za wygodne.
Sklep, chmura Ubuntu One i synchronizacja udowodniły, że Canonical jest jak nadpobudliwe dziecko, które coś zaczyna, szybko się nudzi i porzuca dla nowych zajęć. Sklep istnieje, ale od kilku lat praktycznie nic w nim nie usprawniono. Ubuntu One 2-3 lata temu miał konkurencyjne ceny, ale przestał się rozwijać, by niedługo zniknąć na dobre. Synchronizacja pojawiła się, ale nie pomyślano, by ją uprościć i rozwinąć, i teraz pewnie zniknie razem z Ubuntu One.
Za każdym razem, gdy cieszyłam się na wspaniałe nowości w Ubuntu, Canonical zaczynał zajmować się czymś innym - zmianą ikon, tworzeniem systemów mobilnych obok Androida, które nigdy nie ujrzały światła dziennego, upraszczaniem przeglądarki plików i powrotem do starej wersji i milionem innych rzeczy, jak przesuwanie elementów interfejsu o kilka pikseli.
Tymczasem funkcje, które dobrze wprowadzone i co bardziej istotne rozwijane z pomyślunkiem o przyszłości, które ułatwiłyby użytkownikom życie, mają najmniejszy priorytet.
Ubuntu - system, który pierwszy miał własny sklep, własną chmurę i szczątkową synchronizację pomiędzy urządzeniami, system, który dzięki temu mógł tworzyć standardy, przespał swoje okazje i poddał się praktycznie bez walki.
Lubię Ubuntu, nie mam zamiaru go porzucać, ale nie mam też zamiaru ekscytować się zapowiedziami nowości i wspaniałymi wizjami, które próbuje wciskać Canonical. To nie ma sensu.