Android 4.4 KitKat to nadal słodycze do polizania tylko przez szybkę
Rozpoczął się kolejny miesiąc, więc Google znów udostępniło statystyki dotyczące adopcji najnowszej wersji swojego mobilnego systemu operacyjnego Android. Podobnie jak miesiąc temu, udział procentowy KitKata w rynku liczony na podstawie urządzeń łączących się ze sklepem Google Play prezentuje się mizernie. Coraz gorzej rokuje to na przyszłość zarówno użytkowników, deweloperów jak i całej platformy.
Miesiąc w miesiąc analizujemy na łamach Spider’s Web zmiany jakie dotykają platformę mobilną Google, a te są zwykle czysto kosmetyczne. Niestety, po raz kolejny nie mam dobrych wieści. Nie dość, że tempo przyjmowania się KitKata jest naprawdę słabe, to jeszcze starsze - nawet kilkuletnie - dystrybucje zielonego robota nie chcą odejść do lamusa.
Dwukrotnie więcej KitKata to nadal nie powód do radości
Patrząc na nowe wykresy i tabelki w porównaniu do zeszłego miesiąca można by mieć powody do zadowolenia. Android 4.4 KitKat dostępny na urządzenia z linii Nexus, Google Play Edition i kilka wybranych topowych smartfonów z nakładkami zwiększył swój udział w rynku ponad dwukrotnie z 2,5% do 5,3%. W ujęciu ilościowym może i jest to spory skok w skali miesiąca, ale patrząc na datę wydania KitKata prezentuje się to po prostu… słabo. Pięć procent w pół roku, gdzie za miesiąc lub dwa może pojawić się zupełnie nowe wydanie?
Nie sposób nie porównać tego wyniku na wykresie do archaicznego Gingerbreada, który dziś nadal kontroluje 17,8 procent rynku, przy czym obserwujemy tutaj spadek o zaledwie 1,2 punktu procentowego względem marca. Od KitKatów znacznie więcej jest też lodowych kanapek, gdyż udział 2,5-letniego Androida 4.0 Ice Cream Sandwich to dziś 14,3 procent, o 0,9 punktu procentowego mniej niż miesiąca wcześniej. Tyle dobrego, że Android 2.2 Froyo i 3.2 Honeycomb to już tylko odpowiednio 1,1 procenta i 0,1 procenta urządzeń.
Żelki zjadają same siebie
Jednocześnie ciekawą rzecz widać na części wykresu poświęconej Androidowi Jelly Bean. Google zastosował tutaj dość niezłą taktykę i trzy kolejne wydania Androida wydane na przestrzeni roku nazwał tą samą nazwą kodową, którą odróżnia numerek - 4.1, 4.2 i 4.3. Co ciekawe, najstarszy i najnowszy z żelkowych robotów… straciły udziały. Dziś poszczególne Jelly Beany mają odpowiednio 34,4 procent, 18,1 procent i 8,9 procent rynku, gdzie miesiąc temu było to 35,3 procent, 17,1 procent i 9,6 procent.
Można więc rozsądnie założyć, że użytkownicy zamiast wymieniać stare Gingerbready na nowe KitKaty kupują starsze i tańsze sprzęty z drugim wydaniem Jelly Bean’a, a za wzrost KitKata odpowiadają użytkownicy high-endowych telefonów, które powoli otrzymują aktualizację, takich jak topowe Samsungi Galaxy, Xperie z linii Z i zeszłoroczny HTC One. KitKata mają też już domyślnie zainstalowanego najnowsze flagowce z tego roku.
Dlaczego to nie problem...
Zdaję sobie sprawę, że fragmentacja Androida nie jest już takim problemem, jak kiedyś. Google sprytnie przeniosło większość najważniejszych funkcji systemu do sklepu Google Play Store i zaszytej w systemie aplikacji Google Play Services. Dzięki temu firma może wysyłać nowości nie tylko posiadaczom najnowszego KitKata, ale też starszych systemów. Jak na razie wszystko jest rozegrane nieźle. Nowości z KitKata nie są niczym niezbędnym do życia
Umówmy się, wyszukiwanie numerów z Google Maps w dialerze i przezroczyste paski powiadomień i przycisków funkcyjnych to nie jest nic, o co można drzeć szaty. Najważniejsze update’y dostaną użytkownicy Jelly Beana, który obecnie króluje pod względem udziału procentowego. Problem zajdzie w momencie, w którym Google wyda nowego Androida 4.5 albo 5.0, który - czysto hipotetycznie - wprowadzi naprawdę rewolucyjne zmiany.
...i dlaczego to jednak jest problemem?
Scenariusze są dwa: albo obecny model i fragmentacja podetną skrzydła programistom, którzy w imię kompatybilności wstecznej nie wprowadzą nic rewolucyjnego, albo przez rok od premiery z nowego i potencjalnie rewolucyjnego Androida nie skorzysta. Owszem, Nexusy stają się coraz lepsze i popularniejsze, ale po zamieszczonych wyżej wykresach widać wyraźnie, że to nadal kropla w morzu. Nie ma na razie szans na to, żeby trend coraz wolniejszej adopcji zatrzymać.
Owszem, Google może straszyć producentów cofnięciem licencji jeśli nie będą dostarczać oni na rynek smartfonów z najnowszym softem, ale to i tak nie zbliży nawet Androida do iOS i Windows Phone pod względem tempa wprowadzania zmian, a pozostają przecież jeszcze operatorzy dorzucający swój bloatware. Tym samym użytkownicy Androida będą korzystać głównie z przestarzałego softu, a deweloperzy nadal pisząc aplikacje będą musieli zwracać uwagę na starsze dystrybucje.
Chciałbym się mylić.
Źródło grafiki głównej: jdhancock na Flickr.