Metal Gear Solid: Ground Zeroes to jedna z najmroczniejszych gier jakie widziałem
Uwaga, tekst najeżony jest spoilerami zdradzającymi zarówno fabułę Metal Gear Solid: Ground Zeroes, jak również pozostałych gier z serii wyprodukowanej przez Hideo Kojimę. Czytasz na własną odpowiedzialność oraz, jeżeli planujesz zakup Ground Zeroes, na własną szkodę.
Dzisiaj media związane z grami skupiają się na tym, że Metal Gear Solid: Ground Zeroes można przejść w czasie zbliżonym do tego, który potrzebny jest na wypalenie papierosa. Redakcja Eurogamera zaprezentowała godny odnotowania, ale również barbarzyński materiał, na którym redaktor „przebiega” przez grę, doskonale znając strukturę bazy Omega, położenie pojazdów, kamer, przeciwników oraz kluczowych dla fabuły zakładników. Film ukazujący, jak przejść Ground Zeroes w 10 minut możecie zobaczyć poniżej.
Chociaż długość „intra” do właściwej części piątej, to jest Metal Gear Solid V: Phantom Pain, wzbudza słuszne kontrowersje, nie za to zapamiętam ten tytuł. W mojej pamięci najnowsze dzieło Hideo Kojimy wyryło się jako gra znacznie bardziej mroczna, odważna, plugawa, zepsuta i brutalna, niż mogłem się wcześniej spodziewać.
Właściwie, to jest to tytuł bardziej dojmujący, niż większość komputerowych produkcji, w jakie kiedykolwiek grałem.
Hideo Kojima od zawsze wydawał dwa dzieła w jednym – grę i film. O ile gra była „jedynie” bardzo dobra, tak film, składający się z dziesiątek niezwykle długich przerywników, był po prostu kapitalny. Za pomocą materiałów filmowych główny producent budował niespotykany nigdzie indziej klimat oraz głębie, której mogą pozazdrościć inni producenci. Chociaż mówimy o grach akcji, seria Metal Gear Solid od zawsze zaskakiwała nagłymi zwrotami akcji, misternie skonstruowanym scenariuszem, bogactwem charakterów oraz nieprawdopodobną wręcz wielopłaszczyznowością.
Pod płaszczem gry akcji Kojima przemycał nie tylko godny Oscara scenariusz, ale również idee oraz emocje, które odciskały się na samym graczu z ogromną siłą. Japończyk doskonale wie, jak wpływać na posiadacza kontrolera, co udowodnił wielokrotnie. Po każdym MGSie byłem zachwycony i musiałem odpocząć kilka minut, zbierając myśli po kapitalnym zakończeniu.
Tym razem jest inaczej. Ground Zeroes wgniotło mnie w ziemię, zszokowało, oburzyło. Kojima zagrał na moich emocjach jak na prawdziwym instrumencie.
Wielu uzdolnionych twórców sprawiło, że czuliśmy niechęć do antagonistów, których najczęściej spotykaliśmy na moment przed napisami końcowymi. Na tym polu Kojima osiągnął mistrzostwo. Pierwszy raz od kiedy pamiętam mam autentyczną ochotę nabyć grę, aby rozprawić się z tym „głównym złym”, który swój debiut zaliczył właśnie w Ground Zeroes.
Skull Face, ponieważ o tym potworze mowa, wzbudził we mnie autentyczną wściekłość i agresję. Pobiegnę do sklepu po Metal Gear Solid V: Phantom Pain głównie po to, aby skopać mu tyłek. Jeżeli to świadome działanie Kojimy, po raz kolejny muszę oddać pokłony wizjonerowi ze świata gier. Głównym motywem Phantom Pain jest w końcu zemsta. To ona będzie napędem piątej odsłony serii, co zresztą widzicie na poniższym zwiastunie „Red Band”.
Naprawdę mam za co się mścić. Antagonista nie tylko zniszczył mój cały dorobek z poprzedniej odsłony, ale również dokonał makabrycznych rzeczy, które twórcy gier obchodzą jak najszerszym łukiem.
Mam nadzieję, że graliście w Metal Gear Solid: Peace Walker. Wydana pierwotnie na konsolę PlayStation Portable produkcja była niezwykle udaną porcją kodu, która wystarczała na miesiące. Jej żywotność opierała się na silnie rozwiniętym elemencie ekonomicznym. Poza wykonywaniem misji, zadaniem gracza było również rozwijanie stojącej na morzu bazy. Pozyskiwanie personelu, rozwijanie technologii, wysyłanie wojsk w różne miejsca świata czy rozbudowa kolejnych budynków – to wszystko zjadało lwią część czasu i dawało ogromną satysfakcję. Zlokalizowane na morzu struktury rosły w oczach, napawając gracza dumą. No i pojawia się postać znikąd, jak domek z kart niszcząc wszystko, czego się dorobiłem. Pal jednak licho moją organizację, moją armię i mój dom. Hideo Kojima porwał się na temat, który dotychczas był przez producentów traktowany jako całkowite tabu.
Nawet tak kontrowersyjni twórcy jak Rockstar nie podejmowali tematu gwałtu. Zwłaszcza, jeżeli połączy się go z torturami oraz udziałem nieletnich.
Ground Zeroes, jako odsłona mająca miejsce po wydarzeniach z przenośnego Peace Walkera, czerpie z niego pełnymi garściami. Powraca młody, bojowniczy chłopiec Chico oraz Paz, dziewczyna, która w poprzedniej odsłonie serii okazała się zdrajczynią. Po pokonaniu młodej kobiety przez gracza jej los nie był pewny, aż do teraz. Tak oto dwójka bohaterów zostaje przetrzymywana w kubańskiej bazie, natomiast gracz wyrusza, aby ich odbić. Jeżeli przejdziecie tytuł w tempie zaprezentowanym przez redaktora Eurogamera, ominie Was wiele, naprawdę wiele szczegółów i detali. Mimo pośpiechu tak czy inaczej będziecie świadkiem zakończenia, podczas którego z brzucha odbitej Paz wyciąga się ładunek wybuchowy. Na nieszczęście dla gracza, nie była to jedyna bomba, jaka znalazła się w ciele kobiety. Lekarz nie zauważył drugiej, ponieważ… cóż. Paz to kobieta i na pewno możecie się domyśleć, dlaczego drugi ładunek umknął obecnemu na pokładzie medykowi. Chociaż wirtualna ofiara tortur nie mówi tego wprost, wiele wyjaśniają dzienniki audio, do opcjonalnego znalezienia przez uważnego gracza. Te są po prostu szokujące. Okazuje się, że więziona w amerykańskiej bazie dziewczyna była gwałcona. Co gorsze, nie tylko przez antagonistę o odrażającej, zdeformowanej twarzy, ale również… Chico. Młody chłopak był zmuszany do stosunków z Paz, co było częścią tortur. Wszystko miało na celu wydobyć informacje o bazie głównego protagonisty, tak skrzętnie budowanej podczas sesji z Peace Walkerem. Gdyby tego było mało, na nagraniach audio słychać nie tylko bicie czy bardziej wymowne dźwięki, ale również odgłos instalacji ładunków w ciele kobiety. Kiedy tego słuchałem, naprawdę niedowierzałem, że wciąż mam doi czynienia z produkcją Hideo Kojimy. Seria MGS od zawsze poruszała trudne tematy, lecz coś takiego…
Pierwszy raz spotkałem się z tego typu treściami w grach. Co prawda Ground Zeroes posiada oznaczenie 18+, lecz nie sądzę, aby któryś z miłośników serii spodziewał się takiej zawartości.
Co jeszcze bardziej istotne, Hideo Kojima zdaje się dopiero rozkręcać i być może najbardziej szokujące jeszcze przed graczami. Od samego początku wiadome było, że piąta odsłona będzie najbardziej dojmującą w całej serii. To właśnie doświadczenia Ground Zeroes oraz Phantom Pain zamienią ulubionego antagonistę serii MGS w potwora, jakim staje się w kolejnych odsłonach. To w ogniu tych doświadczeń narodzi się nowa postać, z którą już wcześniej mierzyli się gracze. To naturalne, że opowieść musi być mocna i dojmująca. Wcześniej wspomniany wątek „zemsty” będzie niezwykle istotny, natomiast finał – najprawdopodobniej dramatycznie okrutny. Już teraz Phantom Pain ma duże zadatki na to, aby szokować i zbudzać zainteresowanie. Wykorzystanie małych dzieci w Afryce? Nielegalne kopalnie diamentów? Kolejne tortury? Okaleczenia bohaterów? Hideo Kojima bez wątpienia nie boi się pokazywać bardzo trudnych obrazów, które najczęściej widujemy jedynie w filmach. Chociaż stoję na stanowisku, że gra komputerowa to medium o takich samych prawach co film, zawartość Ground Zeroes naprawdę mnie poruszyła. Główny producent uśmierca postacie, do których zdążył przywyknąć gracz, w sposób niezwykle brutalny i obcy tytułom na konsole. Kojima po raz kolejny idzie do przodu, powstaje jedynie pytanie, czy tym razem to również dobry kierunek.