Lekki niesmak, czyli po co chodzimy na konferencje?
Niby to nic, niby znamy swoją pozycję. Niby idziemy na konferencję producenta, bo trzeba tam być. Jednak gdy kolejny raz okazuje się, że duże serwisy technologiczne z zagranicy, te największe, publikują recenzje urządzeń, na które my wszyscy czekamy, trochę odechciewa nam się robić liveblogi i jeździć na kolejne konferencje.
First World Problems, powiecie. Być może. Jednak gdy zdarza się kolejny raz, zaczyna irytować coraz mocniej. O co chodzi? O to, że na wydarzeniach, na których pokazuje się nowe sprzęty, na które czeka cały świat, często moglibyśmy być nieobecni. Bo po co, skoro inni mają to zanim pokaże się oficjalnie?
Za przykład użyję Samsunga i prezentację Galaxy S 5 i nowych Gearów. Wybraliśmy się na nią po ciężkim dniu. Zmęczeni, z kilometrami w nogach, przedarliśmy się z trzema przesiadkami przez miasto i dwie godziny przed konferencją staliśmy już w kolejce. Gdy otworzono pierwsze drzwi, przedostaliśmy się szybko po odbiór identyfikatorów. Potem staliśmy pod samymi barierkami, liveblogując z tłumu i stojąc tam ponad godzinę.
Bo musimy być blisko i musimy relacjonować premierę jednego z dwóch najważniejszych smartfonów świata.
W zasadzie nawet nie marudzilśmy, bo stanie się opłaciło - zajęliśmy miejsca przy samej scenie, z dobrą możliwości dotarcia do stoisk z urządzeniami po konferencji. Jesteśmy tu, na żywo przekażemy Wam, co się dzieje, a Wy nagrodzicie nas za to ruchem. Producent dostanie trochę potrzebnego mu rozgłosu i wszyscy będą zadowoleni.
Niestety, nie do końca. Przed rozpoczęciem konferencji w Sieci zaczynają pojawiać się recenzje i informacje o tym, co za chwilę zostanie zaprezentowane na scenie. The Verge, Engdget, Cnet i kilku innych ma informacje, ma specyfikację, zdjęcia i nawet recenzje. Nie dziwi nas to, bo sami przed wejściem spotkaliśmy blogera, który już dawno miał dostęp do sprzętów. Tak działają media - najwięksi często dostają dostęp do nowości przed premierą, nie dorastamy anglojęzycznym mediom do pięt, odstoimy swoje.
Jednak rzecz jest w tym, że jest nie fair i zdarza się nie tylko Samsungowi, ale praktycznie każdemu dużemu producentowi. Embargo, które wyznacza najwcześniejszy termin publikacji i jest taką umową między medium i producentem "my damy ci dostęp do produktu, żebyś mógł go sobie sprawdzić wcześniej, ale materiały publikujesz dopiero wtedy i wtedy" jest jasna i sensowna. Problem w tym, że producenci mają w nosie przedstawicieli mediów, które są za małe i ustalają z dużymi embargo tak, że duzi mogą publikować zanim zacznie się konferencja.
Czytelnicy mniejszych, łącznie spora grupa, idą więc do dużych i olewają nasze liveblogi i relacje, całkiem słusznie. U dużych przeczytają co jest grane. U nas będą dopiero się dowiadywać, tak jak my.
Czy to jest fair? Nie wiem. Wiem natomiast, że gdyby producenci ustalali embarga na moment, gdy kończy się konferencja i przedstawiciele mediów biegną do stoisk badać sprzęty, wygraliby prawdopodobnie wszyscy. Mali, bo mieliby trochę ruchu więcej, duzi, bo i tak ciągnęliby ruch na liveblogu i podciągnęli publikacją recenzji w momencie, gdy mali robią dopiero pierwsze wrażenia i producenci, którzy zadowoliliby wszystkich.
A tak, chociaż sprzęty mogą być przewspaniałe, pozostaje nam lekki niesmak, rozczarowanie, że jak zwykle część naszych starań w relacjonowaniu poszła na marne i bolące nogi.
Po 14 godzinach na nogach na targach i kilku konferencjach to naprawdę ma znaczenie.