Na Dzikim Zachodzie płaci się bitcoinami – trzy miesiące po krachu
W połowie kwietnia miała miejsce silna wyprzedaż na rynku bitcoina, którego cena w kilka dni z poziomu ok. 250 USD zanurkowała w okolice 60 dolarów. Przez ten czas wydarzenia w świecie wirtualnej waluty były równie dynamiczne co zmiany jego kursu. Bitcoin trafił na pierwsze strony popularnych serwisów finansowych oraz przedarł się do świadomości wielu „zwykłych” użytkowników Internetu. Co dalej z kursem tej najpopularniejszej na świecie kryptowaluty?
O bitcoinie napisano już bardzo wiele zarówno w jego obronie, jak i przeciwko. W Polsce tekstów na jego temat jest znacznie mniej niż można by oczekiwać, zwłaszcza w sferze finansowo-ekonomicznej, pomimo że temat ten w tych kategoriach jest szczególnie interesujący. Oto bowiem możemy obserwować na żywym organizmie co się stanie jeśli ludzie zaczną używać waluty, która nie jest kontrolowana przez żadne państwo ani sterowana przez bank centralny. A dzieje się wiele.
Każdemu, kto pierwszy raz zetknął się z bitcoinem, jakiś czas zajęło zrozumienie o co w tym projekcie chodzi. Mi, jako osobie związanej z rynkiem kapitałowym, drugie tyle zajęło pojęcie jakim sposobem ten rynek funkcjonuje, pomimo że w żaden sposób nie jest uregulowany. Nad głównymi światowymi giełdami działają instytucje nadzorujące, które ustanawiają zasady obrotu, a z drugiej czuwają nad tym, aby każdy grał fair (np. polski KNF, czy amerykański SEC). Giełdy z kolei muszą gwarantować inwestorom najlepsze ceny kupna i sprzedaży, zapewnić płynność i ograniczać zmienność. Zwłaszcza brak tej ostatniej regulacji silnie odczuli posiadacze bitcoinów, którzy zostali odłączeni od rynku po tym, jak krach z kwietnia przeciążył serwery Mt.Goxa, czyli największej giełdy bitcoinów. W efekcie powszechne były sytuacje – nie tylko na Mt.Gox – kiedy to inwestorzy byli odcięci od swoich kont i jedyne co mogli zrobić to bezczynnie obserwować jak kurs BTC pikuje. Na regulowanej giełdzie w takiej sytuacji notowania albo zostałyby zatrzymane, albo transakcje ponownie przeliczone bądź wypłacone odszkodowania.
Dead cat bounce
Choć hasło to może się kojarzyć z zabawnymi filmikami z YouTube, jednak w żargonie giełdowym oznacza ono sytuację, gdy po silnej przecenie rynek odbija się od dna serią krótkich i słabnących ruchów. Mówiąc wprost: nawet zdechły kot rzucony z odpowiedniej wysokości podskoczy jeszcze kilka razy. Czy z bitconem rzeczywiście jest tak źle ? Nie sadzę. Każdy kto również inwestuje od lat na giełdzie widział już wykres kursu BTC w przeszłości, bo w podobny sposób inwestorzy reagowali na pęknięcie bańki, nawet na dojrzalszych rynkach. Poniżej trzy wykresy: warszawski WIG20, amerykański Nasdaq Composite zrzeszający technologicznych gigantów oraz bitcoin wyrażony w dolarach – kto zgadnie, który pokazuje kurs wirtualnej waluty?
Odreagowanie jakie widzieliśmy bezpośrednio po pęknięciu bańki wywołane zostało przez wszystkich tych, którzy ruszyli do zakupów, bo uważali, że dotąd ta waluta była zbyt droga. Szybko jednak się okazało, że klasyczne V-shape recovery jednak nie zdoła się utrzymać i nastąpił kilkumiesięczny ruch spadkowy. Szum medialny wokół bitcoina ucichł, poszczególne giełdy przestały się chwalić dynamiką nowych użytkowników i transakcji, nawet Google trends pokazało mniejszą ilość zapytań niż wcześniej. Obecnie kurs stabilizuje się w okolicy psychologicznego poziomu jakim jest 100USD. Wbrew pozorom uspokojenie na tym rynku powinno służyć bitcoinowi, łatwiej jest bowiem dokonywać transakcji przy niższej zmienności.
Dalszy los tej waluty zależy głównie od trzech czynników. Pierwszy to społeczność bitcoinowa, która przeżywa teraz test swojego zaangażowania w tę sprawę. Wiele osób straciło dużo pieniędzy, pytanie brzmi czy szybko o tym zapomną i powrócą na rynek (w Polsce po stratach na giełdzie z 2008 r. do tej pory liczba inwestorów indywidualnych jest znacznie poniżej dawnych poziomów). Drugi czynnik to biznes, jaki zaczął się wokół bitcoina tworzyć. Wiele osób zapewne słyszało o powstających głównie za oceanem startupach, sklepach i lokalach, które albo przyjmują płatności w tej walucie, albo w nich pośredniczą. Co ważne, fundusze venture capital kilkukrotnie zainwestowały w takie firmy, co jest pozytywnym sygnałem.
I wreszcie trzeci czynnik, kto wie czy nie najważniejszy, czyli kwestie prawne. Brak regulacji świata bitcoinów odczuwają Ci, którzy chcą powiązać swój biznes z tą wirtualną walutą. Ponadto na forach można znaleźć liczne pytania dotyczące formy rozliczenia zysków uzyskanych dzięki bitcoinowi. Kto kupił BTC odpowiednio wcześnie może mieć „problem” z wytłumaczeniem urzędowi skarbowemu skąd się wzięły na jego koncie kwoty kilkunastokrotnie wyższe. O ile akurat w tej kwestii w większości przypadków wystarczy podatek dochodowy i pole „z innych źródeł” w PIT, to większy dylemat mają przedsiębiorcy. Niestety mało który rząd wspiera handel bitcoinami, a polski nie należy do wyjątków. W indywidualnej interpretacji dyrektor Izby Skarbowej w Katowicach stwierdził w czerwcu br., że transakcje w bitcoinach powinny zawierać podatek VAT 23%, co nie tylko obniża zyskowność tego biznesu w Polsce, ale i komplikuje życie przedsiębiorcom z uwagi na niejednorodne przepisy w Unii Europejskiej. Ponadto faktura VAT ma obowiązkowe pola dotyczące podstawowych danych kontrahentów, a przecież społeczność bitcoina szczególnie ceni sobie anonimowość.
Dobre złego początki?
Na przestrzeni lat władza państwowa pokazała, że dąży do regulacji każdej aktywności obywateli, a jeśli to możliwe to do jej opodatkowania. Jeszcze kila lat temu odsetki bankowe od naszych oszczędności – od których już przecież zapłaciliśmy podatek – nie były objęte daniną na rzecz państwa. Dawniej nawet handel na giełdzie, z którego wielu ludzi się utrzymuje, nie był opodatkowany. Weźmy przykład z ulicy: kiedyś papierosy mogli palić wszyscy, później rząd w trosce o obywateli ustanowił dolne ograniczenie 18 lat i nałożył rosnącą z czasem akcyzę. Dziś odgórna regulacja prawdopodobnie doprowadzi do tego, że zakazane będą popularne slimy, gdyż zdaniem rządzących w Europie ułatwiają one i wręcz zachęcają do nałogu. Kolejny przykład to opodatkowanie samochodów, po których pora powoli przychodzi na rowery.
Z dotychczasowych poczynań rządów wynika, że większość z nich po prostu obawia się dalszej ekspansji bitcoina. Ekstremalnym przykładem jest Tajlandia, gdzie zakazano handlu bitcoinami, nie lepiej prezentują się Stany Zjednoczone, gdzie władze Kalifornii wprost wezwały Fundację Bitcoina do zaprzestania działalności. Okazuje się, że stara zasada prawa rzymskiego, mówiąca, że co nie jest zabronione, jest dozwolone (Nullum crimen sine lege) traci na zastosowaniu. Zamiast szukać w bitcoinie szansy na rozwój, choćby poprzez usprawnienie wymiany handlowej, łatwiej i bezpieczniej jest go ograniczać, a nawet zakazywać. Restrykcje prawne jakie rządzący stawiają osobom posługującym się bitconami mogą stać się głównym ograniczeniem dla wzrostu jego popularności. Choć biznes związany z tą walutą nadal się rozwija, to ze świecą w ręku można szukać firm, które działają w najbardziej rozwiniętych gospodarkach. Zamiast tego są one lokowane w krajach o bardziej swobodnym systemie prawnym, czego przykładem może być np. fundusz hedgingowy BTC działający na Bermudach.
Czy bitcoinowi potrzebne są regulacje należałoby zapytać samych użytkowników. Z jednej strony z pewnością cenią oni sobie wolność i niezależność jaką dają bitcoiny, a z drugiej jednak w sytuacji, gdy w grę wchodzą większe sumy oraz działalność biznesowa, warto byłoby mieć prawo po swojej stronie – w końcu nawet na Dzikim Zachodzie można było liczyć na szeryfa.
Przemysław Gerschmann - Redaktor naczelny Equity Magazine, analityk inwestycyjny w globalnym banku. Absolwent studiów podyplomowych z zakresu wyceny spółek w Szkole Głównej Handlowej oraz magisterskich z finansów i rachunkowości. Pasjonat rynków finansowych i procesów ekonomicznych.
Zdjęcie Golden Bitcoin cryptography digital currency coins - isolated with clipping path pochodzi z serwisu Shutterstock.