Dominacja Samsunga to problem dla Google’a
Wczoraj, późnym wieczorem, ukazał się niezwykle ciekawy artykuł na Wall Street Journal. Naświetla problem, jaki Google’owi stworzył Samsung… wynosząc Androida na sam szczyt.
Nie oszukujmy się. W momencie, w którym pojawił się na rynku Android, nikt nawet nie myślał o nim jak o przeciwwadze dla królującego wówczas iPhone’a. Na początku to była rozsądna alternatywa, potem system dla osób, którym nie odpowiadał zastój w świecie Windows Mobile. Dopiero potem smartfony klasy HTC Desire zaczęły trafiać do odbiorców typu premium. Niestety, w znikomych ilościach.
Nie pomogła integracja z ekosystemem Google’a, bo przecież iPhone miał taką samą (sam już nie pamiętam, ale wydaje mi się, że w pewnych aspektach było nawet lepiej!). Nie pomagały zaawansowane funkcje typu „bardziej rozbudowana wielozadaniowość”, bo te hasła trafiały wyłącznie do geeków znudzonych Windows Mobile. Potrzebny był prawdziwy killer device. I taki się w końcu trafił.
Samsung Galaxy S był, o ironio, niesamowicie podobny do iPhone’a. Samsung bardzo się postarał, by skopiować całą otoczkę wokół smartfonu Apple’a. Galaxy S były nawet pakowane w sposób bardzo zbliżony do iPhone’a, a po włączeniu urządzenia użytkownika witał prawie identyczny układ ikonek. Rzecz jasna, ciężko nazwać go było podróbką (spór o to trwa po dziś dzień, mimo iż Galaxy S miał swoją premierę w 2010 roku), więc nie kojarzył się z tanią koreańszczyzną. To był prawdziwy smartfon typu premium. Pięknie się komponował z marynarką, miał najwyższej, jak na tamte czasy, klasy specyfikację sprzętową, był drogi (aczkolwiek wciąż znacznie tańszy od iPhone’a) i atrakcyjny.
Galaxy S wyniósł Androida na sam szczyt. Pociągnął za sobą całą markę Galaxy, w efekcie jesteśmy zalewani produktami typu Galaxy Advance, Galaxy Mini, Galaxy M, Galaxy Spica i tak dalej, i tak dalej. Google powinien się cieszyć, ktoś mógłby zauważyć. Przecież setki milionów użytkowników Androida to niesamowite wpływy z reklam. Faktycznie, ale Samsung stał się zbyt potężny. A Android ma baaaardzo elastyczną licencję, o czym przypomina taki, dajmy na to, Amazon ze swoim Kindle Fire.
Jak udało mi się znaleźć, Samsung i Apple na chwilę obecna zgarniają 98 procent przychodów z rynku smartfonów. Dziewięćdziesiąt. Osiem. Procent. Oznacza to, że Sony, HTC, Nokia, Motorola, LG i cała reszta mają do podziału dwa procent. Okruszki, o które muszą zażarcie i zawzięcie walczyć. Większość z tych firm również polega na Androidzie. Ale nie potrafią przykuć uwagi konsumenta. Konsument chce iPhone’a albo Samsunga Galaxy S. Niektórzy, pod wpływem tytanicznej kampanii reklamowej, interesują się Lumiami. Ale, jak statystyki sprzedaży dowodzą, jest to co najwyżej delikatne zainteresowanie. Bo jak przychodzi do kupna nowego smartfonu przy przedłużaniu umowy u operatora, czyli decyzji za pomocą portfela, i tak wybór pada na Samsunga lub Apple’a.
W ubiegłym roku Samsung wprowadził 215,8 miliona smartfonów z Androidem na rynek (Apple 136,8 miliona iPhone’ów). Ma 40-procent androdiwego rynku. Ich największy konkurent, czyli Huawei, będąc na drugim miejscu, ma raptem żałosne 6,6 procent. A teraz wyobraźmy sobie sytuację, w której Samsung stwierdza, że nie chce się już dzielić się z Google’em pieniędzmi. Bo nie musi.
Jesteście świadomymi konsumentami, interesujecie się elektroniką użytkową, więc zwracacie uwagę na coś takiego, jak „system operacyjny w telefonie”. Większość konsumentów jest jednak przywiązana do marki producenta sprzętu. Ma Samsunga, lubi go, więc znowu kupi Samsunga. A, pamiętajmy, że odcinając się od Google’a, Samsung dalej może korzystać z Androida. Dokładnie tak, jak Amazon. Jedyne, czego wtedy nie otrzyma, to aplikacji Google i sklepiku Play.
Biorąc jednak pod uwagę to, jak dominującym bytem jest Samsung, nie miałby on problemu z przekonaniem deweloperów do publikacji aplikacji na Samsung Apps. Na razie robią to niechętnie, bo na każdym Samsungu jest sklep Play i, najzwyczajniej w świecie, nie muszą. W momencie, w którym będą mieli kilkadziesiąt milionów potencjalnych użytkowników bez Play i z koniecznością dosłownie zerowych modyfikacji w kodzie źródłowym swoich programów, ich wybór będzie prosty.
Na dodatek Samsung, jak może się wydawać, już obwąchuje teren. Usługi typu Samsung Hub, czytniki e-booków, czy nawet wyżej wspomniany sklepik z aplikacjami Samsunga można przecież interpretować jako sprawdzian „a jak to jest bez wsparcia Google’a”.
Google, gdyby Samsung poszedł drogą Amazonu, mógłby być w poważnych tarapatach. Na tyle dużych, że mógłby zmienić zasady licencjonowania Androida. To wątpliwe, z uwagi na bardzo skomplikowaną sytuację związaną z licencjonowaniem tego systemu. Powiedzmy jednak, że byłoby to możliwe. Samsung więc, na wszelki wypadek, szlifuje Tizena, duchowego spadkobiercę MeeGo, z interfejsem TouchWiz, czyniąc go, na pierwszy rzut oka laika, nieodróżnialnym od wyglądu Androida na Galaxy S…
Na chwilę obecną to Google jest bardziej zależny od Samsunga, niż Samsung od Google’a. Pytanie tylko, czy zdecyduje się to wykorzystać. Najbliższe miesiące mogą być bardzo ciekawe…
Artykuł, który skłonił mnie do powyższych przemyśleń, znajdziecie pod tym adresem
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.