Więcej, teraz, już! Apetyt na treści dostępne na życzenie będzie rósł
Teraz, już, natychmiast, jak naszybciej i jak najwygodniej. Internet robi z nas ludzi “on-demand”, którzy nie czekają, nie dostosowują się do godziny wyświetlania filmu, nie lubią czekać na polską premierę miesiąc po światowej, i chcą wszystkiego “od ręki”. Jest nas wciąż mniejszość, ale rośniemy. Przynajmniej, dopóki ktoś tego nie zablokuje.
Internet od ponad 10 lat na masową skalę uczy nas, że wszystko jest w zasięgu ręki. Klik - empetrójka na dysku. Klik, klik - jest hasło encyklopedyczne, nie muszę wyciągać ciężkiej i grubej encyklopedii. Klik - oglądam odcinek ulubionego serialu, a za chwilę dysku wyląduje film, który wrzucę na tablet i obejrzę sobie w podróży. Wtedy też poczytam newsy w jakimś czytniku na swoim tablecie, a na Kindle’u książkę. Za pomocą smartfona będę rozmawiać na komunikatorze, korzystając z pakietu danych, a nie SMSów. Nie będzie mi żal, że w międzyczasie w telewizji wyświetlany będzie inny serial, który oglądam - przecież i tak go obejrzę, tylko później. Wtedy, kiedy ja mam na to ochotę.
Flurry opublikował kolejne badanie, dotyczące niestety tylko Stanów Zjednoczonych, które mówi, że Amerykanie coraz więcej czasu spędzają w aplikacjach mobilnych, coraz mniej w przeglądarkach, a czas spędzony przed telewizorem jest stały. Obrazuje to ten wykres:
Jednakże Flurry prognozuje też, że czas przeznaczony na telewizję będzie spadał, natomiast ten spędzony w aplikacjach wszelkiego rodzaju rósł. Co interesujące Flurry sprawdziło też, jakich aplikacji używamy najczęściej - okazuje się, że w porównaniu do zeszłego roku udział gier spadł do 43% z 50%, natomiast sieci społecznościowych z 30% do 26%. Amerykanie coraz chętniej korzystają z aplikacji rozrywkowych czy newsowych. Nie są to jeszcze imponujące odsetki, jednak widać, że przebijają się one do świadomości użytkowników.
Warto połączyć to z innymi ciekawymi danymi. Netflix, amerykański serwis z wideo oparty na miesięcznej subskrybcji, według Sandvine odpowiada już za jedną trzecią ruchu w sieci w Stanach Zjednoczonych. Dla porównania YouTube za jedną piątą. Poza tym to Netflix właśnie podpisał umowę z Disney’em, dzięki której będzie mógł zaoferować wiele disney’owskich tytułów przed innymi, a także te archiwalne. Netflix jako taki odbierany jest za wielki sukces, i choć konkurenci (Amazon Video, który jest wciąż nierentowny, czy Hulu) starają się jak mogą, to nie potrafią go doścignąć.
Netflix odnosi sukcesy, bo wpasowuje się doskonale w nowe czasy “on-demant”. Oferuje programy czy filmy z telewizji w aplikacji, na komputerze, na smartfonach czy tabletach. Wtedy, kiedy chce tego użytkownik, a nie w telewizyjnym prime-time na przykład. Nie trzeba czekać na powtórki, nie trzeba sprawdzać w programie godzin emisji - w końcu odbiorca nie musi się dostosowywać, to dostawcy dostosowują się do odbiorcy.
My, jako coraz bardziej świadomi możliwości internetu użytkownicy, powoli przyzwyczajaliśmy się do takiego stanu rzeczy. Najpierw w “mrocznych czasach” sieci piraciliśmy na potęgę - nie było internetowych alternatyw dystrybucji cyfrowych treści. Teraz stopniowo (choć to ciężki proces, wciąż trwa i będzie trwał przez kolejne lata) uczymy się, że w sieci można zapłacić i mieć całkiem legalnie. Jednak wymagamy. Ma być wygodnie, jak najwięcej w jednym miejscu a przede wszystkim błyskawicznie.
Zachłysnęliśmy się dostępnością treści po kilku klikach, a internetowa globalizacja sprawiła, że staliśmy się leniwi i marudni. Oburzają nas sytuacje, gdy film ma swoję premierę w kinach kilka tygodni wcześniej, niż polski dystrybutor zdecydował się wypuścić go w Polsce. Wolimy spiracić i oglądać w nawet gorszej jakości, byle było już, natychmiast! Jesteśmy rozszczeniowi, a wydawcy nie są w stanie nadążyć za naszymi rosnącymi apetytami.
Zresztą, ci też mają sporo na sumieniu. Sytuacja, w której płacę, PŁACĘ! za dostęp do Deezera i muzyki w nim zgromadzonej, a nagle album dodany do ulubionych staje się niedostępny, jest chora. Tak, bywa tak - coraz częściej chcąc posłuchać czegoś, co “zagwiazdkowałam” sobie wcześniej przekonuję się, że w międzyczasie to stało się nieosiągalne. Wiem, że to nie wina Deezeta, a wydawców, którzy niemal na żywo decydują o dostępności danych treści w konkretnym kraju, jednak na Deezerze się to odbija. Ja, jako użytkownik, nie rozumiem tych zawiłości, ja chce tylko skorzystać!
Często zastanawia mnie, czy z tej naszej roszczeniowości - ale niecelowej, wykształconej przypadkiem przez zatracenie poczucia granic dzięki globalności internetu - wyniknie. Bo że coś musi wiadomo, byle nie były to lokalne wersji internetu. Netflix w Stanach jednak pokazuje, że można, jeśli się chce, zarabiać i zaspokoić apetyt ludzi na treści, nad którymi oni mają kontrolę.
Bo to, że na razie apetyt ten będzie rósł, jest niemal pewne.