Morgan Stanley beknął za Facebooka
Wybaczcie tytuł - przyznaję, nawet jak na nasze dość luźne standardy odnośnie tytułowania tekstów jest dość frywolny - ale nie mogłem się powstrzymać. Jeden z najbardziej znanych banków inwestycyjnych, mający na swoim koncie wiele spektakularnych IPO spółek z branży tech, Morgan Stanley zgodził się zapłacić karę w wysokości 5 mln dol. za nieprawidłowości przy IPO Facebooka, które w tym roku prowadził. Należało się, to pewnie mało powiedziane. Szkoda tylko, że dziś informacja ta ginie w zalewie innych doniesień. Jak zwykle cwaniakom w garniturkach zza szklanych szyb wieżowców się udało.
Trudno jest uniknąć demagogicznych stwierdzeń komentując takie wydarzenia, ale który to już z kolei raz tzw. najbardziej dystyngowane instytucje finansowe przyłapywane są na machlojkach przy wielkich transakcjach. Dziś, pod koniec czwartego roku światowego kryzysu finansowego, mało kto pamięta, że za jego symboliczny początek uważa się upadek banku Lehman Brothers. W międzyczasie mieliśmy jeszcze słynne skandale finansowe tzw. szanowanych finansistów: Bernarda Madoffa w USA i Marcina Plichty w Polsce.
Trudno o większe skandale, które bulwersują przeciętnych zjadaczy chleba. Co gorsza, tych, którzy kradną i wyłudzają miliardy nazywa się malwersantami, a tych, którzy wyniosą bułkę ze sklepu niezmiennie nazywa się złodziejami.
Mimo tego wszystkiego świat wielkich pieniędzy wciąż nie wypowiedział zaufania wielkim instytucjom finansowym, które ciągle decydują o kształcie światowych gospodarek każdego dnia, niekiedy - jak dwa lata temu w przypadku polskiego złotego - prowadząc bezlitosną wyniszczającą grę na swoją korzyść. Mało kto podważa ich prognozy ekonomiczne, ich prognozy wciąż cytowane są przez największe media na świecie.
Takie symboliczne chwile, jak ta dzisiejsza, gdy Morgan Stanley praktycznie przyznał się do winy, czyli do malwersacji przy początkowym kursie idącego na giełdę Facebooka (formalnie zrzekł się prawa do obrony i przyjął zaproponowaną karę), przechodzą praktycznie bez medialnego echa, a na pewno jest to dużo mniej głośna informacja od tej, gdy w maju 2012 r. Facebook zadebiutował na giełdzie.
Przypomnijmy - to był najgorszy IPO w ostatniej dekadzie na amerykańskich giełdach. W pierwszym tygodniu giełdowej obecności cena akcji Facebooka spadła o 13,1%. Za sprawą stał właśnie główny gwarant emisji, który przeprowadzał operację debiutu Facebooka na giełdzie, czyli Morgan Stanley. Przed samym debiutem znacznie zwiększono liczbę akcji, która miała zostać upłynniona, po drugie zwiększono także cenę akcji przed samym debiutem, po trzecie nie podano przez IPO do wiadomości publicznej istniejącej prognozy dotyczącej niższych niż wcześniej sądzono przychodów Facebooka w okresie bezpośrednio poprzedzających debiut na giełdzie.
Operacja została rozpisana w taki sposób, że na debiucie zarobili głównie udziałowcy Facebooka, a nie inwestorzy zainteresowani kupnem jego akcji na giełdzie. Dla samego Facebooka, IPO było udane - z rynku zostało 16 mld dol., czyli dokładnie tyle, ile planowano. Na górce zarobili także gwaranci emisji, czyli głównie Morgan Stanley. Reszta straciła. W większości traci do dziś.
W wyniku dochodzenia Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) uznano gwaranta emisji Facebooka winnym "niewłaściwego wpływu" na analityków oceniających spółkę Zuckerberga przed debiutem. Lżej nie można było dać prawnego klapsa zarządcom Morgan Stanley. Oczywiście siły PR Morgan Stanley milczą na temat wyniki śledztwa SEC. Wydano tylko lakoniczny komunikat, w którym stwierdzono, że MG zdecydował się zapłacić karę w wysokości 5 mln dol.
Te 5 mln dol. pachnie jak brzydki bąk, jak odbicie po mało strawnym jedzeniu. Szybko mija. To smutne.