Po co amatorom tyle megapikseli w aparatach?
Przedwczoraj światu zaprezentowany został nowy model aparatu Nikon o numerze D5200, następca D5100 celujący w segment dla trochę bardziej zaawansowanych amatorów fotografii. Najbardziej rzucającą się w oczy zmianą jest zwiększenie liczby pikseli - dosyć znaczące, bo z 16,2 Mpix w poprzedniku zrobiło się 24,2 Mpix. Taka sama matryca znalazła się w zaprezentowanym kilka miesięcy temu najbardziej amatorskim członku rodziny aparatów Nikona – modelu D3200. Tu rodzi się pytanie - czy taka liczba pikseli w aparatach adresowanych dla amatorów ma sens? Bardziej pomaga, czy szkodzi?
Początkowo aparaty cyfrowe charakteryzowały się stosunkowo niewielką liczbą pikseli. Pierwsza cyfrowa lustrzanka Nikona posiadała matrycę o rozdzielczości 2,7 Mpix, a Canona niewiele większą, bo 3,2 Mpix. Wraz z opracowywaniem nowych matryc rosła liczba znajdujących się w nich pikseli. Wkrótce aparaty, zarówno te amatorskie, jak i profesjonalne przekraczały kolejne bariery. Było dziesięć, dwadzieścia, a ostatnio trzydzieści milionów pikseli. Obecnie nawet najprostsze modele „małpek” legitymują się rozdzielczością zdjęć większą niż 10 Mpix.
Zwiększanie rozdzielczości generowanych przez aparaty zdjęć ma sens w przypadku modeli przeznaczonych dla zaawansowanych fotografów, którzy docenią ich zalety. Takie osoby nie oszczędzają na obiektywach do swoich lustrzanek, czy sprzęcie do obróbki. Duża liczba pikseli pozwoli na ewentualne wykadrowanie zdjęcia już po jego zrobieniu bez większego uszczerbku na jakości, bo jest z czego „ciąć”. Pozwoli również na wykonywanie dużych wydruków. Do wyboru są zarówno aparaty reporterskie legitymujące się mniejszą rozdzielczością, jak i te z bardzo dużą liczbą pikseli dla osób, które świadomie ich potrzebują.
Ale gdy spojrzymy na przeciętnego fotografa-amatora rysuje się zupełnie inny charakter użytkowania aparatu. Kiedyś kompakty, dzisiaj coraz częściej lustrzanki służą do robienia zdjęć na wakacjach, imprezach rodzinnych lub też nie. Dokumentowania wydarzeń z życia, bez specjalnego zastanawiania się nad kadrem, późniejszą mozolną obróbką. Później takie zdjęcia lądują na dysku twardym komputera, na papierze w formacie 10x15 lub na Facebooku. Czy do takich zastosowań potrzebne jest ponad 20 megapikseli? Zdjęcia publikowane w Internecie są zazwyczaj zmniejszane do 800-1300px na „dłuższym boku” (dla porównania przy 24,1 Mpix zdjęcia mają rozmiary 6000x4000px). Przy odbitkach w małych formatach dodatkowe miliony pikseli są zabijane przez wartość możliwości reprodukowania szczegółów przez drukarki.
Tak więc zdjęcia prosto z aparatu są i tak na końcu znacząco zmniejszane, ale przed zmniejszeniem zajmują dużo miejsca. Jeden plik JPG ważący około 10 megabajtów wymaga posiadania pojemnej karty, a później pojemnego dysku jeśli ktoś zechce swoje fotografie magazynować. A także szybkiego łącza jeśli ktoś chce dzielić się nimi ze światem, chociażby na portalach społecznościowych. Obróbka, stosowanie efektów, filtrów wydłuża się wraz z wielkością zdjęć, co może być dokuczliwe dla osób ze słabszym komputerami.
„Małpki”, lustrzanki entry-level radziłby sobie równie dobrze, gdyby robiły zdjęcia w rozdzielczości mniejszej o połowę niż obecnie (czyli średnio 6-10 Mpix). Często robiłby nawet lepsze, bo przesadnie „upakowana” matryca oznacza często pogorszenie jakości zdjęć, znaczące zwiększenie szumów wraz ze wzrostem czułości (zwłaszcza widoczne w tańszych aparatach kompaktowych z matrycą CCD).
Obecna „wojna na megapiksele” spowodowana jest głównie marketingiem. W gazetce sieci sklepów z elektroniką większe wrażenie zrobi duży napis „24 Mpix”, niż schowana gdzieś w opisie informacja o 12 megapikselowej matrycy, nawet jeśli realnie nie wpłynie to na zadowolenie z zakupu. W świadomości osoby, która nie zajmuje się fotografią, a chce po prostu kupić aparat więcej często oznacza lepiej. A przecież każdy producent chce, aby jego produkt był w oczach konsumentów najlepszy…