Internauto, broń się przed szumem informacyjnym
Badania, statystyki i rozliczne ankiety, niezależnie od tego na jak dużej grupie przeprowadzane, od dawna są doskonałym pożywieniem dla mediów, zarówno tych „klasycznych”, jak i internetowych, które w ostatnim czasie nabierają ogromnego znaczenia. Zgodnie z zasadą, według której cokolwiek znajdzie się w internecie w jednym miejscu, natychmiast pojawia się w tysiącach kolejnych (zwłaszcza, jeśli jest wystarczająco „sensacyjne”), zasięg poszczególnych wyników badań staje się coraz większy, a czytelnicy coraz bardziej „świadomi”. Pułapka jest jednak ogromna i wystarczy przejrzeć tego typu doniesienia nawet niezbyt daleko cofając się w czasie, aby dość szybko zobaczyć, że w wielu przypadkach, nawet następujące niemal bezpośrednio po sobie „wiadomości dnia” są ze sobą… sprzeczne.
Problem z badaniami jest oczywisty – praktycznie nikt nie jest w stanie przeprowadzić ich na wystarczającej grupie osób – jedyne, co można zrobić, to wybranie grupy jak najbardziej reprezentatywnej. Problem z portalami internetowymi, które następnie te dane powielają jest taki, że same tabele i szczegółowe analizy są nudne i trzeba je odpowiednio sprzedać. Nagłówek brzmiący „Firma X, według badań przeprowadzonych przez firmę Z na grupie A osób, sprzedała o Y telefonów więcej niż C, ale należy traktować te wyniki z odpowiednim dystansem” nie jest raczej czymś, w co kliknęlibyśmy z ciekawości na Twitterze, Facebooku czy w naszej bazie RSS.
W związku z tym, tylko w ostatnim czasie pojawiły się chociażby niezliczone informacje na temat uzyskania przez iPhone wyraźnej przewagi nad pozostałymi systemami w klasie biznesowej, co przez wielu uznane zostało za symbol ostatecznego końca „BlackBerry” i zwycięstwa telefonów z iOS nie tylko jako zabawki, ale również jako narzędzia do pracy. Problem? Zaledwie kilka dni później pojawiła się inna, równie wiarygodna informacja ,według której najpopularniejszym urządzeniem „służbowym” są smartfony pracujące pod kontrolą… Androida. Jeśli do tego dodamy jednak wcześniejsze ankiety, mało kto chce się w rzeczywistości pozbyć swojej “jeżynki”, a udział w rynku biznesowym był jeszcze niedawno tak ogromny, że ciężko w tak krótkim czasie uznać za prawdopodobny taki spadek popularności.
Jaka jest więc prawda? Nie wiadomo, a takie badania mogą co najwyżej wskazać trend z ostatniego okresu, do którego zaobserwowania (szczerze mówiąc) nie są potrzebne szczegółowe ankiety. Również i w ich szczegółowości może leżeć poważny problem – w większości przypadków „tło” i istotna charakterystyka badanych opisana jest w sposób zatrważająco ogólny. Kto z nas jest w stanie na podstawie tych analiz stwierdzić, czy BlackBerry staje się coraz mniej popularne wśród kadry kierowniczej, przedstawicieli „terenowych”, zwykłych pracowników biurowych, czy jest pracownikom oferowane przez firmę czy wybierane na zasadzie „przynieś swój telefon do pracy”? Tak naprawdę więc nie wiemy praktycznie nic, a sugerowanie w nagłówkach, że jest to „dzień, w którym iPhone wyprzedził BlackBerry” (zwłaszcza biorąc pod uwagę jak dużym ryzykiem obarczone są takie badania) jest dość… efekciarskie.
Danymi można też odpowiednio manipulować, przy czym wszystko pozostaje teoretycznie niemal całkowicie „prawdziwe”. Wystarczy tylko przejrzeć ostatnie głośne nagłówki dotyczące Apple – to właśnie ta firma, do tej pory zajmująca raczej wyłącznie kilkuprocentowy segment rynku PC, może nagle stać się jej liderem, prześcigając nawet teoretycznie niepokonanego od lat HP. Co wystarczy zrobić, aby osiągnąć taki rezultat? Oczywiście dołączyć do ilości sprzedanych przez Apple PC urządzenia z (jak to sam producent określa) z „ery post-PC” – pytanie tylko, jaki to ma sens i czy skoro zapewne wynika to z założenia, że tablety czasem zastępują komputery, dlaczego nie doliczyć do tego również smartfonów? Albo dlaczego nie doliczyć tabletów do o wiele im bliższych smartfonów?
Wtedy nie byłoby też problemów z ustaleniem pierwszego miejsca na rynku pod względem ilości sprzedawanych urządzeń tego typu. Kilka tygodni temu świat poznał nowego lidera tej branży – Samsunga, który po raz pierwszy w historii „nowożytnej” wyraźnie wyprzedził Apple (co z przyjemnością zostało ogłoszone przez wiele blogów). Jedynym problemem był jedynie fakt, że tych współczynników nie da się realnie porównać, z uwagi na to, że w przypadku jednego z producentów była to ilość urządzeń, które ostatecznie trafiły w ręce klientów (a więc odzwierciedlony został realny wzrost popularności), natomiast w przypadku drugiego, była to liczba sztuk, które dotarły do sklepów, operatorów i innych punktów dystrybucyjnych. Istnieje szansa, że w najlepszym przypadku wszystkie te telefony również znalazły swoich nabywców, ale z całą pewnością nie możemy tego stwierdzić, ani ogłosić bezdyskusyjnej zmiany na „fotelu lidera”.
„Doskonałym” źródłem danych są też bardzo często analitycy, niezależnie od tego co prognozują i na czym opierają się ich prognozy. Najlepszym przykładem jest chociażby ostatni przypadek Nokii i jej nowej serii telefonów – Lumia. Do niedawna, według niektórych ekspertów, urządzenia z tej rodziny powinny się jeszcze w tym kwartale sprzedać w ilościach około 2 milionów. Zaledwie kilkanaście dni później zmienili oni jednak zdanie i wyniki mają być o wiele, wiele gorsze, wynosząc w najlepszym przypadku 500 000. Na jakiej podstawie wysnuwane są wnioski o potencjalnie bardzo słabej sprzedaży? Na podstawie zainteresowania klientów opartego o… wyniki z Google Trends (!). Przy okazji, dodatkowymi argumentami za zmniejszeniem oczekiwań wobec smartfonów Nokii był brak innowacyjności, której – co ciekawe – nie brakowało przy publikacji pierwszych, o wiele wyższych prognoz. Szkoda tylko, że informacja poszła w świat właśnie w takiej formie – „smartofny Nokii sprzedają się źle i nikt się nimi nie interesuje”.