Kiedy zaczniemy płacić za usługi Google'a?
Od wielu lat domeną Google'a, który wielu ludziom kojarzy się z Internetem, było to, że jego usługi są darmowe. Firma utrzymuje się bowiem z reklam, które wyświetlane są przy darmowych usługach. To się jednak powoli zmienia i Google zaczyna pobierać opłaty za korzystanie z masowej usługi. Przykładem jest poczta Gmail lub usługa Picasa. Jeśli chcesz pojemniejszego Gmaila - zapłać.
Korporacja z Mountain View od zawsze zależała wyłącznie od wyświetlania kontekstowych linków w swojej wyszukiwarce. 90% przychodów cały czas pochodzi tylko z jednego źródła. Ciężko taką firmę nazwać w pełni innowacyjną, przynajmniej w kwestiach dywersyfikacji zysków. Ciekawe czy to się zmieni wraz z ewentualnym wprowadzeniem płatnych opcji w kolejnych po GMailu usługach.
Gmail (lub w niektórych krajach - GoogleMail) był pierwszą masową usługą Google'a niezwiązaną z wyszukiwarką i pierwszą poza wyszukiwarką, która odniosła realny, globalny sukces. To inwestycja w Gmaila przyniosła podwaliny pod większość późniejszych inwestycji online Google'a. Początki usługi były trudne, bo konta zakładały sobie głównie osoby z kręgów IT. To się jednak zmieniło i dziś z poczty Gmail korzysta ok 160 mln ludzi na całym świecie. Gmail nie jest liderem rynku, choć od lat pocztę Google'a uważa się za usługę, która zrewolucjonizowała e-maila. Mało kto wyobraża sobie dziś elektroniczną pocztę na przykład bez wątków. Warto pamiętać, że zostały one po raz pierwszy z powodzeniem wprowadzone właśnie w Gmailu przez panów Page'a i Brina - założycieli Google'a.
Google od zawsze podkreślał fakt, że Gmail jest darmowy. W aktualnych realiach to nic dziwnego, ale w 2004 r. kiedy debiutował wcale nie było to takie oczywiste. Na starcie Google oferował również dużo większą pojemność konta - 1 GB w przeciwieństwie do zaledwie 2 czy 4 MB ówczesnej konkurencji (głównie Hotmaila). Google całkiem po cichu wprowadził - już dość dawno temu - opłatę za dodatkową przestrzeń dyskową w GMailu. Na szczęście podstawowa wersja, dziś z aż 7GB przestrzeni dyskowej w chmurze, wciąż pozostaje darmowa. Zwiększenie limitu do 20GB kosztuje już jednak dzisiaj 5 dol. rocznie. Nie jest to wiele, ale Google liczy zapewne na to, że tak jak w przypadku darmowej przestrzeni niewielu użytkowników jest w stanie do niej dobić, tak mimo wszystko na dodatkowy wydatek skusi się duża grupa osób, którzy cenią sobie gwarancję większej swobody. Sam korzystając z usługi Gmail od wielu lat, nie jestem w stanie na razie przekroczyć 3,5GB, czyli połowy dostępnej za darmo. Wiele osób może jednak czuć głód gigabajtów i chcieć zakupić nawet maksymalny 16TB pakiet za jedyne... 4 096 dol. rocznie.
Nie jest to jedyna płatna usługa w wachlarzu tej kalifornijskiej firmy (jest choćby podobnie rozliczana usługa Picasa), ale jest to pierwsza tak masowa usługa Google'a, za którą pobierana jest opłata. Nie spowodowała ona odpływu użytkowników, bo wersję "lajt" dostajemy cały czas za darmo. Możemy się spodziewać, że w najbliższej przyszłości Google przestanie być kojarzony z firmą, która wszystko daje za darmo tylko z taką, która zaczyna zarabiać poważne pieniądze na użytkownikach. Co ciekawe mimo opłaty za dodatkową przestrzeń Gmaila, słynny licznik Google'a, który wyświetla się przy zakładaniu konta na poczcie Gmail nadal pozostał. Cały czas informuje o darmowej i nieograniczonej przestrzeni, która ciągle rośnie. Teraz wiemy, że limitem jest magiczne 20GB, za które zapłacimy około 15zł.
Czekamy na kolejny krok Google'a. Pytanie kiedy zdecydują się zarabiać nie tylko na klientach kupujących reklamy ale także na użytkownikach podłączonych do wielkiej chmury Google'a.
Kamil Brzeziński