REKLAMA
18.01.2010 19.53
Come and see
REKLAMA
REKLAMA

W momencie, w którym zobaczyłem jak Apple zaprasza na swoją konferencję 27 stycznia 2010 r. wyskoczyły mi przed oczyma pierwsze wersy jednej z moich ulubionych piosenek fenomenalnej kapeli Dave Matthews Band zatytułowanej „41„. Są równie enigmatyczne co slogan Apple’a.

Come and see
I swear by now
I’m playing time
Against my troubles
I’m coming slow but speeding

Tak brzmią owe pierwsze wersy utworu „41” z płyty z 1996 roku – „Crash„. Pasują, prawda? „Come and see our latest creation” zaprasza Apple wybranych przedstawicieli mediów do hali Yerba Nuena Center w San Francisco na środę, 27 stycznia. Jak inny to „teaserowy” slogan od poprzednich typu: „It’s Only Rock and Roll but We Like It” (wrzesień 2009), czy „Let’s Rock” (wrzesień 2008), nie pozostawiających wątpliwości, w którym kierunku pójdą prezentacje na keynote Jobsa lub innych przedstawicieli Apple’a. Rok temu w styczniu, kiedy Apple żegnało się z MacWorld nie było sloganu w ogóle; była za to informacja prasowa Apple’a, że keynote poprowadzi nie Steve Jobs, lecz wiceprezes ds. marketingu Phil Schiller (jak się z resztą później okazało? przynudzał strasznie). Wtedy też było tyle spekulacji co dzisiaj, ale dotyczyły one zupełnie czegoś innego – stanu zdrowia Stevena P. Jobsa.

„Come and see our latest creation” może znaczyć wszystko, ale chyba co do jednego możemy zgodzić się wszyscy – to będzie coś nowego. „Latest creation” to przecież raczej nie iPhone 4.0 – bo to chyba nie „creation”, a bardziej „development”. To chyba nie nowe iPody, bo na nie czas zazwyczaj we wrześniu. To chyba nie?, no dobra, wszyscy wiemy o co chodzi. Czy będzie tablet? Tego dowiemy się 27 stycznia 2010 r., ale niektóre oficjalne przesłanki, takie jak na przykład oficjalne upomnienie od prawników Apple’a na niemoralną propozycję serwisu Valleywag, który skłonny był zapłacić 100 tys. dolarów za godzinne obcowanie z tabletem Apple’a, w dość bezpośredni sposób mogą tę tezę uwiarygadniać.

Rozproszone, bez ładu i składu kolorystyczne plamy na zaproszeniu Apple’a, rodem z modernistycznego malarstwa, podkreślają słowo „creation”. Ich intrygujący kolaż sugeruje coś szokującego, spektakularnego, tak jak wybitne dzieła największych współczesnych malarzy są szokujące dla ogółu społeczeństwa, choć przecież pozostają „na językach”. Różnorodność i żywość barw plam na zaproszeniu Apple’a mogą dodatkowo sugerować coś dynamicznego, świeżego, nowego?

W dzisiejszym zgiełku reklamowym, gdzie media pompują do granic rozsądku bloki reklamowe, ciągle wymyślając nowe sposoby na zniwelowanie ograniczeń prawnych, celne przedostanie się z komunikatem reklamowym jest zarezerwowane jedynie dla tych, którzy dawno odeszli od klasycznej rozpiski biznes-planu, gdzie na reklamę produktu przeznacza się nie więcej niż 20% dostępnego budżetu. Żeby przebić się przez zgiełk reklamowy musisz mieć walizkę pieniędzy wypchaną po brzegi; jeśli jej nie masz, to również nie masz szans na dotarcie do swojej grupy docelowej.

Choć je ma, Apple nie musi wydawać miliardów dolarów na reklamę. Splendor najbardziej innowacyjnej firmy technologicznej świata powoduje to, że wszystkie bez wyjątku najważniejsze media na świecie przygotują bazę do piekielnie mocnego debiutu tego, czymkolwiek „latest creation” będzie. I to nie w blokach reklamowych, lecz w tzw. „premium content”, czyli w treściach redakcyjnych.

„I’m coming slow but speeding” – czyżby Dave Matthews śpiewając w 1996 r. o potrzebie ciągłej odnowy uczucia w związku dwóch osób wyśpiewał tak naprawdę strategię Apple’a?

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA