Były szef marketingu Apple'a - a robi się to tak
Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości odnośnie kontrolowanych wycieków z Apple'a, które mają rozgrzać atmosferę medialną przed z hukiem ogłaszaną premierą (bądź też osłabić komunikacyjne atuty rywala), to powinien przeczytać ten wpis na blogu jednego z byłych szefów marketingu firmy - Johna Martellaro.
John Martellaro, który długo pracował w dziale marketingu Apple'a - od 2000 do 2005 r. - w kompletnie niezawoalowany sposób opisuje jak wygląda tam proces tworzenia kontrolowanych przecieków:
"Przychodzi do ciebie jeden z top menedżerów i mówi: Potrzebujemy wypuścić dokładnie tę informację. John, masz jakiegoś zaufanego człowieka w którymś z najważniejszych detalistów? Jeśli tak, to zadzwoń do niej/niego. Mimochodem wspomnij o tej informacji i zasugeruj, że jeśli by się to gdzieś ukazało, to byłoby fajnie. Tylko żadnych e-maili!"
Ostatnie zdanie wydaje się najważniejsze "tylko bez e-maili". W końcu rozmowa twarzą w twarz, bądź też rozmowa telefoniczna (chyba że nagrywana) nie pozostawia po sobie twardych śladów i dowodów. Zawsze obie strony konwersacji mogą zaprzeczyć, że w ogóle nie miała miejsca.
Martellaro świetnie wyjaśnia po co Apple decyduje się na kontrolowane wycieki:
"Kontrolowane wycieki zazwyczaj są rozwiązaniem problemu. W tym przypadku może być tak, że Apple chce wcześniej puścić informację o tablecie ponieważ pragnie:
- wzniecić nieco zamętu u krnąbrnego partnera;
- puścić informację o planowanej cenie 1000 dolarów, aby sprawdzić reakcje;
- wywołać panikę/zażenowanie u potencjalnego konkurenta, o którym Apple ma jakąś wiedzę;
- pobudzić apetyt analityków i obserwatorów, żeby odpowiednia ich liczba pojawiła się podczas medialnego wydarzenia. Apple nienawidzi pustych krzesełek i wymaga pękających w szwach sal."
Patrząc na ostatnie artykuły Yukari Iwatani Kane w "Wall Street Journal" nie można oprzeć się wrażeniu, że John Martellaro wie co mówi. Z resztą podobnie jest z przedwczorajszym keynote szefa Microsoftu'e - Steve'a Ballmera.