1. Lot Sławosza w kosmos i fatalna organizacja medialna oraz technologiczna tego wydarzenia
To powinno być najważniejsze wydarzenie roku. W końcu doczekaliśmy się drugiego Polaka w kosmosie. Zamiast celebracji i radości, jest coś na kształt niesmaku i rozczarowania. Miało być pięknie, a wyszło… jak zawsze.
"Zaobserwowaliśmy całe pasmo niefortunnych wydarzeń w postaci publicznych dyskusji nt. praw do logo misji, negatywnych artykułów wywołanych konstruktywną krytyką ze strony popularyzatorów nauki, kontrowersyjnych wywiadów w telewizjach śniadaniowych (które mają taki właśnie format i należy się z tym liczyć w działaniach PR), a także braku działań równoważących komunikację w spolaryzowanych mediach" – komentował w rozmowie ze Spider's Web+ Łukasz Wilczyński, prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej i Planet Partners.
No właśnie – zamiast o dokonaniach, naukowych korzyściach płynących z lotu, głośniej było w mediach o pierogach jedzonych w śniadaniówce czy występach żony polskiego astronauty, Aleksandry Uznańskiej-Wiśniewskiej. Miał być wielki kosmos, a wylądowaliśmy w rodzimym piekiełku. Z jednej strony, co przyznawał Wilczyński, na świecie rzeczywiście partnerzy "nie są tak aktywni podczas oficjalnych spotkań i wydarzeń z udziałem danego astronauty", ale z drugiej słusznie zauważył, że gdyby żona Uznańskiego nie była polityczką – na dodatek z rządzącego obozu – reakcje pewnie byłyby inne. Cóż, mieliśmy sięgać gwiazd, a wylądowaliśmy z hukiem na Ziemi. Tej Ziemi.
Sytuacja po powrocie na Ziemię wcale się nie uspokoiła. Niby Sławosz Uznański-Wiśniewski wizytował szkoły i zajmował się tym, czego od niego opinia publiczna oczekiwała, czyli promowaniem nauki, to wokół misji dalej było wiele kontrowersji. Pod koniec października Karol Wójcicki, popularyzator nauki prowadzący bloga "Z głową w gwiazdach", udostępnił w swoich mediach społecznościowych list sygnalistów. Ci uderzali w nową prezeskę POLSA, dr Martę Wachowicz, która zastąpiła na stanowisku odwołanego w marcu 2025 r. prof. dr hab. Grzegorza Wrochnę.
"Nowa prezes nie posiadała doświadczenia w kierowaniu dużymi instytucjami ani w zarządzaniu projektami o zasięgu międzynarodowym". Co więcej, Wachowicz miała wielokrotnie powtarzać, że "nie ma sensu promować misji" i że nawet "nie ma czasu spotykać się z astronautą". Zdaniem autorów "utracono szansę na wykorzystanie sukcesu misji Sławosza Uznańskiego do promocji polskich technologii kosmicznych, zaniedbano współpracę międzynarodową, a Agencja straciła zaufanie partnerów krajowych i zagranicznych".
Wszystko stracone? POLSA podsumowując trasę polskiego astronauty ujawniła, że w ciągu dwóch miesięcy "blisko 13 tysięcy studentów i uczniów spotkało się z astronautą dr. Sławoszem Uznańskim-Wiśniewskim".
– To budujące, ile młodych osób uczestniczyło w spotkaniach i chciało posłuchać
o doświadczeniach Polaka na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Nawiązując do nazwy IGNIS, mam nadzieję, że skutecznie udało się rozpalić w studentach i uczniach ciekawość do kosmosu i nauki, co w przypadku części z nich zaowocuje w przyszłości o wyborze kierunku studiów czy ścieżki zawodowej związanej z szeroko rozumianym sektorem kosmicznych w Polsce – zaznaczała dr Marta Wachowicz, prezes Polskiej Agencji Kosmicznej.
Prawdziwe efekty misji Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego widoczne pewnie będą po latach. Być może spotkanie z drugim Polakiem w kosmosie zainspiruje kogoś do obrania naukowej drogi. Póki co dostaliśmy jednak kolejny dowód na to, że nawet wielkie wydarzenia jesteśmy w stanie zakłócić przyziemnymi konfliktami. Pod tym względem przeciwnika próżno szukać w całym kosmosie.
(Adam Bednarek)
2. Rosja wygrała wojnę. Na razie informacyjną
"Bardziej niż dronów boję się tweetów" – napisałem tuż po wrześniowym incydencie, gdy rosyjskie bezzałogowce naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Już wtedy sytuacja na froncie w Ukrainie wyraźnie się pogarszała. Donald Trump "negocjował" z Władimirem Putinem z gracją słonia w składzie porcelany, a polską infosferę zalewały gęste, cuchnące pomyje rosyjskiej propagandy.
Media społecznościowe stały się głównym kanałem dezinformacji: szybkim, emocjonalnym i niemal całkowicie pozbawionym mechanizmów obronnych. Z powodów historycznych i kulturowych rosyjska narracja w Polsce nie koncentrowała się na ocieplaniu wizerunku Kremla. Jej rdzeniem był przekaz antyukraiński: akcentowanie rzekomej niewdzięczności Kijowa, obsesyjne wyliczanie korupcji i „zepsucia” ukraińskich władz, systematyczne podsycanie napięć w relacjach polsko-ukraińskich. Równolegle kwestionowano skuteczność polskiego państwa, podważano wiarygodność NATO i rozbijano europejską jedność.
Na platformie Elona Muska w pewnym momencie niemal nie dało się znaleźć treści innych niż te uderzające w Unię Europejską, gloryfikujące Rosję lub sugerujące konieczność „dogadania się” z Kremlem. Co gorsza, podobne narracje zaczęły krążyć również na Facebooku – udostępniane przez ludzi, których jeszcze cztery lata temu widywałem na dworcach i na granicy, niosących realną pomoc uchodźcom z Ukrainy.
Efekty są mierzalne. W wyniku długofalowych działań propagandowych Kremla Polacy stają się coraz bardziej sceptyczni wobec Ukrainy. Ponad 65 procent badanych uważa, że relacje polsko-ukraińskie pogorszyły się w 2025 roku – wynika z listopadowego sondażu IBRiS dla Wirtualnej Polski.
To wzrost o ponad cztery punkty procentowe względem analogicznego badania sprzed roku. Równocześnie skrajnie antyukraińskie i jawnie prorosyjskie środowisko Grzegorza Brauna notuje w sondażach wyborczych około 10 procent poparcia. Sam Braun w majowych wyborach prezydenckich zajął czwarte miejsce z wynikiem 6,34 procent – zdecydowanie powyżej wcześniejszych prognoz.
To nie jest przypadek. To jest efekt.
(Rafał Pikuła)
3. Błazenada Krzysztofa Stanowskiego pod flagą biało-czerwoną
Skoro mowa o wyborach – wydarzeniem roku był medialny cyrk, jaki Krzysztof Stanowski zafundował i mediom, i wyborcom, i całemu państwu. Jak już zauważyliśmy w rozmowie z Patrycjuszem Wyżgą, Stanowski jest celebrytą i sprawnym przedsiębiorcą. Doskonale czuje trendy, rozumie rynek rozrywkowy i potrafi monetyzować uwagę. Trudno jednak mówić o nim jak o dziennikarzu.
Owszem, Kanał Zero publikuje momentami bardzo dobre materiały – także śledcze. W przeważającej mierze jest to jednak produkt obliczony na aferę, tyradę i "orkę": publiczne upokarzanie Janoszek, Jasia Kapeli czy kogokolwiek, kto akurat jest słabszy i łatwy do obicia. Mechanizm jest prosty: kliknięcia, zasięgi, pieniądze. Reklamy alkoholu i hazardu w tle, niejasne powiązania finansowe w tle jeszcze dalszym.
Lider Kanału Zero to błazen, który próbuje uchodzić za Stańczyka. Problem w tym, że logice chłopskiego, momentami prostackiego trefnisia z kubkiem XTB dramatycznie daleko do przenikliwości i erudycji arlekina z obrazu Jana Matejki.
Nie interesuje mnie, czy Stanowski jest "ukrytą opcją PiS". Jest opcją destrukcyjną – i to w pełni jawną. Jego udział w kampanii prezydenckiej, nawet jeśli nazywa go happeningiem, jest zrzeczeniem się jakiejkolwiek misji dziennikarskiej. To nie reportaż wcieleniowy. To nie eksperyment. To cyrk.
Kto na nim zyskał? Demokracja? Debata publiczna? Wyborcy? Nie. Zyskał wyłącznie Stanowski. Bo dla Stanowskiego tylko on sam jest drogą, prawdą i celem.
Jego działalność pokazuje kierunek, w którym zmierzają media: zacieranie granic między informacją a opinią, prymat żartu nad treścią, riposta ważniejsza niż analiza. Tezy wyciągane przed fakty, puenty dobijane młotkiem. Tą drogą idą kolejni – pierwszy z brzegu przykład to Bogdan Rymanowski, który dla klików (czytaj: pieniędzy) chętnie udostępnia scenę siewcom dezinformacji.
W tym świecie wszystko podporządkowane jest algorytmowi. To kapitulacja. Ugoda zawarta pod przymusem Big Techów. Coraz częstszy wybór mediów, które wolą przeżyć w wersji karykaturalnej, niż próbować zachować sens i odpowiedzialność.
(Rafał Pikuła)
4. Urządzamy w Polsce śmietnik. Pomaga w tym Poczta Polska
Na początku czerwca Poczta Polska ogłosiła współpracę z Temu. "Ma na celu poprawę jakości usług, zwiększenie niezawodności procesu logistycznego i zapewnienie zasięgu dostaw w całym kraju, a w konsekwencji podniesienie zadowolenia klientów z usług obydwu firm" – mogliśmy przeczytać w oficjalnym komunikacie. Z biznesowego punktu widzenia współpraca była logiczna, bo z chińskiej platformy korzystają miliony Polaków, a Poczta Polska od dawna ma finansowe problemy.
Tyle że jest, a raczej powinien być, jeszcze jeden punkt widzenia – etyczny. "Mówimy o śmiertelnym zagrożeniu dla naszych dzieci – na przykład o niespełniających standardów zabawkach, które mogłyby doprowadzić do tragedii. Tymczasem polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zarzuca Temu tajemnicze i zwodnicze praktyki cenowe. Czyli, po prostu, wprowadzanie konsumentów w błąd" – napisał Krzysztof Gawkowski, minister cyfryzacji, komentując współpracę pomiędzy państwową spółką a chińskim molochem.
Minister przypomniał o miliardach paczek (według szacunków w 2023 r. było ich 4,6 mld) o deklarowanej wartości poniżej 150 euro, które docierają do Europy. 91 proc. pochodzi z Chin, zaś według Komisji Europejskiej 65 proc. może mieć zaniżoną wartość. Gawkowski nie miał wątpliwości: to "systemowe oszustwo na niewyobrażalną skalę", uderzające w polską gospodarkę. Europejscy przedsiębiorcy nie mogą konkurować przez prawdziwą patologię, jaką jest "masowe zaniżanie wartości przesyłek i wykorzystywanie luki w przepisach celnych".
– "Mam pytanie do wszystkich, którzy nas krytykują za tę współpracę: dlaczego Poczta Polska, która ma za zadanie zarabiać, musi się tłumaczyć ze współpracy z klientem, który prowadzi legalną działalność? Czy nie chodzi po prostu o to, że znacznie łatwiej jest zaatakować pocztę, niż krytykować 19,7 miliona indywidualnych użytkowników, którzy robią tam zakupy? Chciałbym, żeby to głośno wybrzmiało: to nie Poczta Polska kupuje na Temu. Robi to prawie 20 mln Polaków. To oni składają zamówienia. My jedynie dostarczamy kupowane przez nich produkty" – odpowiadał na zarzuty w rozmowie z PAP prezes Poczty Polskiej Sebastian Mikosz.
Można dyskutować, czy to oznacza, że Poczta Polska musi przykładać rękę do wzmacniania zysków chińskiej platformie, ale prezes spółki uderzył w czuły punkt. Trudno nie odmówić mu racji: tak, użytkownicy kupują tanie produkty z Azji na potęgę i nie przejmują się ewentualnymi konsekwencjami. Tymczasem te mogą być naprawdę poważne.
Jak wynikało z raportu Fundacji Pro-Test: 2 na 3 produkty z Temu i Shein nie spełniają wymogów UE. Np. aż 52 z 54 ładowarek USB nie przeszło norm bezpieczeństwa. Część nagrzewała się do 88 st. C., podczas gdy limit to 77 proc. Inne pękały po krótkim teście upadku, część stwarzała ryzyko zwarcia i pożaru. Nie powinno być to jednak zaskoczeniem, skoro Komisja Europejska w lipcu pisała o naruszeniach aktu o usługach cyfrowych przez Temu. "Wciąż są na niej dostępne produkty niebezpieczne dla zdrowia, podrobione lub niezgodne z wymogami".
Tak, użytkownicy zamawiają, bo przyciągają niskie ceny. To się może jednak zmienić. Od 1 lipca 2026 r. produkty trafiające do UE w małych paczkach o wartości do 150 euro będą objęte stałą opłatą celną w wysokości 3 euro. Ma to sprawić, że przynajmniej część osób zrezygnuje z zamówień, bo przestanie się to opłacać, jeśli ich dostawa nie będzie aż tak tania, jak ma to miejsce teraz. Czy to wystarczy? Jak zwykle czas pokaże, ale z pewnym zadowoleniem możemy przyjąć fakt, że przynajmniej w końcu coś się ruszyło i doczekaliśmy się reakcji.
(Adam Bednarek)
5. Google jak to Google. Tym razem dobija internet funkcją AI Overviews
Nie – to nie jest publicystyczna przesada. Kiedy w marcu Google udostępniło w Polsce i kilku innych krajach Europy funkcję AI Overviews, było jasne, że oto zaczyna się zmiana o charakterze tektonicznym.
Dlaczego? Google AI Overviews streszcza i podsumowuje treści z wyników wyszukiwania, serwując użytkownikowi wygenerowane przez sztuczną inteligencję "podsumowanie" jako pierwszy i najważniejszy rezultat. Wystarczy wpisać pytanie lub słowa kluczowe – dokładnie tak jak dotąd – by po chwili otrzymać gotową odpowiedź. Szybko, wygodnie, bez wysiłku. Z perspektywy użytkownika: ideał.
Z perspektywy twórców treści – katastrofa.
Użytkownik dostaje informację zbudowaną na cudzej pracy: artykułach, analizach, reportażach, tekstach eksperckich. Ale nie musi już klikać w linki prowadzące do źródeł. Do stron, z których AI te informacje wysysa. Ruch znika. A wraz z nim przychody z reklam.
Mniej ruchu to mniej pieniędzy. Mniej pieniędzy to mniej redakcji, mniej dziennikarzy, mniej czasu na weryfikację, mniej śledztw, mniej jakości. To nie są czarne wizje ludzi, którzy "boją się nowego". To są twarde dane.
Raport Pew Research Center opublikowany w lipcu pokazuje skalę problemu. Użytkownicy korzystający z Przeglądów od AI klikali w linki zaledwie w 8 procentach przypadków. Tam, gdzie AI Overviews się nie pojawiały, wskaźnik wynosił 15 procent. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja źródeł cytowanych bezpośrednio w podsumowaniach AI – tylko 1 procent wizyt kończył się przejściem do oryginalnej strony.
Jeden procent.
Dla wydawców oznacza to brutalne pogorszenie warunków ekonomicznych. Rynek mediów już od lat balansuje na krawędzi, ale ta zmiana może okazać się dla wielu serwisów po prostu śmiertelna. Nie przetrwają portale oparte na pogłębionym, czasochłonnym i kosztownym dziennikarstwie. Znikną teksty wymagające tygodni pracy, zespołów redakcyjnych, zaplecza prawnego.
A wtedy przegrają wszyscy. Użytkownicy dostaną uproszczoną papkę zamiast wiedzy. Obywatele – słabszą kontrolę władzy i biznesu. Demokracja – kolejny cios. Internet, jaki znaliśmy, nie umrze z dnia na dzień. Ale Google właśnie zakręciło kurek z tlenem.
(Marek Szymaniak)
6. Internet Dzieci. Raport, którego nie da się zignorować
Początek roku przyniósł jeden z najważniejszych – o ile nie najważniejszy – raport dotyczący mediów społecznościowych w Polsce. O ile czasem nadużywamy słów "szokujące" i "przerażające", o tyle „Internet Dzieci 2025” Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa w pełni na nie zasługuje.
Ponad 1,4 miliona dzieci poniżej 13. roku życia regularnie korzysta z serwisów społecznościowych – mimo że regulaminy platform i polskie prawo wyraźnie tego zabraniają. Dyskutujemy o zakazach, regulacjach, przywołujemy Australię i pomysł embargo na sociale do 16. roku życia. Tymczasem okazuje się, że w praktyce są to w dużej mierze papierowe zapisy, omijane każdego dnia.
Najczęściej przez same dzieci, które bez trudu uczą się podawać fałszywe dane. Czasem przy cichym – a czasem całkiem jawnym – przyzwoleniu rodziców lub dziadków, którzy pomagają najmłodszym podszywać się pod dorosłych.
Za raportem stoi m.in. Magdalena Bigaj – medioznawczyni, badaczka edukacji cyfrowej i jedna z kluczowych postaci tej debaty w Polsce. Od lat powtarza, że problemem nie jest ekran sam w sobie, lecz brak systemowej ochrony dzieci w środowisku zaprojektowanym do maksymalnego przykuwania uwagi. Jak trafnie ujęto to w raporcie: toczymy nierówną walkę z algorytmami.
A liczby tylko pogarszają obraz. Co trzecie dziecko w wieku 7–12 lat jest obecne na TikToku. Podobny odsetek korzysta z Messengera. Komunikatory i feedy stały się równie oczywiste jak zeszyt czy piórnik. Dzieci spędzają w sieci więcej czasu niż dorośli, z czego średnio ponad dwie godziny dziennie w mediach społecznościowych.
Pamiętajmy: te przestrzenie nie są projektowane z myślą o dzieciach. Dark patterns rodem z hazardu, uzależnianie przez dopaminowe strzały – to mechanizmy, którym ulegają nawet dorośli. Dzieci są wobec nich bezbronne, bo nie mają jeszcze doświadczenia ani wykształconego krytycznego myślenia.
Wniosek raportu jest druzgocący: osoby poniżej 13. roku życia stały się niewidzialnymi użytkownikami wielkich platform. Formalnie nie istnieją, więc realnie nie są chronione.
Brawa dla Magdy Bigaj i całego zespołu badawczego. Dla rządzących – którym płacimy podatki właśnie po to, by chronili nasze dzieci – wstyd.
(Bartosz Kicior)
7. Kary (w końcu!) dla Big Techów
Rok 2025 zapisze się jako moment przełomu w egzekwowaniu unijnych przepisów wobec Big Techów. Po latach negocjacji, ostrzeżeń i intensywnego lobbingu przyszła pora na realne sankcje – liczone w miliardach euro.
Wreszcie.
Nie dlatego, że ktoś czerpie satysfakcję z karania amerykańskich gigantów, lecz dlatego, że państwo prawa bez egzekucji przepisów jest tylko dekoracją. Zasady muszą obowiązywać wszystkich – także największych, najbogatszych i najbardziej wpływowych. Inaczej nie ma mowy ani o sprawiedliwości, ani o demokracji.
Największą karę Komisja Europejska nałożyła na Google, należące do koncernu Alphabet. We wrześniu zapadła decyzja o sankcji w wysokości 2,95 miliarda euro za nadużywanie dominującej pozycji na rynku technologii reklamowych. Komisja uznała, że Google systematycznie faworyzowało własną giełdę reklamową AdX, działając na szkodę wydawców oraz konkurencyjnych pośredników. Nakazano również zaprzestanie praktyk, które wypaczały zasady uczciwej konkurencji.
Pół miliarda euro zapłaci Apple – pierwsza firma ukarana bezpośrednio na podstawie Aktu o rynkach cyfrowych (DMA). Digital Markets Act, który wszedł w życie w ubiegłym roku, ma jeden zasadniczy cel: ograniczyć władzę cyfrowych „gatekeeperów”, czyli platform kontrolujących dostęp do rynku. Na liście znajdują się m.in. Alphabet, Apple, Meta, Microsoft i Amazon.
W przypadku Apple Komisja Europejska uznała, że firma naruszyła tzw. obowiązki anti-steering. Mówiąc wprost: Apple wykorzystywało swoją pozycję, by uniemożliwiać deweloperom informowanie użytkowników o tańszych alternatywach zakupu aplikacji poza App Store. Kontrola rynku w czystej postaci.
200 milionów euro zapłaci Meta – właściciel Facebooka i Instagrama. Kara dotyczy modelu "płać albo zgódź się", w którym użytkownik musiał wybrać między płatną wersją bez reklam a zgodą na szerokie wykorzystywanie danych osobowych. Komisja uznała, że nie był to uczciwy wybór, bo brakowało realnej opcji korzystania z usługi przy ograniczonym przetwarzaniu danych bez dodatkowych opłat.
Wreszcie – 120 milionów euro kary dla serwisu X (dawnego Twittera), nałożone w grudniu 2025 roku. To pierwsza sankcja wynikająca z Aktu o usługach cyfrowych (DSA). Platforma Elona Muska została ukarana za rażące braki w transparentności oraz wprowadzanie użytkowników w błąd w sprawie systemu płatnej weryfikacji, czyli słynnych „niebieskich znaczków”.
To jeszcze nie rewolucja. Ale to wyraźny sygnał: era bezkarności Big Techów w Europie zaczyna się kończyć.
(Marek Szymaniak)
8. Afery przypisowe i książki pisane przez AI
Wykorzystanie sztucznej inteligencji w książce Karoliny Opolskiej nagłośnił Artur Wójcik, "popularyzator historii, demaskator mitów, opisywacz szurii i pseudonauki wszelakiej", prowadzący Sigillum Authenticum. "Po prostu zmyśliła część przypisów. Nie pomyliła się, wymyśliła nieistniejące książki, albo nie zweryfikowała tego co wypluł jej AI" – opisał na Facebooku.
Wydawnictwo Harde w swoim oświadczeniu napisało, że "na żadnym etapie książka nie była pisana ani współtworzona przez narzędzia AI", a całe zamieszenie to błąd techniczny. Stąd publikacja niewłaściwych trzech przypisów. Demagog prześledził przypisy dodatkowe i znalazł "wiele błędów, niejasności i kolejne pozycje, które nie zostały nigdy wydane".
Wydawnictwo zapowiedziało, że ukaże się errata. Jak przypominają komentujący pod wpisami na profilu, nadal do takiej publikacji nie doszło.
Książka Opolskiej wydaje się być przykładem wiary w halucynacje AI. Niektórzy jednak celowo sięgają po to narzędzie, traktując je jako naprawdę pomocną rzecz. Paweł Loroch, autor kulinarnej książki o przepisach z air fryera ("Air Fryer dla smakoszy. 100 nowych autorskich przepisów z wiatropieca") wykorzystał sztuczną inteligencję do wygenerowania obrazków potraw. Jak czytamy w opisie książki, "dzięki temu mógł zwizualizować wszystkie migawki, które narodziły się w jego głowie podczas pisania". W rozmowie z Onetem tłumaczył, że w odróżnieniu od autora-kucharza "sztuczna inteligencja nie zna smaku suski sechlońskiej". AI porównał do narzędzi – raz do miksera, po chwili do ołówka. Jego książka jest zaś zarówno spisem przepisów, jak i manifestem artystycznym.
W podobny sposób AI wykorzystała Justyna Bargielska, tworząc swój tomik poezji "Kubek na tsunami". Jak przyznała poetka w rozmowie publikowanej na stronie wydawnictwa Biuro Literackie, AI nie napisała "ani jednego wiersza, ani nawet pojedynczego wersu tej książki".
"W efekcie pisałam z AI przez długie godziny przez wiele tygodni, jeśli nie miesięcy. O wszystkim. Dość szybko zorientowałam się, że moje 'in' jest bardzo wartościowe, ponieważ bardzo wartościowe było jej out. I wtedy po raz pierwszy chyba w całym moim pisarskim życiu odpuściłam sobie swojego wewnętrznego krytyka. Tak, w tyle głowy miałam świadomość, że to moja samodzielna praca, za którą jestem odpowiedzialna, ale cała reszta głowy i serce żyły w komforcie pracy zespołowej. Pisarz nie musi być sam. I wreszcie nie byłam. Więc w tym sensie jest to na pewno jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza książka napisana wspólnie przez człowieka i AI" – wyjaśniała.
Póki co sięganie przez autorów po sztuczną inteligencję raczej oburza niż wywołuje efekt ciekawości. Czy w 2026 r. będzie jeszcze podobnie?
(Adam Bednarek)
9. Zalew sieci przez śmieci generowane za pomocą AI
Za sprawą wyścigu dwóch grubych graczy szczęki zbieraliśmy z podłogi więcej niż jeden raz. Wszystko zaczęło się jeszcze pod koniec 2024 roku, gdy świat zobaczył Sorę od OpenAI. Google odpowiedziało Veo 2.
Nie minęło kilka miesięcy, a na scenę weszła Sora 2 (na dziś wciąż niedostępna w Polsce). Chwilę później – kolejna riposta: Veo 3.
Każdy odcinek tego serialu, rozgrywającego się w tempie bokserskiego pojedynku, wywoływał szok i niedowierzanie. Branżowe ciekawostki dla geeków zmieniły się w dostępne dla (prawie) każdego maszyny do seryjnej produkcji obrazów, dźwięków i narracji. Sora 2 bardzo szybko okazała się TikTokiem na sterydach i po doktoracie z grafiki komputerowej. W kilka dni od premiery przeobraziła się w pełnoprawną platformę społecznościową. Google poszło inną drogą, pozycjonując Veo 3 jako narzędzie dla filmowców i marketerów.
Jedno je jednak łączy: brutalna prostota obsługi. Kilka promptów wystarczy, by dostać film w jakości 4K, z naturalną fizyką, natywnym audio i dialogami zsynchronizowanymi z ruchem ust. Realizm, który jeszcze wczoraj był zarezerwowany dla wielkich studiów filmowych, dziś mieści się w kieszeni. Rewolucja – bez dwóch zdań.
Ale zachwytom entuzjastów towarzyszy rosnąca lista wątpliwości i obaw. Skąd wzięły się dane treningowe? Kto ma prawo do zarządzania wygenerowaną treścią? Co z pracą twórców, aktorów, montażystów? Czy będziemy jeszcze w stanie odróżnić wideo wygenerowane przez AI od materiału prawdziwego? I wreszcie pytanie najbrzydsze, ale najbardziej zasadne: czy zaleje nas ściek masowo generowanych, niskiej jakości, gównianych pomyj?
Każda rewolucja produkcyjna zostawia po sobie odpad poprzemysłowy. W 2025 roku stał się nim AI slop – o którym pisaliśmy już w maju – czyli syntetyczna papka wypluwanych masowo, obrzydliwie tandetnych, tanich w produkcji, łatwych w konsumpcji, a jednocześnie agresywnych sensorycznie obrazów i filmików. Wśród nich: brainroty i fake newsy, których szkodliwość potwierdzają już badania. Według danych Meltwater liczba wzmianek o AI slopie wzrosła w 2025 roku dziewięciokrotnie w porównaniu z rokiem ubiegłym.
Narzędzia przyszłości, pozwalające generować realistyczne wideo z kanapy, są jednocześnie silnikami chaosu. Budują nową infrastrukturę ścieku – świat, w którym kreatywność i szum produkuje się tym samym kliknięciem. Wszystko to – przypomnijmy, bo ta część debaty dziwnie cichnie – w ogromnej mierze na danych, które nigdy nie zostały legalnie oddane do wykorzystania.
(Bartosz Kicior)
10. Kosmiczne wyceny AI i zapowiedź pęknięcia bańki spekulacyjnej
"Bańka AI” to dziś jedno z najgorętszych haseł w technologicznym komentariacie drugiej połowy 2025 roku. Drugie brzmi jeszcze prościej: spójrzmy na liczby.
Wrześniowy raport finansowy Microsoftu pokazał, że jego nowy strategiczny partner – a właściwie podopieczny – OpenAI przyniósł w tym roku gigantyczną stratę. Do paniki jeszcze daleko, ale opowieść o technologii, która miała błyskawicznie sprowadzić do nas przyszłość, zaczyna pękać. Coraz głośniej słychać trzaski.
Ekipa Sama Altmana, po złożeniu tony obietnic i zaciągnięciu zobowiązań sięgających kosmosu, zaczęła mówić o państwowych gwarancjach. Dzieje się to w roku, w którym amerykańska giełda niemal w całości żyje jedną historią: sztuczną inteligencją. To właśnie spółki AI w 2025 roku ciągnęły indeksy w górę, a garstka gigantów urosła do rozmiarów niepokojąco przypominających przełom tysiącleci.
Nawet Sundar Pichai z Google przyznał w rozmowie z BBC, że w branży pojawiły się "elementy irracjonalności". Podobne sygnały płyną z banków centralnych i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dużo pieniędzy na papierze, mało konkretów, powolny zwrot z inwestycji i ekstremalna koncentracja kapitału w kilku firmach. Brzmi znajomo? Dokładnie tak wyglądał początek pęknięcia bańki dotcomów.
OpenAI z rozmachem podpisywała umowy na gigantyczne moce obliczeniowe, jakby przyszłość była już policzona i zagwarantowana. Problem w tym, że przychody rosną wolniej niż apetyt na serwery i energię. Różnicę biorą na siebie partnerzy, zadłużając się po uszy, co natychmiast odbija się na ich wycenach giełdowych. Rynek zaczął zadawać pytanie, którego nikt nie chce słyszeć: co jeśli znaczna część tych inwestycji okaże się nietrafiona?
Prawdziwą burzę wywołała jednak wypowiedź CFO OpenAI, Sary Friar, która zasugerowała, że zabezpieczeniem długów nowych rekinów Big Techu mogłoby być… państwo. Państwo amerykańskie – a pośrednio także wy, podatnicy. Również polscy, biorąc pod uwagę ścisłe powiązania naszej gospodarki z USA. Ten sam "wstrętny", interwencjonistyczny rząd federalny, który według wolnorynkowych mantr powinien trzymać się z dala od biznesu, nagle ma szyć poduszkę bezpieczeństwa dla agresywnych graczy.
Firma szybko się z tego postulatu wycofała, ale dyskusji o "jesieni AI" już to nie zatrzymało. Jesieni dosłownej i metaforycznej. Nikt nie ogłasza końca boomu, ale moment, w którym ktoś zapali światło na tej imprezie, zbliża się nieuchronnie.
(Bartosz Kicior)
Tytułowa ilustracja wygenerowana za pomocą ChatGPT.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-12-29T10:47:42+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T09:58:07+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T09:12:07+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T08:04:51+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T07:04:19+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T06:48:35+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T06:45:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T06:35:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T06:25:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-29T06:15:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T21:01:16+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T16:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T16:12:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T16:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T16:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T13:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T08:50:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T08:40:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T08:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T08:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T08:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-28T08:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T16:50:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T16:40:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T16:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T16:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T16:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T16:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T13:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T08:50:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T08:40:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T08:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T08:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T08:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-27T08:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-26T16:40:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-26T16:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-26T16:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-26T16:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-26T16:10:00+01:00