Parasol się komuś w d... rozłożył. Czy państwo na serio zajmie się kampanią wyborczą w sieci?

Choć jesteśmy po pierwszej turze, sprawa dziwnego finansowania pewnych treści agitacyjnych na Facebooku nadal śmierdzi. Chciałbym, aby temat został wyjaśniony, a nie zamieciony pod dywan. 

Parasol się komuś w d... rozłożył. Czy państwo na serio zajmie się kampanią wyborczą w sieci?

To nie będzie komentarz polityczny. Jeśli liczyliście na zaproszenie do napierdalanki, to muszę was rozczarować. Chodzi o coś znacznie bardziej niepokojącego niż to, kto, z kim i jak zatańczy w drugiej turze. O to, że pomimo ładnie opakowanych programów, cyfrowych tarcz, parasoli, dyskusji i szkoleń okazało się, że social media to nadal tylko piaskownica, do której każdy może wejść ze swoimi zabawkami, ale też ciężkim sprzętem. I po raz kolejny musimy odnaleźć się w niej sami. 

Polak, Rumun – dwa bratanki

Niedawno z uwagą i lekką obawą patrzyliśmy na to, co dzieje się w Rumunii. Podejrzenia o zewnętrzną ingerencję w wybory, manipulację w socialach czy próby wpływu na demokratyczne procesy w – bądź co bądź – kraju członkowskim Unii Europejskiej to rzecz nie lada. Wyszło ostatecznie na to, że dziwne ruchy, owszem, były, ale wykonywano je raczej od wewnątrz, a wszystko skończyło się w miarę szczęśliwie dla establishmentowej ekipy. Gorzej dla społeczeństwa, które utkwiło w niezłej komedii. 

Całe zamieszanie, po pierwsze, przypomniało niektórym, że Bukareszt to nie to samo co Budapeszt; a po drugie, zostawiło po sobie frazę "scenariusz rumuński", głównie na użytek publicystów. Mało kto chyba spodziewał się, że użyjemy jej w kontekście naszego kraju i że będziemy zastanawiać się, czy przypadkiem nie powinniśmy zacząć mówić o scenariuszu polskim. Przynajmniej nie tak szybko.

Ale jak mówi stare porzekadło: Polak potrafi. 

Chwilę przed pierwszą turą wyborów Narodowa i Akademicka Sieć Komputerowa poinformowała o próbach wpływania na opinię publiczną przez kupowanie na Facebooku reklam finansowanych z zagranicy. Potem że działania te w zasadzie koordynowane były przez podmiot Polski. A potem że w sumie to nie wiadomo. 

Zagadkę szybko rozwiązali Szymon Jadczak i Patryk Słowik z WP, którzy dotarli do tego, że ogniwem spajającym ten łańcuch była fundacja Akcja Demokracja. Chyba nie ma sensu opisywać tego po raz kolejny. Wystarczy zajrzeć do artykułu autorstwa obu panów. Dla słuchających polecam też odcinek podcastu Techstorie na ten temat.

Żeby było ciekawiej, kilka dni wcześniej ten sam NASK zorganizował spotkanie poświęcone walce z wyborczą dezinformacją, na którym pojawił się między innymi prezes rzeczonej fundacji. 

Instytut zarzekał się również, że po jego interwencji Meta zdjęła reklamy. I tu znowu problem, bo firma taką informację zdementowała. Treści ponoć wygasły same. Ponadto NASK przekazał, że nie wie, od kogo wpływały pieniądze (tutaj także pomogli dziennikarze, ustalając, że chodzi o austriacką firmę z węgierskimi właścicielami - historia widziała już podobne połączenie), a na pewno już nie wiedział o udziale Akcji Demokracja (która również odcina się od wszystkiego, powtarzając słowa utworu nieodżałowanej Paktofoniki: "To nie my"). 

Media społecznościowe są miejscem politycznej walki. A my ofiarami tych starć. Najgorzej, że na pole bitwy trafiła potężna broń w postaci angażujących, polaryzujących i obraźliwych treści generowanych przez sztuczną inteligencję. / Ilustracja wygenerowana przez sztuczną inteligencję.

Akcja Dezorientacja

"To, co mamy tutaj, to problem z komunikacją" – mówił bohater filmu "Nieugięty Luke". Kwestię tę przemycili w swoim utworze dekady później Guns N’ Roses i choć ma ona swoje lata, można przykładać ją do sytuacji takich jak ta. Bo mamy problem z komunikacją – jasną, konkretną i opartą na faktach. Wiecie, taką, jakiej byśmy chcieli i jakiej potrzebujemy w dobie dezinformacji. Ze strony instytucji mającej nas przed nią chronić.

Tymczasem w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem dyrektor NASK mówi: “Ja nie wiem, jak wyglądają rozliczenia Mety z osobami, które za tę kampanię płacą”.

W innym zaś momencie: "Jest oświadczenie fundacji, która mówi, że nie miała z tym nic wspólnego. Ja nie wiem, czy miała coś wspólnego, czy nie miała". To kto ma wiedzieć? 

NASK to bez dwóch zdań specjaliści w swoim fachu, prawdopodobnie najlepsi w kraju i niewątpliwie kompetentni. Wedle słów jej dyrektora od początku kampanii zgłosili 10 tys. kont publikujących groźby karalne czy rozprzestrzeniających dezinformację. Warto zauważyć też, że we wspomnianym temacie podejrzanych reklam Wirtualnej Polsce tak naprawdę udało się ponad wszelką wątpliwość ustalić tylko dwie kwestie: że ludzie, którzy wystąpili w opłacanych spotach, powiedzieli o udziale Akcji Demokracja, i fakt, iż sama fundacja pochlebnie wypowiada się o obecnym rządzie, a o opozycji wręcz przeciwnie.

Ale mleko się rozlało. I to nie jakiś tam mały kleks. Biała, lepka kałuża stoi na podłodze i powoli zaczyna się psuć, wydzielać przykrą woń. 

A dookoła szaleje informacyjny cyklon. Codziennie spada na nas tak dużo doniesień podlewanych komentarzami, że nie sposób ogarnąć ich samodzielnie. To tak, jakbyśmy chcieli napić się z węża strażackiego. W samym tylko styczniu 17 proc. wszystkich dyskusji o wyborach w social mediach prowadziły fejkowe konta. W lutym i marcu na Facebooku i X odnotowano prawie 2,5 tys. fałszywych profili publikujących negatywne treści o kandydatach, które wygenerowały 12 mln (!) wyświetleń.  

W tym nieprzebranym gąszczu potrzebujemy pomocnej dłoni. Godnego zaufania przewodnika. Kiedy ci wyznaczeni do tej roboty zawodzą, tym bardziej tracimy grunt pod nogami. Stoimy zdezorientowani jak Vince Vega w salonie Mii Wallace. Dlatego chcemy wierzyć, że potknięcie faktycznie było wynikiem niewiedzy. 

Czy był pan na otwarciu parasola? 

Oczekiwania dotyczące skutecznych działań przeciwko manipulacjom w kontekście wyborczych informacji nie wzięły się znikąd. Parę dobrych miesięcy temu Ministerstwo Cyfryzacji ramię w ramię z MSWiA ogłosiło start programu "Parasol Wyborczy", który zakładał "monitoring treści dezinformacyjnych, szkolenia dla komitetów wyborczych, dziennikarzy oraz osób organizujących wybory, dodatkowa ochrona aplikacji krytycznych oraz darmowe narzędzie do diagnozy cyberbezpieczeństwa". 

A NASK jest kluczowym elementem tego przedsięwzięcia. Jak mówił dyrektor Sieci w RMF: “My jesteśmy częścią tego. Odpowiadam m.in. za analizę otwartych źródeł, które są dostępne i do których Instytut Badawczy ma dostęp i to właśnie robiłem w kontekście dezinformacji. Odpowiadam za zgłaszanie informacji do Mety, do X i do innych platform. Odpowiadam także za bezpieczeństwo niektórych systemów informatycznych wykorzystywanych przy okazji wyborów, a także za potencjalne ich łamanie”. 

Tym bardziej więc mieliśmy i mamy prawo wymagać. 

Trener Smuda przed meczem z Czechami na Euro 2012 powiedział: "Piłka nożna jest taka, że błędy są konieczne, ale chodzi o to, by było ich jak najmniej". W walce o czystość sfery informacji mamy o wiele mniejszy margines błędu.

Gdy na boisku bramkarz nagle przestaje bronić, zawodnicy mogą wpaść w popłoch, nie wiedząc, który strzał wpadnie do siatki. A jak w parasolu jest dziura i kapie nam na głowę, to niewiele nam po takim sprzęcie. 

Ujawnienie tej dziury i wplątanie jej w kontekst wyborczy jest szczególnie niebezpieczne. Teraz bowiem każde doniesienie o potencjalnym wpływie na przekaz w mediach społecznościowych traktowane będzie przez pryzmat zamieszania z Akcją Demokracja. Część wykorzysta to do walki politycznej, a część - tak jak w bajce o chłopcu, który krzyczał: "wilk!" (która też swoją drogą jest przejawem dezinformacji wymierzonej przeciwko wilkom); machnie po prostu ręką. Istnieje ryzyko prawdziwych prób mieszania, jazdy po bandzie i kupowania reklam przez zewnętrznych graczy, bo nasza garda jest opuszczona.  

Ma. I może sobie próbować parasol otworzyć w d…, ale takiego tłumaczenia nie przyjmujemy. Imposybilizm to bolączka polityków od lewa do prawa.  

W samym tylko styczniu 17 proc. wszystkich dyskusji o wyborach w social mediach prowadziły fejkowe konta. W lutym i marcu na Facebooku i X odnotowano prawie 2,5 tys. fałszywych profili publikujących negatywne treści o kandydatach, które wygenerowały 12 mln (!) wyświetleń. / Ilustracja wygenerowana przez sztuczną inteligencję.

Wytłumaczenie wszystkiego

Jest taki węgierski film "Wytłumaczenie wszystkiego". Pod pozorem opowieści o perypetiach głównego bohatera z maturą przemycono w nim opowieść o współczesnych Węgrzech i o tym, jak polityka włazi bez pardonu w każdy zakamarek życia. Czyż nie inaczej jest nad Wisłą? 

To już nie politykocentryzm, ale panpolitycyzm, który zakłada, że absolutnie wszystko ma polityczny wymiar i kontekst. W podobny sposób działa popularne w mediach informacyjnych podejście panwarszawistyczne. Konsumując je regularnie, można odnieść wrażenie, że cała Polska jest Warszawą. Potem dziwimy się na widok wyników poszczególnych kandydatów w pierwszej turze. Nie zadajemy pytań. Przeładowani informacjami nie mamy już na to RAM-u w głowach – lecimy od razu z pięściami. 

Social media zostały skonstruowane tak, by jak najwięcej z tego mechanizmu czerpać. Szybki bodziec, emocja, reakcja, polaryzacja. A może warto czasem pójść pod prąd, zatrzymać się i zapytać: Dlaczego? Czy to, co widzę w swoim feedzie, to pełen obraz świata? I czy należy w ogóle korzystać z sociali jako źródła informacji?

Przygotujmy się na to, że w przyszłym tygodniu kampania wyborcza wejdzie na ostatnią prostą, przybierając formę show, z którego wycięto wszystkie sensowne wypowiedzi, zostawiwszy tylko krzyki, zbliżenia i muzykę dla budowania napięcia. Komu ufać? Może samemu sobie. Może czas się pogodzić z tym, że media społecznościowe nie są po to, by dostarczać prawdę, tylko po to, żebyś w nie patrzył dłużej i dłużej.

I że w tym modelu informacja jest tylko przynętą, a nie treścią.

W 2012 roku starcie z Czechami nie skończyło się najlepiej dla naszej reprezentacji. Po beznadziejnym meczu odpadliśmy z grupy marzeń na turnieju, który sami współorganizowaliśmy. Najwyraźniej popełniliśmy więcej błędów, niż przewidział Franciszek Smuda. Już niedługo zobaczymy, czy i tym razem pozornie prosta droga do zwycięstwa okaże się długą, mozolną ścieżką donikąd.  

A sprawa rzekomej operacji wpływu? Oby została wyjaśniona. PRZED drugą turą.