W czasach, gdy algorytmy ścigają się o naszą uwagę szybciej niż dziennikarze o prawdę, Patrycjusz Wyżga uprawia rzemiosło, które wydaje się niemal anachroniczne: długą, wymagającą rozmowę. Jego program rośnie w siłę nie dlatego, że oferuje krzykliwe nagłówki czy krótkie, łatwo przyswajalne "pigułki wiedzy", ale dlatego, że proponuje coś radykalnie innego – powolne myślenie, ciekawość i intelektualną uczciwość.
W świecie, w którym każdy może być nadawcą, a statusem "źródła informacji" można obdarzyć kogokolwiek, Wyżga trzyma się zasad starego zawodu. I choć sam mówi, że nie jest purystą, to z jego słów i pracy bije proste przekonanie: dziennikarstwo nadal jest fachem, a nie wyłącznie aktywnością w sieci.
W rozmowie z magazynem Spider’s Web+ gospodarz "Didaskaliów" rozbiera na czynniki pierwsze współczesne media: ich mechanizmy, słabości i pułapki. Bez patosu, ale też bez taryfy ulgowej.
Nie dlatego, że wolność słowa jest wartością warunkową, lecz dlatego, że rozmowa jest odpowiedzialnością – a dziennikarz, pozbawiony przygotowania lub pewności argumentów, łatwo staje się mimowolnym przekaźnikiem bzdur.
Rafał Pikuła: Czy już wiesz, kim jest Andrzej Śledź?
Patrycjusz Wyżga: Szczerze mówiąc, nie, ale bardzo mnie to wciąż nurtuje. Wiem o jakimś zamieszaniu wokół niego, o jego streamingu, ale to są tylko echa całej sytuacji. To, co na pewno zdążyłem zauważyć i czego doświadczyć, to fakt, że jest to człowiek z internetu z dużym dystansem do siebie i świata oraz poczuciem humoru. To wiem na pewno i to mi się bardzo podoba.
Spytałeś o Śledzia na X, a ktoś ci odpowiedział: "A kim jest Patrycjusz Wyżga?". Miałem wtedy refleksję, że to jest trochę zderzenie starego dziennikarstwa z nowym. W dobie social mediów każdy może być źródłem informacji. To dobrze czy źle?
Chyba jednak źle, jeśli spojrzymy na bilans całościowy. Fajnie byłoby, gdyby ludzie byli tylko źródłami informacji, ale niestety częściej są źródłami dezinformacji. Gdyby chodziło tylko o rzetelne relacjonowanie wydarzeń, których są świadkami – czasem przypadkowymi – to rzeczywiście byłoby świetnie. Dziś każdy może nagrać film, zrobić zdjęcie, opisać coś, co dzieje się w jakimś zakątku świata, i to jest wartość. Dzięki temu wiemy szybciej i teoretycznie więcej. Problem w tym, że równie łatwo można to wykorzystywać w złej wierze. I tak się niestety dzieje. A odbiorcy bardzo często przyjmują takie treści bezrefleksyjnie i bezkrytycznie. Dlatego bilans wychodzi na minus.
Bilans wychodzi na minus, bo często w dyskusjach o twórcach internetowych – youtuberach, tiktokerach – powtarza się, że tym ludziom nie brakuje chęci, bo te są ogromne, ale brakuje warsztatu. Słynny przykład z zeszłego roku: prowokacja Krzysztofa Stanowskiego (dziennikarz wrzucił do sieci nagranie z rzekomego kolegium redakcyjnego, gdzie mieli omawiać współpracę z politykami Solidarnej Polski - przy. red). Sporo kont internetowych to podało, a dziennikarze i redakcje się nie złapały.
Myślę, że to jest jakiś trop. Wyczuwasz tu rzeczywiście istniejące zjawisko: w redakcjach pracują ludzie z warsztatem i czujnością. Niestety słowo "dziennikarz" się wytarło, a granice zawodowe zatarły. Dziś każdy może przekazywać informacje. W takich sytuacjach jak prowokacja Stanowskiego wychodzi, kto ma warsztat, a kto go nie ma.
Zauważyłem to zresztą na początku działania kanału "Didaskalia". Ludzie komentowali, że podoba im się sposób, w jaki zadaję pytania. To, że jestem przygotowany. Dla mnie było to trochę zaskakujące, bo to przecież abecadło dziennikarskie. Nie robię nic wyjątkowego. Robię rzeczy fundamentalne, które kiedyś były normą. Te normy zniknęły w gąszczu treści tworzonych przez osoby bez przygotowania dziennikarskiego.
Wspomniałeś o świetnym przygotowaniu do rozmowy. To podstawa. Na pewno kojarzysz aferę z Bogdanem Rymanowskim. To świetny dziennikarz, ale w swoim programie pozwolił prof. Cichosz na szerzenie ewidentnych bzdur.
To może nie jest znów taki "świetny"?
Rymanowski tłumaczył to wolnością słowa, a moim zdaniem zabrakło tu odpowiedniego przygotowania. Wolę wierzyć w tę teorię, niż w to, że celowo wybrał kontrowersje…
Czuję się trochę niezręcznie recenzując kolegę po fachu. Natomiast przypomniałbym jedną rzecz: może to wcale nie było nieprzygotowanie, tylko celowy zabieg zasięgowy. Pamiętam, że w czasie pandemii Rymanowski do studia w Polsacie zaprosił… Edytę Górniak. Obok piosenkarki, która mówiła strasznie brednie, siedział były inspektor sanitarny, wielce zdziwiony "mądrościami" Górniak. Może to jest po prostu jego modus operandi – czasem lubi zszokować, wywołać emocje, bo to daje klikalność.
Gorzej gdy na ołtarzu klikalności poświęcamy rzetelność.
W jego oświadczeniu padły słowa, że daje przestrzeń różnym opiniom jako emanację wolności słowa. Ja postrzegam to inaczej. Uważam, że nie z każdym należy rozmawiać i nie z każdym warto.
I tu dochodzimy do elementu pracy dziennikarza, o którym się nie mówi: do selekcji. Wszyscy oceniają efekty – czy rozmowa była dobra, czy materiał atrakcyjny, czy w programie informacyjnym pokazano obie strony sporu. Zapominamy o cichym, niedocenianym momencie pracy: o wyborze, o czym w ogóle i z kim będziemy mówić.
Uważam, że selekcja – tematów, gości, wątków – to jedna z najważniejszych i najtrudniejszych części pracy dziennikarza. A paradoksalnie najłatwiej ją przeoczyć.
Wspomniałeś o bardzo istotnej kwestii: że nie ze wszystkimi warto rozmawiać. Wyobrażam sobie, że gdybyś napisał o tym wprost na Twitterze, natychmiast pojawiłyby się zarzuty o cenzurę. Dlaczego uważasz, że nie z każdym warto rozmawiać? I jak byś odpowiedział na krytykę, że jest to forma ograniczania wolności słowa?
To prawda. I to nie musi wynikać z mojej złej woli czy z chęci ograniczania kogokolwiek. Ja tłumaczyłbym to raczej swoją własną słabością. Wyobraźmy sobie, że ktoś ma poglądy – czy to polityczne, społeczne, czy zdrowotne – które uważam za szkodliwe. Inny dziennikarz mógłby powiedzieć: "Zaproszę go, spróbuję skontrować, pokażę widzom, jak bardzo się myli".
Ja nie zawsze czuję, że mam pewność, iż wygram tę potyczkę intelektualną. Że będę wystarczająco dobrze przygotowany albo wystarczająco dobrze dysponowany tego dnia, by rzetelnie przeciwstawić się szkodliwym tezom. Jeśli nie mam takiej pewności, wolę odpuścić. Wolę nie zapraszać niż dać komuś pole do siania dezinformacji.
Autor wywiadu i Patrycjusz Wyżga. Fot. Materiały własne
Wspomniałeś o "polu do siania dezinformacji". Kiedy porównuję twoje rozmowy z typowymi programami publicystycznymi w telewizji, to mam wrażenie, że politycy przychodzą tam tylko wygłosić swoje oświadczenia i przekazy dnia.
Rozumiem tę diagnozę, ale trochę stanę w obronie dziennikarzy, którzy takie rozmowy prowadzą. Oni są bardzo mocno ograniczeni formułą, ale też potrzebami i oczekiwaniami widzów.
To działa w dwie strony: my twórcy schlebiamy gustom odbiorców, ale wcześniej sami ich do tych gustów przyzwyczailiśmy. Prowadzący ma 20 minut, dwóch polityków ze skrajnie różnych opcji, a widzowie często oczekują emocji. Tyle można zrobić w takim formacie. Edward Miszczak kiedyś powiedział, że "w telewizji chodzi o emocje". I faktycznie – w często tak jest. Ale w dziennikarstwie powinno chodzić o także wiedzę. Ja w swoich rozmowach właśnie o tę wiedzę walczę, żeby słuchacz po wyłączeniu odcinka wiedział więcej, choćby minimalnie.
Wspomniałeś o wiedzy, ale znaczenia ma też o długość formatu. Ty możesz robić rozmowy dwugodzinne, trzygodzinne. W telewizji to niemożliwe.
Właśnie. Dlatego bronię tych, którzy mają ograniczenia czasowe i antenowe. Ja mam luksus pracy bez limitu. Rozmowa może trwać tyle, ile uznaję za stosowne. Nie jestem ograniczony ramówką, blokami reklamowymi, a mój gość się nie spieszy. To daje ogromną szansę na jakość, ale nie każdy dziennikarz ma takie warunki. Podejrzewam, że niejeden polityk, który w telewizji krzyczy na drugiego i nie odpowiada na pytania, w spokojnej, dłuższej rozmowie mógłby pokazać się od kompletnie innej, lepszej strony. Dlatego rzeczywiście dochodzimy tutaj do kwestii formy.
Kiedyś panowało przekonanie, że podcast godzinny to maksimum – bo "kto tego posłucha?". Dziś ludzie słuchają po dwie godziny, trzy godziny. Taki podcast “Dwie Lewe Ręce” – podejmujący tematy lewicowe w kraju gdzie lewicę popiera 6–7 proc. społeczeństwa – zdobywa laur podcastu roku.
Oczywiście. U nich zadziałała też otwartość – można wychodzić z jakiejś pozycji ideowej, ale prowadzić kulturalne, merytoryczne rozmowy z różnymi ludźmi. To jest przepis na sukces.
Forma ma ogromne znaczenie. Co ciekawe, spotykam się z opiniami odbiorców, którzy widząc podcast na poważny temat trwający 15 minut… nawet nie zaczynają go oglądać. Bo wiedzą, że tematu nie da się przedstawić w takim czasie. Wolą zainwestować dwie godziny, bo wiedzą, że dostaną pełny obraz danego tematu.
Oczywiście różne grupy odbiorców mają różne potrzeby: jedni wolą TikToki, inni 15 minut, inni dwie godziny. Mamy duży kraj – jest miejsce dla wszystkich.
Ja sam słucham długich rozmów na raty. Programu telewizyjnego dwugodzinnego nie obejrzę, bo życie mi na to nie pozwoli. Podcast mogę zatrzymać i wrócić, kawałek po kawałku. Mogę podcastu słuchać w aucie, podczas treningu, sprzątania.
To jest właśnie ogromna przewaga tej formy. W dowolnym momencie możesz zatrzymać, wrócić, przyspieszyć. Ja czasem "oszukuję system" i przyspieszam, kiedy muszę zdążyć z lekturą przed rozmową. Podcasty, audiobooki sprawiają, że stanie w korkach przestaje być męczarnią. Czasem wręcz zależy mi, żeby korek był dłuższy, bo dokończę rozdział (śmiech).
Wspomniałeś też o tym, że rynek jest ogromny. Przed pojawieniem się Kanału Zero wiele osób mówiło, że media umierają, że nie ma już miejsca na nowy format. A potem okazało się, że jest, tylko formuła musi być właściwa. Czyli problemem nie są media jako takie, tylko to, że ludzie chcą mediów dostosowanych do ich sposobu konsumpcji treści.
Dokładnie. Media muszą być tam, gdzie są ludzie. A oni są w różnych aplikacjach, na YouTubie, na platformach mobilnych, w formatach na żądanie.
To nie znaczy, że media linearne znikną. Zawsze będzie grupa odbiorców, która chce, żeby ktoś za nich dokonał selekcji i po prostu "podał im talerz z informacją". Telewizja gra w tle, bo jest wygodna. Radio też. Duża część z nas woli wybierać treści samodzielnie: kiedy chcemy, co chcemy i jak chcemy. To efekt rewolucji internetowej, która zmieniła wszystko – i odbiór, i sposób pracy dziennikarzy.
Absolutnie nie wierzę w koniec radia. Ani w śmierć prasy drukowanej. Pamiętam, że kiedy studiowałem dziennikarstwo to już na pierwszym roku słyszałem, że do 2012 roku zniknie prasa drukowana. Tymczasem mamy rok 2025, prasa drukowana, choć ma swoje poważne problemy, wciąż funkcjonuje, często w rachitycznej formie. Są jednak i tacy, którzy do papieru wracają. Ale mówiąc o tradycyjnych mediach: czujesz się bardziej dziennikarzem, czy bardziej twórcą internetowym. Czy to się wyklucza, czy uzupełnia?
Nie wyklucza się – raczej nakłada. Czuję się dziennikarzem i chciałbym być tak nazywany. I chciałbym na to określenie zawsze zasługiwać. A czy to jest strona główna WP, kanał Wirtualnej Polski na YouTubie, radio, radio internetowe, , czy mój własny kanał – nie ma to większego znaczenia. Wszędzie robię to samo: pracuję jako dziennikarz.
Czym różni się dziennikarz od twórcy? To pojęcia, które się częściowo przenikają, ale twórca nie musi dostarczać treści dziennikarskich. Może tworzyć rozrywkę, lifestyle, poradniki, cokolwiek. Dziennikarz z definicji zajmuje się informacją i publicystyką. Twórca – nie musi.
Pozwól, że wtrącę dygresję. Jeżdżę często na konferencje technologiczne. Przez lata zapraszano tam wyłącznie dziennikarzy, a potem zaczęto zapraszać także i twórców. Moja obserwacja była taka: ci twórcy wracali z konferencji, dostawali potem pieniądze od obecnych tam firm i tworzyli dla nich materiały bez cienia krytycyzmu.
Tak, to słuszna uwaga. Niezależność jest kluczowa. I niezależność powinna być immanentną cechą dziennikarza. Finansuje cię redakcja, a nie podmiot, o którym piszesz. Nie firma, nie partia polityczna. To, co mówisz, samo w sobie szkicuje ostrą różnicę między dziennikarzem a twórcą.
W idealnym świecie – a taki świat kiedyś w pewnej mierze istniał – obowiązywał "chiński mur" oddzielający redakcję od sprzedaży. I powinien istnieć nadal. Dziennikarz nie ma kontaktu z działem sprzedaży, a sprzedaż nie wpływa na treści.
Proste zasady, których wszyscy znamy, ale coraz trudniej się ich trzymać. To jest wieczna walka o pole: sprzedaż chce sprzedać jak najwięcej, dziennikarz chce oddać jak najmniej i zachować niezależność. A jeśli powstaje treść sponsorowana, powinna być jednoznacznie oznaczona. Niestety, z tym również mamy problem.
Miałem swego czasu dyskusję z blogerką, która twierdziła, że to twórcy są bardziej niezależni. W jej opinii dziennikarze są zależni od partii albo od firm, które wykupują reklamy. Ona jest niezależna, bo utrzymuje się wyłącznie ze zbiórek. Zwróciłem jej uwagę, że mimo to jest zależna – choćby od Big Techów. Publikuje na Instagramie, TikToku, YouTubie, więc zależy od ich regulaminów i widzimisię algorytmów. A także podąża za tym, co się klika.
Oczywiście. To jest zależność technologiczna, ale realna. Skupienie na jednej platformie jest ryzykiem. Jeśli platforma zablokuje kanał albo ograniczy treści – wszystko znika.
W moim przypadku ryzyko jest mniejsze, bo stoję na kilku nogach: pracuję w niezależnej redakcji kierowanej przez Pawła Kapustę, czyli Wirtualnej Polsce, w Radiu 357, mam różne formaty i różne kanały dystrybucji. Radio 357 jest przecież największym projektem crowdfundingowym na świecie – 50 tysięcy osób płaci co miesiąc. Czuję się więc bezpiecznie. Twórca internetowy, który ma tylko YouTube i Patronite – ma dużo większy problem.
Wszyscy jesteśmy jednak uzależnieni od kultury nadmiaru. Żyjemy w świecie nieograniczonej ilości treści i bardzo ograniczonej uwagi. Każdy walczy o uwagę i czas odbiorcy. Jak Ty odnajdujesz balans między uczciwym zapowiadaniem treści a clickbaitem? Tak, żeby zainteresować, ale nie wpaść w tandetę?
Zgoda. Uwaga i czas – najcenniejsze zasoby. Ja mam tu wyjątkowo komfortową sytuację. Pracuję staroświecko. Nie montuję swoich rozmów. Mamy profesjonalnego montażystę. Pracowałem w TVN-ie sześć lat, montowałem swoje materiały i wiem, jak trudno jest ciąć własne treści. To zawsze boli. Oddajesz to komuś z dystansem – i to działa o wiele lepiej.
W WP mam wydawcę – najczęściej Piotra Hana – który pomaga mi w researchu, jest obecny w reżyserce i później współpracuje z montażystą. To on proponuje tytuły, cytaty do miniatur, hasła promocyjne. Jeśli gdzieś mogłyby czaić się clickbaity, to właśnie tam – ale rozumiem, że jakoś o uwagę trzeba walczyć. Ja skupiam się wyłącznie na przygotowaniu i przeprowadzeniu rozmowy. Oddaję materiał innym. I to uważam za wielkie błogosławieństwo.
Powiedz, jak wygląda u was wybór gości. Czy to twoja decyzja w stu procentach? Czy ktoś mówi: teraz jest kwestia planu pokojowego dla Ukrainy, więc może zrób rozmowę z kimś takim?
To nigdy nie jest jednoosobowa decyzja. Mamy małą, bardzo efektywną redakcję: Maja Nosewicz, wspomniany Piotr Han, Paweł Mierzyński i ja. To jest zespół, z którym pracuję najczęściej. Patrzymy na to, co dzieje się na świecie, dyskutujemy, kto pasowałby do tematu. Ja też podrzucam swoje propozycje i bywa, że muszę kolegów przekonywać.
Gdy kanał Didaskalia startował, nie było oczywiste, że zrobimy rozmowę z Andrzejem Draganem. Mnie fascynowała fizyka kwantowa, robiłem te tematy w radiu i długo przekonywałem ekipę Didaskaliów. A dziś to najpopularniejsza rozmowa na kanale – ponad dwa miliony wyświetleń.
Dragan mnie nie zaskakuje, jest modny, stał się celebrytą od AI.
Tak, choć w tej pierwszej rozmowie mówił właściwie tylko o fizyce – zwłaszcza kwantowej. I to był hit. Zdarza się też w drugą stronę: ktoś mnie namawia na swoje tematy. Piotrek często proponuje wątki historyczne. I wtedy myślę: dobra, zróbmy materiał o wczesnym chrześcijaństwie. Grunt, żebym był do tego przekonany. Nigdy nie zrobiłem rozmowy, której nie chciałem zrobić. Nigdy nie spotkałem się z gościem, z którym nie chciałem rozmawiać.
To jest absolutny klucz. Muszę być ciekawy. Bez tego nic by nie wyszło.
Też tak uważam. Kiedy prowadziłem zajęcia dziennikarstwa na SWPS-ie, studenci zapytali mnie o najważniejszą cechę dziennikarza. Odpowiedziałem: ciekawość świata. Bo to nie jest zawód dla ludzi szukających kasy czy prestiżu. To jest zawód dla ludzi, którzy chcą wiedzieć.
Dokładnie. I ta ciekawość mnie prowadzi.
Czuję się szczęściarzem, że mogę pracować w formacie, w którym rozmawiam z fascynującymi ludźmi i mogę pytać ich o wszystko. Tak jak mówiłem już kiedyś: to są jak małe wykłady, w których jestem jedynym studentem. I jeszcze mogę sterować przebiegiem wykładu.
Czy była rozmowa, którą odpuściłeś? Bo algorytm by ją uciął? Bo czułeś, że jesteś nieprzygotowany? Albo ktoś się nie zgodził?
Od lat chciałbym porozmawiać z prof. Krzysztofem Meissnerem z Uniwersytetu Warszawskiego. To świetny fizyk, kapitalnie opowiada o nauce, jego wykłady są na YouTube bardzo popularne. Raz rozmawiałem z nim w radiu. Bardzo chciałbym to powtórzyć przed kamerą, ale profesor jest niesamowicie zajęty. Może kiedyś się uda.
Próbowałem też umówić rozmowę z prof. Michałem Hellerem. Byliśmy gotowi pojechać do Krakowa. Niestety nie udało się, zdrowie profesora nie pozwoliło. Profesor jest już w bardzo sędziwym wieku i mam poczucie, że taka rozmowa już się nie wydarzy. A szkoda – to umysł absolutnie niezwykły.
A jeśli chodzi o tematy "ucięte" – nie, takich sytuacji właściwie nie było. Spotykam się natomiast zadziwiająco często z pytaniem o autonomię. Ludzie, którzy nie mają styczności z mediami, naprawdę są przekonani, że dziennikarz działa na zamówienie. Że ktoś wydaje polecenia: „zrób ten materiał”, „nie rób tamtego”. To mit. Przez ponad 20 lat pracy w różnych miejscach doświadczyłem bardzo niewielu nacisków. Owszem, w Trójce za czasów PiS bywało trudno, ale poza tym – dziennikarze są w większości autonomiczni i niezależni. To jest odwrotność tego, co sobie wyobrażają odbiorcy.
Bardzo się cieszę, że to mówisz. Mnie też to pytanie prześladuje pytanie: "kto ci kazał zrobić tę rozmowę?". Kiedy pracowałem w Gazecie Wyborczej, słyszałem ciągle: "a Michnik ci na to pozwolił?" W rozmowie z Wirtualnymi Mediami wspomniałeś też o czymś ważnym – o tym, że często nie doceniamy polskich odbiorców. A oni naprawdę chcą wymagających treści. Powiedz, skąd się wzięło to przekonanie, że "ciemny lud to kupi"? I ta narracja: "jak ci biedni ludzie mają to zrozumieć?".
Nie wiem, skąd to się wzięło, ale wiem, kto u nas pierwszy to przełamał: Dariusz Rosiak. Jego "Raport o stanie świata" otworzył nowy rozdział w polskich mediach. Pokazał, że sprawy międzynarodowe – zawsze spychane na margines, na końcowe strony gazet – mogą być centrum zainteresowania. Co więcej: mogą być hitem.
Rosiak mówi nie tylko o Ukrainie czy Stanach, ale o krajach w Afryce, Ameryce Południowej. I ludzie tego słuchają. I za to płacą. To jeden z największych projektów na Patronite. On udowodnił, że odbiorcy chcą trudnych zagadnień, chcą wiedzy, chcą kontekstu.
Nigdy nie wątpiłem, że w Polsce jest duża grupa ludzi aspirujących i ciekawych świata. Swoje "Didaskalia" traktuję trochę jak książkę, którą profesor pisze na żywo, a widz ją "czyta", słuchając.
Patrycjusz Wyżga w trakcie wywiadu z prof. Marcinem Majewskim.
I podejmujesz tematy trudne, wymagające, co jest o tyle paradoksalne, że tytuł twojego programu – Didaskalia – kojarzy się z dopiskiem, czymś pobocznym, nie taką główną treścią.
Jacek Dukaj też na to zwrócił uwagę. Ja widzę to inaczej: didaskalia to instrukcja, podpowiedź, kontekst. Świat toczy się swoim rytmem – newsy, informacje, doniesienia. A my w Didaskaliach próbujemy wyjaśniać: co to znaczy? Z czym to powiązać? W jaki kontekst to wpisać? Nie piszemy dramatu. Jesteśmy komentarzem, który pomaga go zrozumieć.
I to jest bardzo ważne, bo w Polsce często brakuje tej warstwy wyjaśniającej. Zaciera się granica między informacją a komentarzem. To jeden z grzechów współczesnych mediów: odbiorca dostaje gotową interpretację zamiast zaproszenia do myślenia. A twoje rozmowy pokazują, że można inaczej.
Może dlatego tak mało odzywam się w moich rozmowach…
Masz ten status studenta.
Tak, studenta, słuchacza, raczej takiego tła. Może akuszera – kogoś, kto pomaga urodzić się wiedzy. Ja tylko pomagam jej przyjść na świat, a broń Boże nie mówię i nie sugeruję, jak żyć. Ten grzech pierworodny, o którym mówisz, doskonale widać w telewizji informacyjnej. Spędziłem w niej ponad dziesięć lat, więc znam ją od środka. Zwróć uwagę, jak kiedyś wyglądały materiały reporterów do głównych programów informacyjnych, a jak wyglądają dziś. Kiedyś miałeś tak zwany główny off, czyli tę reporterską cegiełkę, do której doklejony był stand-up. Jeśli gdzieś miał prawo pojawić się autorski komentarz, to właśnie w stand-upie. Reporter na końcu mógł coś podsumować, wystawić twarz, ewentualnie coś zasugerować. Było to wyraźnie odseparowane.
Dziś to nie ma znaczenia. Komentarz i interpretacja przenikają cały materiał. Nie ma już podziału na informację i komentarz – to jest wszędzie. A przecież stand-up wprowadzono właśnie po to, by ten podział zachować. Tak jak w gazetach: jest dział opinii i dział informacji.
Ale może ludzie chcą, aby ktoś im wyjaśniał świat. Gdyby było inaczej taką popularnością na YouTube nie cieszyłyby się te wszystkie formaty w stylu “commentary”.
To jest bardzo ciekawe. W ubiegłym roku byłem na panelu w Krynicy. Siedziałem obok Marcina Giełzaka, jednego z twórców "Dwóch lewych rąk", obok Krzysztofa Ziemca, Rafała Ziemkiewicza i Igora Janke. I Ziemkiewicz powiedział dokładnie to samo, co ty: że ludzie wręcz proszą go, żeby powiedział im, co mają myśleć. I on im to daje. Stąd jego sukces.
To niesamowite, ale może to jest kwestia autorytetu, potrzeby liderów opinii. Może potrzebujemy kogoś, kto potwierdzi, że nasze myślenie jest właściwe.
Są badania mówiące, że najbardziej lubimy treści, które potwierdzają nasze przekonania.
No właśnie. Twórca Fox News zbudował cały format na tej zasadzie. W świetnym serialu o tej stacji jest scena, w której pada: “ludzie nie chcą prawdy; ludzie chcą się dowiedzieć, że to, co już myślą, jest prawdą”. To chyba również sukces Krzysztofa Stanowskiego. Oczywiście, on robi rozmowy, ale największą popularnością cieszy się to, co on sam sądzi o świecie. To sukces jego charyzmy i osobowości.
Ludzi przyciąga wyrazista opinia, z którą mogą się zgodzić. Ktoś wykłada im i uzasadnia, dlaczego "nasze myślenie" jest lepsze od "tamtego".
A jeśli miałbym to sprowadzić do parteru: homo sapiens jest zwierzęciem stadnym. Lubimy czuć, że nasza grupa istnieje i mamy do niej przynależność. Chcemy wiedzieć, że jesteśmy w dobrym stadzie.
Jest takie powiedzenie: technologię mamy z kosmosu, prawo ze średniowiecza, a umysł z paleolitu. Powiedz wprost: uważasz Krzysztofa Stanowskiego za dziennikarza czy za dobrego biznesmena?
Raczej za to drugie.
On swój biznes zbudował w dużej mierze na negowaniu tradycyjnych mediów. "Media mówią to, więc ja ci powiem tamto".
I on w swojej działalności przekroczył kilka oczywistych granic dziennikarstwa. Na przykład start w kampanii prezydenckiej. To jest nie do pogodzenia. Jeśli jesteś dziennikarzem, trzymasz się zasad tego zawodu. Jeśli robisz rzeczy, które do tej definicji nie przystają, to nią przestajesz być. I nie chodzi o to, że stajesz się kimś gorszym – tylko o jasne rozróżnienie. Jeśli istnieje jeden przykład, który falsyfikuje tezę, to ta teza jest fałszywa. A tu przykład jest jasny.
Wiesz co łączy się ze Stanowskim? Jesteście w podobnym wieku i macie podobną strukturę odbiorców: przewagę mężczyzn. U ciebie 70 proc. To inaczej niż w mediach w ogóle, bo tam media w większość, choć nieznaczną, stanowią kobiety.
To ciekawe. Rzeczywiście widzę, że to są głównie mężczyźni. Nie wiem, z czego to wynika. Nie sądzę, by mężczyźni mieli więcej czasu albo byli bardziej zaciekawieni światem niż kobiety. Może to kwestia tematyki. Geopolityka bywa traktowana jako bardziej "męska".
Możliwe też, że to jedna z moich słabości: ja nie do końca rozumiem wszystkie algorytmy, mechanizmy, teorie targetowania. Stawiam na własną ciekawość i na to, że jest szansa, iż zainteresuje ona również odbiorców. Nie próbuję dopasowywać się do konkretnej grupy.
Na sam koniec – bo mamy już grudzień – powiedz, jakie będą najważniejsze trendy medialne na przyszły rok?
Sztuczna inteligencja w dziennikarstwie to będzie naturalny kierunek. AI będzie asystować dziennikarzom, szczególnie informacyjnym, w codziennym obrabianiu danych. Ważne tylko, żeby to była asystencja, a nie zastąpienie człowieka.
A w wideo? Myślę, że pojawią się kolejne formaty. Kanał Zero pokazał fantastycznie, że pole gry jest ogromne.
To nie jest tak, że on przyszedł i zabrał przestrzeń. Jest dokładnie odwrotnie: pokazał, że tej przestrzeni jest dużo i że mogą w niej zaistnieć kolejni gracze.
Ja widzę jeszcze jeden trend, jeśli chodzi o nowe media. Ktoś zwrócił mi uwagę na kanały historyczne na YouTube: mnóstwo z nich jest generowanych w całości przez AI. Fakty generowane przez AI, ilustracje generowane przez AI, głosy "ekspertów", a nawet "źródła" – na przykład rzekomy papirus, który nigdy nie istniał – generowany przez AI. Spotkałeś się z tym?
Nie, ale to, co mówisz, jest przerażające. To gigantyczne ryzyko. Emanacja wszystkiego, przed czym ostrzegamy: że oddamy się w ręce komputerów i sztucznie generowanych treści. Jeśli ktoś to robi, to zwyczajnie zachowuje się nieuczciwie.
Ludzie to tłumacza tak: “Historie piszą zwycięzcy, więc skąd wiemy, czy to, czego uczą nas w szkole, jest prawdą?”
W Radiu 357 mamy podcast poświęcony teoriom spiskowym. To fascynujący temat, który od stuleci trafia na podatny grunt. To się nie zmieni. Miejmy nadzieję, że to zostanie niszą, a cały ten syf AI… no cóż, on nie zniknie. Oby zagospodarował tylko kilka procent rynku, a my – żebyśmy mogli robić dalej swoje.
Tego sobie i Tobie życzę. Dziękuję.
Dziękuję.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-12-03T09:38:11+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T09:24:38+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T09:00:52+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T08:51:30+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T08:03:07+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T07:51:10+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T06:51:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T06:48:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T06:38:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T06:34:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-03T05:23:00+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T20:12:32+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T18:45:36+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T18:41:43+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T18:40:42+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T17:58:34+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T17:54:14+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T17:07:44+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T16:39:19+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T16:37:32+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T16:36:11+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T15:58:25+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T15:41:31+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T15:28:01+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T15:22:46+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T15:12:40+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T13:56:05+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T13:47:54+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T13:26:08+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T13:23:08+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T12:54:13+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T12:45:15+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T11:53:21+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T11:30:08+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T11:00:01+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T10:51:59+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T10:44:13+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T09:04:37+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T08:31:44+01:00
Aktualizacja: 2025-12-02T07:59:30+01:00