SPIS TREŚCI:
1. Jakie sa oficjalne deklaracje Pekinu
2. Jak wygląda bilans zysków i strat
3. Czym jest budżet węglowy
4. Jaka jest liczba ofiar emisji dwutlenku węgla
5. Jakie kraje są w czołówce trucieli
6. Kto naprawdę odpowiada za ocieplenie klimatu?
7. Jak wygląda dekarbonizacja w praktyce
8. Do czego zaprowadzi węglowy paradoks
9. Jaka jest przyszłość energetyczna Chin
Państwo Środka faktycznie jest największym na świecie "trucicielem". Jednak osoby, które tak twierdzą, często pomijają fakt, że ten najludniejszy kraj globu jest równocześnie absolutnym liderem w budowie odnawialnych źródeł energii. Ma też ambicje przywództwa w globalnym wyścigu dekarbonizacyjnym. Brzmi kuriozalnie? Oto właśnie Chiny.
Zielone deklaracje z Pekinu
Pod koniec września, podczas sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku, przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping zapowiedział, że do 2035 roku Pekin zamierza ograniczyć swoje emisje o 7–10 procent.
– Zielona i niskoemisyjna transformacja jest trendem naszych czasów. Mimo że niektóre państwa idą wbrew temu trendowi, społeczność międzynarodowa powinna pozostać na właściwej drodze, zachować niezachwianą pewność, niezmienne działania i niesłabnące wysiłki –
powiedział Xi na szczycie.
Do 2035 roku Pekin zamierza ograniczyć swoje emisje o 7–10 procent. Ilustracja: shutterstock.
Te słowa były wyraźnym wbiciem szpilki Donaldowi Trumpowi, który na tym samym zjeździe przekonywał, że zmiany klimatu to „największe oszustwo, jakie kiedykolwiek zafundowano światu”.
– Wszystkie prognozy formułowane przez ONZ były błędne – stwierdził, cytowany przez "Rzeczpospolitą", prezydent Stanów Zjednoczonych.
Oczywiście – gadał bzdury.
USA oddają więc walkowerem kolejne bitwy Pekinowi w wojnie, której wynik wydaje się przesądzony. Choć jej finał można jeszcze przeciągać w czasie – prawdopodobnie ze stratą zarówno technologiczną, jak i prestiżową dla potęgi zza Atlantyku.
– Chiny w pierwszej kolejności chcą ograniczyć swoje uzależnienie od importu paliw kopalnych. Budując duże ilości odnawialnych źródeł energii i elektrowni atomowych, elektryfikując transport, chcą w dłuższym okresie drastycznie zmniejszyć zależność od węgla, gazu i ropy. Ekologia i dbałość o jakość powietrza są tutaj tylko jedną z przesłanek takiego działania – zwraca uwagę w rozmowie z Magazynem Spider's Web+ Adam Błażowski, ekspert ds. technologii energetycznych i prezes stowarzyszenia WePlanet.
Podobnego zdania jest Jakub Wiech, dziennikarz gospodarczy i popularyzator wiedzy o polityce energetycznej.
– Im więcej elektryków jeździ po chińskich drogach, tym mniejszy import ropy i tym więcej zarabia rodzimy przemysł motoryzacyjny. Im więcej fotowoltaiki i wiatraków na chińskiej ziemi, tym mniejszy import gazu i tym lepiej radzą sobie krajowi producenci. Im więcej produkowanej w Chinach energii elektrycznej, tym mniej ryzyk związanych z łańcuchami dostaw – wymienia Wiech.
I dodaje:
– Już w 2024 roku chińska gospodarka zarobiła więcej na eksporcie technologii bezemisyjnych niż USA na eksporcie paliw kopalnych. Chińczycy są w tym tak dobrzy, że musimy nakładać cła np. na ich samochody elektryczne, a rynek europejski broni się przed chińskimi turbinami wiatrowymi jak może – bo są większe i tańsze.
Błażowski zauważa natomiast, że dekarbonizacja w Stanach Zjednoczonych jest utrudniona ze względu na "przekleństwo bogactwa" paliw kopalnych.
– Energetycznie samowystarczalne USA w ograniczonym stopniu uzależnione są od importu. W takiej sytuacji transformacja energetyczna jest trudniejsza – szczególnie politycznie – bo alternatywy są często droższe, a takie decyzje trudno obronić przed populistami – stwierdza ekspert.
Pozostaje oczywiście pytanie, czy zielone deklaracje chińskiego przywódcy nie są przypadkiem politycznym fortelem – zapowiedzią stanu, który i tak się nie wydarzy. Wiele osób przecież (słusznie) powtarza, że to Chiny są – i jeszcze długo pozostaną – największym emitentem dwutlenku węgla.
Wiele jednak wskazuje na to, że Państwo Środka traktuje swoje zobowiązania zupełnie poważnie, a za tym podejściem stoją naprawdę silne argumenty. Ale najpierw – podstawy.
W 2024 roku mieliśmy do czynienia z kolejnym rekordem, jeśli chodzi o globalną emisję gazów cieplarnianych. Jak wskazuje portal "Carbon Brief" – jedno z najlepszych i najbardziej przystępnych źródeł wiedzy na temat zmian klimatu – w zeszłym roku ludzkość w wyniku spalania paliw kopalnych wypuściła do atmosfery 37,4 mld ton dwutlenku węgla (gigaton, GtCO₂). To wynik o 0,4 gigatony większy niż w roku 2023.
Bilans zysków i strat
Generowany w ogromnej większości przez systemy energetyczne podczas spalania węglowodorów dwutlenek węgla (CO₂) nie jest jedynym antropogenicznym powodem ocieplania się planety. Do atmosfery trafia również metan – gaz cieplarniany znacznie silniejszy od dwutlenku węgla (choć równocześnie mniej trwały).
Do tego "bilansu" badacze dołączają także zmiany w użytkowaniu ziemi. Co to właściwie oznacza? Lasy potrafią pochłaniać część dwutlenku węgla wytwarzanego przez człowieka oraz w naturalnych procesach przyrodniczych. Kiedy jednak je wycinamy, ograniczamy zdolność przyrody do absorpcji CO₂. Równocześnie, gdy lasy płoną, do atmosfery trafiają ogromne ilości gazów cieplarnianych. Bilans zmienia się na niekorzyść również wtedy, gdy niszczymy torfowiska – ekosystemy o podobnych właściwościach magazynujących węgiel.
Dlatego badacze, analizując emisje, doliczają do bilansu nie tylko to, co generują sektory energetyczne czy branża motoryzacyjna, lecz także wspomniane procesy związane z użytkowaniem ziemi. Dla atmosfery nie ma większego znaczenia, czy CO₂ trafił tam w wyniku spalania węgla, ropy, czy osuszania torfowisk.
Łączna wartość ekwiwalentu dwutlenku węgla, który za sprawą ludzkości trafił do atmosfery w 2024 roku, wyniosła 41,6 gigatony – znów rekord. W tej puli znalazły się zarówno emisje opisane kilka akapitów wcześniej – czyli ponad 37 mld ton CO₂ ze spalania paliw kopalnych – jak i te wynikające ze zmian w użytkowaniu gruntów czy dewastacji lasów.
Ale są też wiadomości bardziej pocieszające.
"Pomimo wzrostu w 2024 r. całkowita emisja CO₂ w ciągu ostatniej dekady praktycznie ustabilizowała się, co wskazuje, że świat poczynił pewne dające się zauważyć postępy w ograniczaniu generowania gazów cieplarnianych" – piszą Zeke Hausfather i Pierre Friedlingstein w analizie dla "Carbon Brief".
Całkowity ekwiwalent CO₂ w dekadzie 2015–2024 rósł zaledwie o 0,2 proc. rocznie. W dekadzie poprzedniej tempo przyrostu gazów cieplarnianych było dziesięciokrotnie wyższe. W dużej mierze wynikało to z korzystnej zmiany użytkowania terenów – zalesień i powstrzymania deforestacji. Ale to nie wszystko.
"Globalna emisja z paliw kopalnych również rosła wolniej w ostatniej dekadzie (0,7 proc. rocznie) w porównaniu z poprzednią (2,1 proc.). Było to spowodowane ciągłą dekarbonizacją systemów energetycznych. Do tego dołożył się nieznacznie słabszy globalny wzrost gospodarczy w ostatniej dekadzie" – dodają Hausfather i Friedlingstein.
Jeśli chodzi o zatruwanie atmosfery, sytuacja wciąż nie jest dobra – aby zmieścić się w założeniach Porozumienia Paryskiego, powinniśmy nie tylko "wypłaszczać emisje", ale już dawno zacząć je realnie ciąć. Przypomnijmy: podpisana w 2015 roku umowa zakładała ograniczenie wzrostu globalnej temperatury do poziomu znacznie poniżej 2°C – najlepiej w okolicach 1,5°C – do 2100 roku względem epoki przedprzemysłowej.
Nie jest jednak aż tak źle, jak moglibyśmy wnioskować z licznych medialnych i aktywistycznych przekazów. Jeśli emisje utrzymałyby się na obecnym poziomie, z najambitniejszym celem – 1,5°C – możemy pożegnać się z prawdopodobieństwem 50 procent w ciągu sześciu najbliższych lat (wartości ocieplenia mierzone są w cyklach wieloletnich).
Dla celów pośrednich – 1,7°C i 2°C – czasu zostało odpowiednio 15 i 27 lat.
Granice budżetu węglowego
Analizy takie jak Global Carbon Budget 2024 czy Emission Gap 2024 nie pozostawiają złudzeń: zrealizowanie najbardziej ambitnego celu Porozumienia Paryskiego jest już praktycznie niemożliwe. Aby się to udało, globalne emisje musiałyby spaść o ponad 40 procent w ciągu zaledwie kilku lat.
Skąd wiemy, że cel jest nie do osiągnięcia? Badacze potrafią dość precyzyjnie przypisać prawdopodobieństwo wzrostu temperatury do ilości generowanych przez ludzkość emisji. Warto pamiętać, że wyemitowany przez nas "nadmiarowy" dwutlenek węgla utrzymuje się w atmosferze przez dekady – a często nawet dłużej.
Do obliczeń służy kategoria tzw. budżetów węglowych. Można je porównać do miarki wypełnianej cieczą – naukowcy wiedzą mniej więcej, ile można jeszcze "dolać", zanim przekroczymy kolejną kreskę na skali. Problem w tym, że sama pojemność tej miarki nie jest dokładnie znana. System klimatyczny to o wiele bardziej złożona materia niż zwykła szklanka. Dlatego przekraczanie kolejnych progów określane jest zawsze w przedziałach prawdopodobieństwa.
Warto podkreślić: ograniczanie emisji – a za kilka lat prawdopodobnie także ich redukcja – nie oznacza, że gazy cieplarniane przestają się kumulować w atmosferze. Nadal to robią, tyle że wolniej. To trochę tak, jakbyśmy zmniejszali strumień wody z kranu, którym wypełniamy wannę.
Zmniejszając emisje, kupujemy sobie (i naturze) czas – potrzebny na dostosowanie się, na rozwój skuteczniejszych technologii wychwytu CO₂ (z którymi na razie radzimy sobie słabo), czy na zwiększanie dobrobytu krajów rozwijających się.
Ta ostatnia kwestia ma ogromne znaczenie: większe bogactwo oznacza lepszą infrastrukturę, sprawniejsze systemy ostrzegania i skuteczniejsze służby ratownicze, które mogą ocalić życie w obliczu pogodowych kataklizmów. A więc – mniej zgonów spowodowanych przez ekstremalne zjawiska. I mamy na to twarde dowody.
Mniej ofiar mimo większej liczby katastrof
Portal "Carbon Brief" w innej analizie zauważa, że mimo rosnącej liczby powodzi w Europie w ostatnich dekadach, śmiertelność spowodowana tymi zjawiskami spadła dziesięciokrotnie. Wynika to właśnie z adaptacji – lepszych zabezpieczeń, edukacji i infrastruktury.
Badacze przyjrzeli się 1700 powodziom z lat 1950–2020. Podobne wnioski przynosi kompleksowy raport ONZ-owskiej Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO), podsumowujący bilans ofiar katastrof naturalnych w latach 1970–2019.
Pomimo wzrostu liczby takich zdarzeń, liczba ofiar śmiertelnych spadła, choć wzrosły straty materialne. W latach 70. i 80. na całym świecie ginęło średnio 170 osób dziennie, w latach 90. – 90, a w latach 2010–2019 już "tylko" 40 osób dziennie.
Dodajmy, że 50 lat temu na świecie żyło około 4 miliardów ludzi – dziś liczba ta się podwoiła. Innymi słowy: postęp w zapobieganiu śmiertelności jest większy, niż sugerowałyby surowe dane.
W całym badanym okresie, w wyniku ponad 11 tysięcy analizowanych klęsk żywiołowych, zginęło około 2 miliony ludzi, a straty finansowe wyniosły 3,6 biliona dolarów. Ponad 90 procent ofiar pochodziło z krajów rozwijających się.
To nie tylko efekt częstszego występowania katastrof w tych regionach czy faktu, że mieszka tam większość ludności świata. Głównym wyjaśnieniem pozostają różnice w poziomie rozwoju państw – w odporności infrastruktury, skuteczności systemów ostrzegania i koordynacji służb ratunkowych.
A dlaczego emisje w ogóle rosną? Ponieważ od dekad rośnie dobrobyt niemal na całym świecie. A nie ma dobrobytu bez energii. Wytworzenie mebli, gadżetów, budowa szkół, dróg, mostów, dostarczanie i produkcja leków, zasilanie uniwersytetów, opalanie pieców do pizzy, szycie jeansów i butów – wszystko to pochłania ogromne zasoby energii.
Ogromną jej większość ludzkość przez większą część historii – od zarania rewolucji przemysłowej – pozyskiwała ze spalania paliw kopalnych. Przez wiele lat wzrost PKB był więc niemal tożsamy ze wzrostem emisji. To się jednak w wielu miejscach na świecie zmienia. Ba! Zmienia się nawet globalnie – w przeliczeniu na jednego mieszkańca.
Globalne emisje "per capita" osiągnęły szczyt w 2012 roku i od tamtej pory spadają. Dlaczego więc rosną w ujęciu całkowitym? Ponieważ wciąż przybywa ludzi na świecie.
Tyle z absolutnych podstaw, o których warto pamiętać, rozmawiając o antropogenicznych zmianach klimatu. Zobaczmy teraz, jak w tym globalnym obrazie prezentują się Chiny.
Państwo Środka w 2024 roku wyemitowało około 32 proc. całkowitego dwutlenku węgla wytworzonego przez ludzkość. Przekłada się to na mniej więcej 12 gigaton tego gazu cieplarnianego.
Na kolejnym miejscu znalazły się Stany Zjednoczone – z udziałem rzędu 13 proc., a Unia Europejska była odpowiedzialna za około 7–8 proc. globalnych emisji.
W przypadku Chin emisje wzrosły o ok. 0,2 proc. rok do roku, podczas gdy Indie zwiększyły swoje aż o 4,6 proc.. Unia Europejska natomiast zmniejszyła emisje o 3,8 proc.
To właśnie ten fragment historii często umyka wolnorynkowcom i prawicowym komentatorom. UE odpowiada dziś za tak niewielką część zanieczyszczeń dlatego, że od lat skutecznie obniża swój ślad węglowy. W przytoczonym rankingu bylibyśmy znacznie wyżej, gdyby nie konsekwentne inwestycje w czystą energię.
I nie – nie jest tak, że stary kontynent po prostu "wyeksportował brudne branże" za granicę, a teraz udaje lidera dekarbonizacji. Choć ten efekt również istnieje, to większość redukcji wynika z inwestycji w odnawialne źródła energii, rozwój atomu oraz stawianie na efektywność energetyczną.
Kto na głowę kopci najwięcej?
Istotne jest też to, jak wygląda ślad węglowy w przeliczeniu na mieszkańca. To trochę jak z PKB – bardzo liczny kraj może mieć wysoki produkt krajowy brutto, a mimo to jego obywatele w większości pozostają biedni.
Dobrym przykładem są Indie, których emisje stanowią około 8 proc. całkowitego CO₂ wytwarzanego przez ludzkość. Tymczasem ślad węglowy na głowę wynosi tam zaledwie około 2 tony dwutlenku węgla.
Dla porównania:
- w Polsce – 7,6 tony,
- w Niemczech – 7 ton,
- w USA – niecałe 14 ton,
- w Chinach – ponad 9 ton.
To wartość zbliżona do tej, jaka przypadała na statystycznego Polaka piętnaście lat temu.
Dzielmy dalej ten włos na czworo. Skoro pojawił się już wątek "eksportu emisji", przyjrzyjmy się mu bliżej. W globalnej gospodarce niektóre kraje przyjęły rolę "fabryk świata", inne zaś są przede wszystkim importerami dóbr. W ten sposób powstaje emisyjna nierównowaga – jedne państwa produkują na swoim terytorium samochody i elektronikę, inne je sprowadzają i konsumują.
Dlatego badacze rozróżniają emisje terytorialne (powstające w danym kraju) od konsumpcyjnych (związanych z ostatecznym użytkowaniem dóbr).
Chiny mają niższe emisje konsumpcyjne per capita niż terytorialne – produkują więc "na eksport" część zanieczyszczeń, które potem zużywają konsumenci w innych częściach świata.
W Stanach Zjednoczonych sytuacja wygląda odwrotnie – tam ślad węglowy konsumpcyjny przewyższa terytorialny. Choć różnice między tymi wskaźnikami są zauważalne, nie są one jednak gigantyczne.
Kto naprawdę odpowiada za ocieplenie klimatu?
To jeszcze jedna ważna informacja. Jak wspomniałem, wypuszczony do atmosfery dwutlenek węgla – w dużym uproszczeniu – utrzymuje się w niej przez całe dziesięciolecia. Ważne jest więc nie tylko to, ile dany kraj czy obszar gospodarczy wytwarza CO₂ obecnie, ale również, ile wyemitował go w przeszłości. To właśnie ten historyczny bilans pokazuje, kto jest "najbardziej odpowiedzialny" za zmiany klimatu.
Kiedy weźmiemy na to poprawkę, sprawy się komplikują. Chiny, które dziś są największym emitentem, spadają z pozycji lidera. Tzw. "skumulowane emisje" liczone są od początku epoki przemysłowej – czyli od połowy XVIII wieku – kiedy rewolucja technologiczna zaczęła być napędzana paliwami kopalnymi.
Choć Państwo Środka prawdopodobnie w najbliższych latach wyprzedzi stary kontynent, to z historycznej perspektywy całkowicie uzasadnione jest, by to właśnie zamożne kraje rozwinięte dekarbonizowały się w pierwszej kolejności.
Emisje rozwiniętych gospodarek mają kształt odwróconej litery U: szybki rozwój, postęp i bogacenie się przez dziesięciolecia oznaczały wzrost emisji. W przypadku najzamożniejszych państw świata kilka–kilkanaście lat temu nastąpiło emisyjne plateau, a następnie – wraz z rozwojem odnawialnych źródeł energii – spadek generowania gazów cieplarnianych.
Wiele wskazuje na to, że Pekin właśnie zbliża się do tego punktu przełamania trendu.
Chiny nie przepraszają za swoją emisyjność. W 2020 roku, gdy państwa zachodnie ogłaszały kolejne ambitne cele redukcji gazów cieplarnianych, Pekin dał sobie czas na wzrost emisji.
– "Będziemy dążyć do osiągnięcia szczytu emisji CO₂ przed 2030 rokiem i do osiągnięcia neutralności klimatycznej przed 2060 rokiem" – deklarował we wrześniu 2020 roku Xi Jinping.
Wówczas mało kto mu wierzył.
Badania opinii ekspertów środowiskowych prowadzone w 2024 roku przez Centre for Research on Energy and Clean Air (CREA) oraz International Society for Energy Transition Studies (ISETS) wskazywały jednak na rosnący entuzjazm wobec chińskich zapowiedzi.
W 2022 roku zaledwie 15 proc. analityków sądziło, że Chinom uda się osiągnąć plateau emisji do 2025 roku. Rok później ten odsetek wzrósł do 21 proc., a w 2024 roku – już do 44 proc.
– Jeszcze pięć lat temu byłem bardzo sceptyczny wobec chińskich deklaracji redukcji emisji. Dziś wciąż zachowuję ostrożność, ale trudno nie zauważyć, jak dynamicznie postępuje dekarbonizacja w Państwie Środka. Chiny są na dobrej drodze, by zrealizować swoje cele przed terminem – mówi Jakub Wiech.
Dekarbonizacja w praktyce
W pierwszej połowie 2025 roku Chinom udało się obniżyć emisje o 1 proc. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego.
– "Emisja dwutlenku węgla pochodząca z sektora energetycznego – głównego źródła emisji – spadła o 3 proc. w pierwszej połowie roku. Wynikało to ze wzrostu wykorzystania energii słonecznej, który zrównał się ze wzrostem zapotrzebowania na energię elektryczną" – czytamy w analizie portalu Carbon Brief, autorstwa Lauri Myllyvirtay, eksperta od chińskiej transformacji energetycznej.
Jakub Wiech zauważa, że Chiny dostrzegły w transformacji energetycznej ogromny potencjał gospodarczy.
– W ciągu zaledwie dekady ChRL stała się największym rynkiem elektromobilności, największym eksporterem samochodów elektrycznych, liderem inwestycji w OZE, największym producentem baterii, budowniczym elektrowni jądrowych i operatorem największego systemu handlu emisjami na świecie – podkreśla dziennikarz.
– Widzę w tym przede wszystkim szansę, by największy emitent CO₂ wreszcie zaczął realnie redukować emisje. Po pandemii, w dobie nawału globalnych problemów, kwestie klimatyczne zeszły na dalszy plan. Ale dane geofizyczne są nieubłagane – globalne ocieplenie nie tylko się nie zatrzymało, lecz wręcz przyspiesza – mówi Adam Błażowski.
– "W pierwszej połowie roku Chiny dodały 212 GW nowych mocy pochodzących z fotowoltaiki – dwa razy więcej niż w analogicznym okresie 2024 roku, który i tak był rekordowy. Dla porównania: Stany Zjednoczone, drugi na świecie kraj pod względem mocy PV, miały do końca 2024 roku łącznie zaledwie 178 GW" – czytamy w kolejnej analizie Carbon Brief.
Chiny są więc absolutnym liderem pod względem przyrostu mocy z niskoemisyjnych źródeł energii. Jak to jednak pogodzić z faktem, że równocześnie pozostają największym trucicielem i wciąż budują elektrownie węglowe?
Węglowy paradoks
Pierwsza sprawa jest prosta – Państwo Środka to wciąż gigantyczna, rozpędzona gospodarka, której rozwój łaknie energii jak kania dżdżu.
Kraj ten nie jest już "montownią świata". Z roku na rok kolejne dziesiątki milionów Chińczyków dołączają do klasy średniej, stając się konsumentami pragnącymi korzystać z dobrodziejstw nowoczesności.
Druga kwestia jest bardziej złożona. Spora część elektrowni, które powstają dziś, została skontraktowana wiele lat temu. W 2022 roku Międzynarodowa Agencja Energetyczna informowała, że w Chinach jeszcze kilka lat wcześniej wydawano średnio dwa pozwolenia tygodniowo na budowę elektrowni węglowych.
Jednocześnie w 2024 roku portal Euronews donosił, że liczba nowych zezwoleń gwałtownie spada. W okresie od stycznia do sierpnia 2024 roku wydano zgodę na budowę 14 nowych siłowni węglowych – o 80 proc. mniej niż rok wcześniej.
Takie instalacje będą więc w Chinach powstawać jeszcze przez lata, ale ich udział w miksie energetycznym będzie stopniowo ustępował miejsca źródłom odnawialnym. Te z kolei będą zastępować stare, wyłączane z użytku bloki.
Nie miejmy jednak złudzeń: w ciągu dekady czy dwóch Chiny nie pozbędą się całkowicie węglówek ani gazówek. Tego typu inwestycje planuje się na dziesięciolecia, a budowane dziś elektrownie będą prawdopodobnie działać przez kolejne pokolenia.
Przyszłość w zielonych barwach
W perspektywie najbliższych miesięcy – a nawet kilku lat – skala "emisyjności" chińskiej gospodarki będzie zależeć od wielu czynników: od tego, czy lato będzie wyjątkowo gorące (zwiększone użycie klimatyzacji), czy zima surowa (więcej energii na ogrzewanie). Nie wiadomo też, jak na sytuację wpłyną ewentualne decyzje handlowe Donalda Trumpa.
W dłuższym horyzoncie jest jednak niemal pewne, że emisje Chin będą spadać. Ba, możliwe, że Państwo Środka już osiągnęło swój szczyt – tym samym wypełniając swój cel pięć lat przed deklarowanym terminem.
Modus operandi Chin to konsekwentne realizowanie założonych celów. Stety lub niestety, sprzyja temu niedemokratyczny system władzy. Podczas gdy zamożne demokracje co kilka lat muszą korygować swoje plany, reagując na nastroje wyborców i naciski rynków, Pekin może rozkładać swoje wizje na całe dekady.
Warto dodać, że w 2018 roku Chiny wpisały do konstytucji ochronę celów środowiskowych i społecznych. Przynajmniej z tych pierwszych – jak na razie – się wywiązują.
Jest więc prawdopodobne, że Pekin do 2035 roku zdoła ograniczyć emisje o wspomniane 7–10 proc.. Taki ruch byłby gamechangerem w skali planetarnej – oznaczałby, że globalnie nie tylko stabilizujemy ilość emitowanego CO₂, ale faktycznie zaczynamy ją zmniejszać.
To z kolei kupiłoby nam bezcenny czas – potrzebny na dalsze dostosowania, rozwój nowych technologii i wdrażanie regulacji, które mogą oddalić horyzont klimatycznej katastrofy.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-11-12T13:45:57+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T13:39:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T12:57:09+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T12:38:52+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T12:21:06+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T11:38:46+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T09:41:25+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T09:28:27+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T09:14:50+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T08:11:06+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T07:46:37+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T07:38:09+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T07:32:01+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T06:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T06:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-12T06:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T17:26:19+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T16:49:27+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T16:40:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T16:30:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T16:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T16:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T15:34:01+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T10:55:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T08:33:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T07:31:03+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T07:22:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T07:11:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-11T07:00:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T20:15:43+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T19:11:21+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T19:06:14+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T18:48:51+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T18:04:32+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T17:27:52+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T17:19:03+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T16:53:10+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T16:29:44+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T15:55:37+01:00
Aktualizacja: 2025-11-10T15:24:46+01:00