Zmieszali Disneya z Marvelem. "Obcy: Ziemia" to kosmiczna saga na sterydach

"Obcy: Ziemia" próbuje ożenić ksenomorfa z Piotrusiem Panem i korporacyjną dystopią. Zamiast nowego otwarcia dostajemy jednak patchwork Marvela, Disneya i kilku dobrych pomysłów uwięzionych w przeciętnej fabule.

Zmieszali Disneya z Marvelem. "Obcy: Ziemia" to kosmiczna saga na sterydach

Nie lubię kotów. Kojarzą mi się z obsikanym żwirkiem roznoszonym po mieszkaniu, wskakiwaniem na stół i kłakami w maśle. Odrzuca mnie ostentacyjna niezależność tych futrzaków, a ich tajemniczość wcale nie pociąga. Kociarzy, którzy lubią tę “enigmatyczność” i bagatelizują kolejne zadrapania na swoim ciele, z chęcią wysłałbym na terapię. 

Nie będzie zaskoczeniem, gdy zrobię coming out jako psiarz. Psy lubię, ale "psiecko" brzmi dla mnie dziwnie. Na pewno psy są lepszymi bohaterami filmów i seriali. Niech dowodem będzie historia kinematografii (np. mops Frank z "Facetów w czerni"!). W każdym razie wplatanie kotów w fabułę uważam za bezsensowne. Z ich obecności na ekranie nigdy nic dobrego nie wynikło. Zanim jednak odezwie się typowy student filmoznawstwa, krzycząc: "A co z kotem w WYBITNYM Ojcu chrzestnym?!", spieszę z wyjaśnieniem: futrzak na kolanach Vita Corleone to jedynie eksponat. Owszem, wymowny niczym zakrwawiony łeb konia w łóżku Jacka Woltza, ale jak i ten łeb, bez życia. 

Nawet w moim ukochanym filmie braci Coen "Co jest grane, Davis?" włochacz w ramionach Oscara Isaaca to metafora uciekającej kariery muzycznej bohatera. W warstwie fabularnej niewiele wnosi, chyba że jeszcze bardziej upadla Llewyna. 

Wreszcie docieramy do Jonesy'ego, kociego Jamesa Deana, ikony zaklętej na taśmie filmowej. Pojawił się w "Obcym – ósmym pasażerze Nostromo" (1979) Ridleya Scotta i na moment w "Obcym – decydującym starciu" (1986) Jamesa Camerona, w którym szczęśliwie zostaje na statku. Mimo to rudzielec zrósł się z serią o morderczym ksenomorfie i nawet jeśli nie widać go na ekranie, jego duch jest ciągle obecny. Czy słusznie? Wątpię. 

Przede wszystkim Ripley zamiast ratować siebie przed szponami kosmity biegnie na ratunek Jonesy'emu, który zawieruszył się na statku. Gdyby się nad tą decyzją zastanowić, można mieć wątpliwości co do scenariuszowych motywacji bohaterki. Kot nie był jej, łaził po Nostromo i łapał myszy, które nieproszone udały się w kosmiczną podróż jak niedawno Katy Perry. Na dobrą sprawę można również wnioskować, że Jonesy prowadzi Ripley w objęcia Obcego. Ach, ta kocia nieprzewidywalność! 

Kocur (tym razem w pełni wygenerowany komputerowo) wraca w nowej odsłonie zapoczątkowanej przez Scotta franczyzy, serialu "Obcy: Ziemia" (w Polsce na Disney+, choć to produkcja FX). 

Na szczęście tym razem kot to żaden bohater. Funkcjonuje we właściwej sobie roli posępnego rekwizytu. Jest – niczym Buka w Dolinie Muminków – zapowiedzią czegoś mrocznego. Kota można też potraktować jako puszczenie oka do fanów i fanek: oto nowe z patyną starego. 

Nie zdradzając zbyt wiele, wspomnę tylko, że kociak wlecze swój zakrwawiony korpus niczym zombie, miaucząc i sycząc, a od czasu do czasu mrucząc, jakby chciał nas przekonać, że wcale nie marzy o rozerwaniu ludzi na strzępy, lecz o tym, by zwinąć się w kłębek na kolanach jak poczciwy domowy pupil.

Kocia natura na jednym obrazku

W "Obcym: Ziemi" kot biega po pokładzie Maginota, statku, który jest w posiadaniu korporacji Weyland-Yutani. W filmowo-serialowej chronologii ta podróż odbywa się przed lotem Nostromo z Ripley i Jonesym na pokładzie.

Po sześćdziesięciu pięciu latach Maginot wraca ze śmiertelnie niebezpiecznym minizoo. Cel: "dalsze badania". Z sukcesem ukończona misja pomoże Weyland-Yutani wyprzedzić konkurencję w wyścigu o dominację na Ziemi. Na naszej planecie nie ma już rządów, są tylko korporacje, które kontrolują różne części świata (a także Księżyc i kilka pobliskich planet). Oprócz Weyland-Yutani są to: Threshold, Lynch, Dynamic i nowa, Prodigy.

Istnieje teoria, która mówi, że "Obcego" można odczytywać jako krytykę wyzysku pracowników fizycznych i mizoginii. Film pokazuje surowe warunki i brak troski firmy o pracowników i pracowniczki Nostromo. Najwspanialszymi momentami w obrazie Scotta jest zupełny brak eksploracyjnych ciągot wśród załogi. Nikt nie woła: "Ahoj, przygodo!", tylko: "Nienawidzę tej roboty!" i "Dajcie mi podwyżkę!". To raczej harówka na kutrze, a nie żaden Azja Express. 

"Obcy 2" w reżyserii Camerona, czyli kontynuacja filmu Scotta, również podejmuje temat korporacyjnej hegemonii i bezwzględnego dążenia do zysku, ale odnosi się też do skutków wojny w Wietnamie. Natomiast "Obcy 3" Davida Finchera bywa interpretowany jako komentarz do epidemii AIDS, izolacji społecznej i stygmatyzacji osób zakażonych. 

Przeskakując do najnowszej iteracji, "Obcego: Ziemię" oczywiście nadal można odczytywać jako krytykę korporacji. Natomiast nie mamy już do czynienia z enigmatyczną organizacją (ewentualnie z twarzą pośrednika, Burke’a z "Obcego 2"), uciskającą "niebieskie kołnierzyki". Tym razem gnębiciel jest znany, uformowany i wpływa  na życia niezależnie od statusu społecznego i materialnego. To szefostwo zarówno Weyland-Yutani, jaki i Prodigy. Widz serialu może je poznać.

Kiedy Weyland-Yutani wyzyskuje swoich pracowników i pracowniczki na pokładzie Maginota, to na prywatnej wyspie Nibylandia (sic!) mieszka sobie Piotruś Pan (sic!), a dokładnie najmłodszy na Ziemi trylioner. Założyciel Prodigy i cudowne dziecko robotyki, naukowiec Boy Kavalier (Samuel Blenkin), uosabia wszystkie negatywne (wyobrażone?) cechy najbogatszego 1 procenta. To Elon Musk i Mark Zuckerberg z genetycznym boostem Romana Roya z "Sukcesji". 

Dla Kavaliera nie liczą się pieniądze (te po prostu ma, więc ich posiadanie jest przeźroczyste), lecz dreszcz emocji i dominacja. Innych ma za nic. Swoją arogancję pokazuje, chodząc boso i trzymając brudne nogi na stole podczas zebrań biznesowych. Jak można się spodziewać, nie cofnie się przed niczym, aby postawić na swoim. Kavaliera można dodać do pocztu najbardziej oklepanych portretów technooligarchów na dużym czy małym ekranie. 

Akcja serialu dzieje się w 2120 roku, w którym książka J. M. Barriego nadal cieszy się popularnością, jak również jej Disneyowska ekranizacja (to, że KORPORACJA Disney, posiadająca FX, reklamuje się we własnej produkcji, jest tylko trochę zabawne). Umierające dzieci (mniej więcej ledwie nastoletnie) oglądają animację tuż przed cybernetycznym "przeniesieniem" do dorosłych ciał (powiedziałbym, że bardziej młodych-dorosłych) hybryd. W taki sposób Kavalier, po zrzeczeniu się dzieci przez rodziców, tworzy Zagubionych Chłopców (choć są tam i dziewczyny) na wzór Piotrusia Pana. Na czele stoi ta pierwsza, Wendy (niezbyt udana rola Sydney Chandler), główna bohaterka serialu. Hybrydy są bytami o nadludzkich umiejętnościach, być może nawet nieśmiertelnymi. Natomiast posiadają dziecięce umysły i emocjonalność, a także wspomnienia swoich oryginałów. 

Kiedy Maginot, niczym terroryści podczas 9/11, wbija się w wieżowiec w jednym z megamiast kontrolowanych przez Prodigy, Boy Kavalier, kierując się zasadą "znalezione nie kradzione", wysyła na miejsce katastrofy Zagubionych Chłopców pod dowództwem starszego modelu syntetyka (byt AI) Kircha (niewykorzystany Timothy Olyphant w tlenionych włosach), by sprowadzili kosmiczną menażerię do Nibylandii. Na miejscu trafiają na dwie postaci. Pierwsza to Morrow (Babou Ceesay), cyborg ("komputerowo" ulepszony człowiek), który jest jedynym ocalałym z Maginota. Pracuje dla Weyland-Yutani. Malowany jest na głównego złoczyńcę serialu, a wraz z rozwojem akcji wyrasta na najciekawszego bohatera. Poznajemy też medyka, Hermita (znany z rewelacyjnego "Andora", Alex Lawther), brata Wendy. Za wszelką cenę będzie chciał uwolnić siostrę ze szponów korporacji. Postać to marna i prowadzona bez pomysłu. 

Zatem w "Obcym: Ziemi" mieszają się wpływy creeperskiego "Dużego" (1988) z Tomem Hanksem (Pamiętacie? Dwunastolatek wypowiada życzenie i następnego dnia budzi się jako dorosły mężczyzna) i superbohaterów Marvela (Wendy i Zaginieni Chłopcy mają supersiłę i szybkość; umysłowo rozwijają się szybciej, choć ich ciała nie dorastają). Nawet świat przedstawiony mógłby być alternatywny (niczym marvelowskie multiwersy). Jak wspomniałem, akcja rozgrywa się dwa lata przed podróżą Nostromo. Czy zatem ludzie w "Obcym" Scotta nie wiedzieliby o hybrydach? Przecież Prodigy, choć trzymał swoje wynalazki w tajemnicy, nie zamknął ich w najgłębszym lochu.

Gdy spojrzymy na kolejne wersje – uogólniając – robotów w kolejnych "Obcych" (rewelacyjnych: Asha z "jedynki" i Bishopa z "dwójki" czy nawet Davida z bardzo dobrego "Prometeusza" z 2012 roku), od razu wiemy, że coś z nimi jest nie halo. W serialu w zachowaniu hybrydy i człowieka nie ma żadnej różnicy. Zresztą Olyphant nawet się nie stara, aby jego przestarzały syntetyk był kimś innym niż Givensem z "Justified". I tym razem "Obcy: Ziemia" potyka się o swój brak kreatywności. 

Rozumiem chęć poszerzenia świata z franczyzy, bo ten aż się o to prosi. To już nie cybernetyczny "Blade Runner" (którego akcja działa się w 2019 roku!). To też nie mroczne, oblepione śluzem ksenomorfa i rozpuszczone kwasem z jego żył klaustrofobiczne przestrzenie Nostromo. Jesteśmy w sterylnie czystych pokojach z meblami niczym z  IKEA i laboratoriach, w których bryzgi krwi na ścianach wyglądają jak odnaleziony obraz Pollocka. Taki mamy obecnie trend w portretowaniu przyszłości (patrz chociażby "Yang" Kogonady czy większość filmów sci-fi na Apple TV+). 

Przyjąłbym te rozwiązania, nawet za cenę znoszenia idiotycznych nawiązań do Piotrusia Pana i łopatologii w przedstawiania ultrabogatych świrów, gdyby nie odcinek piąty (z ośmiu w pierwszym sezonie). 

Zatytułowany jest "W kosmosie, nikt…", co jest bezpośrednim nawiązaniem do pamiętnego sloganu z plakatu "Obcego": W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku.

Przez godzinę oglądamy, co dokładnie wydarzyło się na Maginocie przed rozbiciem się na Ziemi. Bohaterami nie są młodzi-dorośli o nadludzkich mocach i korporacyjni pracownicy wyższego szczebla, którzy dla idei (i kasy, ale też ze strachu przed śmiercią) robią wszystko, co szefostwo im każe. Na powrót dostajemy zwykłych ludzi (zresztą fantastycznie zagranych przez m.in. Richę Moorjani, Karen Aldridge czy Jamiego Bispinga), mechaników, biologów, pilotki, którzy narażają życie za grosze i transportują śmiercionośne okazy, bo nie mają wyjścia. Pojawia się też ksenomorf w pełnej krasie. Gdy kosmita dotrze na Ziemię, jego siła rażenia w jasno oświetlonych futurystycznych wnętrzach jest już znacznie mniejsza.

Plakat do serialu "Obcy: Ziemia" autorstwa @SahinDuzgunArt

Być może zabrzmię jak boomer, ale właśnie ten serial chciałbym obejrzeć. 

Oczywiście piąty odcinek jest hołdem złożonym filmowi Ridleya Scotta i jego reinterpretacją. Od samego początku taki musiał być zamysł produkcji, bowiem do stworzenia "Obcego: Ziemi" zaproszono pierwszego przepisywacza Hollywood, Noaha Hawleya. W 2014 roku na mały ekran przeniósł "Fargo", obraz braci Coen, z którego bardziej wydestylował klimat niż odtworzył konkretną historię (co jest pewnie bardziej widoczne w kolejnych seriach). Zredefiniował też postać Marge Gunderson (w filmie gra ją królowa Frances McDormand; natomiast w pierwszym sezonie serialu – Allison Tolman). W "Obcym: Ziemi" inaczej akcentuje ksenomorfa i jego obecność we wszechświecie. Czy to tylko maszyna do zabijania? A może reprezentuje rozpaczliwe próby przetrwania? Wydaje mi się, że ten aspekt będzie poszerzony w ostatnich dwóch odcinkach (których, pisząc ten tekst, jeszcze nie widziałem) lub w drugiej odsłonie serialu. 

FX chciałoby powtórzyć sukces zeszłorocznego "Szōguna" (jego budżet szacuje się na 250 milionów dolarów, a "Obcy…" miał kosztować więcej, ale ile dokładnie, nie wiadomo). Na pewno jest na to szansa. Mimo że kręcę nosem, nie jestem za tym, by kasować seriale – zwłaszcza tak lukratywne i o szerokim spektrum opowieści – po pierwszym kulawym sezonie. Gdyby tak się działo, nie mielibyśmy dziś wielu wybitnych seriali, z "Branżą" na czele. Natomiast życzę nam, widowni, by Noah Hawley poszedł drogą Scotta i wszedł głębiej w opowiadaną historię. Tam czai się przepyszny mrok, zarówno w ludziach, cyborgach, jak i w kosmitach. Twórca zabił już kota. Miejmy nadzieję, że to tylko początek. 

Ilustracja okładkowa wygenerowana przez ChatGPT.