Dostatek zamiast wyrzeczeń. Czy stać nas na lepszą przyszłość?

Czy naprawdę nie stać nas na lepszy świat? Ezra Klein i Derek Thompson w książce Dostatek stawiają odważną tezę: to nie brak środków, lecz nadmiar barier blokuje rozwój. Zamiast cięcia kosztów – inwestycje. Zamiast lęku – wizja. Ich manifest nowoczesnego postępu to apel o radykalną zmianę myślenia o polityce, infrastrukturze i przyszłości, którą wciąż możemy zbudować. Ale musimy chcieć więcej.

Dostatek zamiast wyrzeczeń. Czy stać nas na lepszą przyszłość?

W erze permanentnych kryzysów – mieszkaniowego, klimatycznego, infrastrukturalnego – coraz trudniej uwierzyć, że przyszłość może być lepsza. A jednak Ezra Klein i Derek Thompson, dwaj wpływowi amerykańscy publicyści, rzucają wyzwanie tej beznadziei. Ich książka "Dostatek" to nie tylko bestseller "New York Timesa" i jeden z najbardziej wyczekiwanych tytułów 2025 roku według "Financial Timesa" – to manifest wiary w postęp, który nie musi oznaczać wyrzeczeń, lecz może opierać się na ambitnej wizji rozwoju.

Dlaczego najbogatszy stan USA nie potrafi rozwiązać problemu bezdomności? Czemu kraj, który wysłał człowieka na Księżyc, nie jest w stanie zbudować sprawnej sieci szybkich kolei? Autorzy, w końcu wybitni dziennikarze, nie zadowalają się prostymi odpowiedziami. Obnażają systemowe absurdy, które dławią innowacje i pogłębiają społeczne podziały. Ich diagnoza jest celna, ale jeszcze ważniejsze są rozwiązania: więcej, szybciej, odważniej – ku przyszłości, której nie musimy się bać, jeśli tylko odważymy się po nią sięgnąć.

Jak to zrobić pokazują Ezra Klein i Derek Thompson w książce "Dostatek", którą w tłumaczeniu Aleksandry Paszkowskiej wydało wydawnictwo Krytyki Politycznej.

Być może znasz już frazes, że gospodarka to tort, który trzeba powiększać, a nie kroić. Nie wiadomo, od czego zacząć objaśnianie, co w tej metaforze jest chybione – bo prawie wszystko. Gdyby jakoś się udało powiększyć tort czekoladowy, to miałoby się po prostu więcej tortu czekoladowego. Ale wzrost gospodarczy nie sprowadza się do dodawania tej samej materii. Różnica między gospodarką w stadium wzrostu a gospodarką w stagnacji polega na zmianie. Kiedy człowiek powoduje wzrost gospodarki, przyśpiesza nadejście innej przyszłości. 

Im więcej wzrostu, tym bardziej radykalnie przyszłość różni się od przeszłości. Niestety często zadowalamy się taką metaforą wzrostu, która przemilcza jego najważniejszą cechę.

Jeśli pogrzebiesz w równaniach, które wyznaczają zasady nowoczesnej ekonomii, to odkryjesz, że wzrost może wynikać z kilku rzeczy. Gospodarka rośnie, ponieważ bierze w niej udział więcej ludzi. Rośnie, bo ma większe terytorium albo więcej zasobów naturalnych. Jeżeli jednak te dwie metody się wyczerpią, to gospodarka musi lepiej wykorzystywać to, co ma. Ludzie muszą wymyślać nowe wynalazki. Fabryki muszą unowocześniać procesy produkcyjne. Nowe wynalazki i nowe procesy trzeba przekładać na nowe technologie. Wszystko to opatruje się banalną etykietą "wydajności": o ile więcej możemy wyprodukować przy tej samej liczbie ludzi oraz tej samej ilości zasobów? 

Tyle że kiedy wydajność rośnie, nie dostajemy więcej tego, co już mieliśmy, lecz nowe rzeczy, o jakich nawet nie śniliśmy.

Dlaczego straciliśmy wiarę w przyszłość?

Wyobraźmy sobie, że kładziemy się spać w Nowym Jorku w 1875 roku, a budzimy się trzydzieści lat później. Gdy zamykamy oczy, nie ma światła elektrycznego, coca-coli, koszykówki ani nawet aspiryny. Nie istnieją samochody ani tenisówki. Najwyższy budynek na Manhattanie to kościół. Budzimy się w 1905 roku. W mieście wznoszą się wysokościowce na stalowych wspornikach, nazywane drapaczami chmur. Na ulicach wszędzie nowości: automobile napędzane nowymi silnikami spalinowymi, ludzie na rowerach, w sportowych butach na kauczukowych podeszwach – to wszystko niedawne innowacje. Dopiero pojawiły się: katalog wysyłkowy Searsa, kartonowe pudełko i aspiryna.

Ludzie wzięli pierwszy łyk coca-coli i pierwszy kęs kanapki, którą nazywamy amerykańskim hamburgerem. Bracia Wright odbyli pierwszy lot aeroplanem. Gdy kładliśmy się spać, nikt jeszcze nie zrobił zdjęcia aparatem Kodaka ani nie zarejestrował ruchomych obrazów specjalną maszyną, nie kupił też urządzenia odtwarzającego muzykę z płyt. W 1905 roku mamy pierwsze komercyjne wersje tych trzech wynalazków: prosty aparat skrzynkowy, kinematograf  i fonograf.

A teraz wyobraźmy sobie, że ucinamy sobie jeszcze jedną trzydziestoletnią drzemkę, pomiędzy rokiem 1990 a 2020. Zdziwiliśmy się oszałamiającą pomysłowością, z jaką zaprojektowano komputery i smartfony. Otaczający nas świat materialny wydawałby się jednak bardzo podobny. Znajduje to odzwierciedlenie w statystykach wydajności pracy, które wykazują spadek tempa zmian z biegiem XX wieku. To nie tylko problem gospodarki, lecz także kryzys polityki. Nostalgia, która przepełnia dziś prawicę i przenika do lewicy, nie jest dziełem przypadku. Straciliśmy wiarę w przyszłość, która niegdyś napawała nas optymizmem. Bijemy się natomiast o to, co mamy – albo mieliśmy.

Naszej epoce brakuje utopijnego myślenia. Cennym wyjątkiem jest "W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm" Aarona Bastaniego – lewicowy traktat, który w sercu wizji świata bez konieczności pracy i bez niedostatku umieszcza opracowywane dziś technologie: sztuczną inteligencję, energię odnawialną, górnictwo kosmiczne, mięso roślinne i komórkowe oraz edycję genomu. Bastani pyta:

A co, gdyby jednak wszystko mogło się zmienić? Co, gdybyśmy zamiast jedynie próbować sprostać wyzwaniom naszych czasów – od zmiany klimatu po nierówności i starzenie się – wykroczyli poza nie, pozostawiając za sobą współczesne problemy, tak samo jak zrobiliśmy to z wielkimi drapieżnikami i, w dużej mierze, chorobami? Co, gdybyśmy zamiast uznawać, że nie potrafimy sobie wyobrazić innej przyszłości, zadecydowali, że historia jeszcze się nie zaczęła?

W polityce codziennością jest wyobrażanie sobie sprawiedliwego dzisiaj i opracowywanie na tej podstawie programów ubezpieczeń społecznych, które by nas do niego zaprowadziły. Ale nie mniej ważne powinno być wyobrażanie sobie sprawiedliwego – a nawet wspaniałego – jutra i opracowywanie postępów technologicznych, które do niego doprowadzą. Bastani przedstawia wyjątkowo ożywczą wizję, podkreśla bowiem, że ci spośród nas, którzy wierzą w bardziej sprawiedliwy, bardziej opiekuńczy, bardziej zrównoważony świat, mają interes w tym, by wprowadzać wynalazki, które umożliwią nastanie takiego świata.

Sprawa jest więc tyleż polityczna, co technologiczna: przecież te same technologie – jeżeli nie zostaną obudowane równościowymi instytucjami i programami – mogą spotęgować nierówność i ludzką desperację. Bastani dostrzega, że świat, którego pragniemy, wymaga czegoś więcej niż tylko redystrybucji. Aspirujemy do czegoś więcej niż tylko podzielenia między siebie tego, co mamy dziś.

Czy technologie nas wybawią?

Nowe technologie tworzą nowe możliwości i pozwalają nam zażegnywać problemy niegdyś nierozwiązywalne. W świecie, w którym do grupy największych emitentów gazów cieplarnianych należą kraje o średnim dochodzie, takie jak Chiny czy Indie, ludzkość może ograniczyć zmianę klimatu i równocześnie walczyć z ubóstwem tylko wtedy, gdy znajdzie sposób na tanią produkcję dużych ilości czystej energii i wyda wystarczająco dużo na jego wdrożenie w życie. Jeszcze można mieć cień nadziei na to, że unikniemy katastrofalnego ocieplenia klimatu, choćby dzięki temu, że w ciągu dziesięciu lat koszt produkcji energii słonecznej spadł o 89 procent, a wiatrowej (na lądzie) – o 70 procent. Decyzja stanu Kalifornia, aby do 2035 roku wyeliminować sprzedaż nowych samochodów benzynowych, byłaby nie do pomyślenia, gdyby nie błyskawiczny rozwój technologii akumulatorowej.

Dużą część wynalazków potrzebnych nam do tego, żeby pojawił się taki świat, jakiego pragniemy, już potrafimy zbudować. Ale równie dużą ich część nadal trzeba wymyślić bądź udoskonalić. Zielony wodór i cement. Fuzję jądrową. Leki na terminalne choroby nowotworowe, oporne na dzisiejsze kuracje, oraz na zagadkowe schorzenia autoimmunologiczne, które dzisiejszych lekarzy wprawiają w zakłopotanie. Sztuczną inteligencję, dostosowującą się do potrzeb tych dzieci, które uczą się i myślą inaczej.

Część tych wynalazków – taką mamy nadzieję – powstanie dzięki działaniu rynków. Ale to część w nawet najmniejszym stopniu niewystarczająca. Rynek bowiem nie umie odróżnić bogactwa wytworzonego dzięki spalaniu węgla od bogactwa wytworzonego dzięki większej pojemności akumulatorów. Państwo to potrafi. Rynek sam z siebie nie sfinansuje ryzykownych inwestycji w technologie, z których stopa zwrotu ma charakter społeczny, a nie gospodarczy. 

Nie bądźmy naiwni. Uznanie państwa za problem jest dziecinne. Równie dziecinne jest uznanie państwa za rozwiązanie. Państwo może być zarówno problemem, jak i rozwiązaniem, a najczęściej bywa jednym i drugim. Według niektórych energia jądrowa jest bezpieczniejsza od wiatrowej i czystsza od słonecznej.

A bez wątpienia bezpieczniejsza i czystsza od spalania węgla i ropy naftowej. Mimo to Stany Zjednoczone – w obliczu kryzysu globalnego ocieplenia – niemal całkowicie przestały budować reaktory i elektrownie atomowe. W latach 1973–2024 kraj ten rozpoczął i zakończył budowę zaledwie trzech nowych reaktorów. A w ciągu życia większości z nas zamknął więcej elektrowni, niż otworzył. Nie świadczy to o niezdolności rynku prywatnego do odpowiedzialnego podejmowania ryzyka, lecz o niezdolności rządu federalnego do właściwej oceny tego  ryzyka.

Poważne potraktowanie technologii jako motoru zmian polega na dostrzeżeniu, że zawsze jest ona przepojona wartościami i, owszem, polityką. Relacja działa w obie strony. Nie chodzi jedynie o to, że obowiązująca polityka wpłynie na opracowywane przez nas technologie. Tworzone technologie podyktują także politykę, jaka będzie obowiązywać w przyszłości. 

Świat, w którym energia odnawialna jest tania i dostępna w dużych ilościach, pozwala na prowadzenie innej polityki niż ta obowiązująca w świecie, w którym energia jest towarem drogim i deficytowym. Świat, w którym konstrukcje modułowe obniżyły koszty budownictwa, otwiera nowe możliwości dla budżetów państwowych i samorządowych.

W 1985 roku wielki krytyk nowych technologii Neil Postman napisał: "Niewyczuwanie, że technologia przybywa wyposażona w program zmiany społecznej, utrzymywanie, że technologia jest neutralna, zakładanie, że technologia jest zawsze przyjazna wobec kultury, oznacza zwyczajnie i po prostu głupotę" Prawdziwe jest również stwierdzenie przeciwne: brak programu, który mógłby zaprząc technologię do procesu zmiany społecznej, stanowi formę krótkowzroczności.

Tłumaczyła: Aleksandra Paszkowska
Śródtytuł pochodzi od redakcji