Media społecznościowe powodują depresję u dzieci i nastolatków? Diabeł tkwi w szczegółach

Postawmy sprawę jasno: na ile platformy społecznościowe rzeczywiście szkodzą młodym użytkownikom? Czy nie jest to przypadkiem rodzaj paniki moralnej rozpętanej przez polityków i media? Może łatwo zbić polityczny kapitał na krytyce korporacji, a problem leży gdzie indziej?

01.03.2024 06.17
Media społecznościowe powodują depresję u dzieci i nastolatków? Diabeł tkwi w szczegółach

Ludzkość ma długą historię panikowania ze względu na zmiany w sposobie komunikowania. Gdy starożytni Grecy przejmowali od Fenicjan pismo alfabetyczne, filozof Platon lamentował, że to niebezpieczny wynalazek. Dlaczego? Bo osłabia pamięć – skoro wszystko można zapisać, po co ćwiczyć się w zapamiętywaniu? 

Ponad dwa tysiące lat później amerykański filozof kultury Neil Postman lamentował nad upadkiem tego, czego obawiał się Platon – kultury pisma. Jak pisał w książce "Zabawić się na śmierć", gdy pismo „przesuwa się na margines naszej kultury, a jej centralne miejsce zajmuje telewizja – powaga, przejrzystość, a przede wszystkim wartość społecznego dyskursu zanikają”.  

"Zabawić się na śmierć" wyszła w 1985 roku, gdy rzeczywiście telewizja była dominującym medium. Dziś niektórzy wspominają te czasy z nostalgią – jako stary dobry etap rozwoju ludzkości przed internetem, smartfonami i platformami społecznościowymi. 

Kiedy spojrzy się na to, jak każde kolejne pokolenie narzeka na zmiany, kusi, żeby machnąć lekceważąco ręką na obecne zarzuty wobec mediów społecznościowych.

Wspólny wróg

Największe postacie świata big tech zjawiły się na początku tego roku w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Dyrektorzy TikToka, X, Snapa, Discorda i pewnie najbardziej znany z nich wszystkich szef Mety – Mark Zuckerberg. Co było powodem ich wizyty w Waszyngtonie? Przesłuchanie w sprawie bezpieczeństwa młodych użytkowników platform społecznościowych.

Kongresmeni uznali, że przyjmą postawę wojowniczą. Senator Josh Hawley z Missouri zadał w pewnym momencie pytanie, czy Zuckerberg jest gotów przeprosić znajdujące się na sali rodziny pokrzywdzonych dzieci. Szef Mety się zgodził:

"Przykro mi z powodu wszystkiego, przez co przeszliście. Nikt nie powinien przechodzić przez to, czego doświadczały wasze rodziny, dlatego tak dużo inwestujemy i będziemy nadal podejmować wysiłki w całej branży, aby mieć pewność, że nikt nie będzie musiał  znosić tego, co wasze rodziny" – powiedział w trakcie wizyty w Kongresie prezes Mety.

To nie pierwsze przesłuchanie, w którym kongresmeni stają w szranki z przedstawicielami big techów. Dwie największe partie amerykańskie, Demokraci i Republikanie, nie zgadzają się prawie w niczym. Nawet co do tego, kto jest prawowitym wygranym ostatnich wyborów prezydenckich. Ale potrzeba wzięcia w karby korporacji technologicznych jest jednym z nielicznych wyjątków od tej reguły. 

Choć motywy obie partie mają różne. Partia Demokratyczna zasadniczo uważa, że korporacje powinny być poddane ściślejszym regulacjom. Stały się zbyt potężne ekonomicznie i monopolizują rynek. Partia Republikańska nie lubi zaś korporacji technologicznych, ponieważ uważa, że sprzyjają one lewicowym i liberalnym wartościom, odciągając ludzi, szczególnie młodzież, od konserwatyzmu. 

Być może to właśnie te różne motywy odpowiadają za to, że mimo pozornej zgody wśród demokratów i republikanów niewiele do tej pory wyszło z tego wzywania szefów big techów na kongresowy dywanik. Ostatecznie głównym zadaniem Kongresu jest uchwalanie nowych praw lub poprawianie starych. Pod tym względem osiągnięcia kongresmenów w odniesieniu do big techów są marne. 

Jak trafnie podsumował to Casey Newton, dziennikarz technologiczny, autor biuletynu Platformer: "Oburzeni kongresmeni besztają, przesłuchują i godzinami przerywają swoim świadkom, podczas gdy ustawy, które mogłyby rozwiać ich obawy, nadal nie zostały uchwalone. Przy tak niewielkiej zawartości treści prasa może jedynie komentować spektakl: najgłośniejszych protestujących, najostrzejsze obelgi i najbardziej napięte wymiany zdań".

Być może jednak teraz będzie inaczej. Przecież chodzi o bezpieczeństwo dzieci i młodzieży. Warto jednak dodać, że część polityków tak ostro walczących o dobrostan dzieci, nie widzi problemu w powszechnym dostępie do broni. 

Który polityk czy polityczka mieliby być przeciwko? Tym razem big tech się nie wywinie!

Zróbmy jednak krok w tył i zacznijmy od prostego pytania: na ile platformy społecznościowe rzeczywiście szkodzą młodym użytkownikom? Czy nie jest to przypadkiem rodzaj paniki moralnej rozpętanej przez polityków i media? Pytanie może jest proste, ale odpowiedź już nie. Gdyby chcieć ją podsumować w jednym zdaniu, to musiałaby ona brzmieć mniej więcej tak: Niektórzy politycy rzeczywiście wykorzystują temat dzieci i mediów społecznościowych do rozpętania paniki moralnej, ale… mamy badania mówiące, że to coś więcej niż tylko urojony problem, ale… te badania nie są jednoznaczne, ale… to nie zmienia faktu, że media społecznościowe dokładają się czasem do problemów współczesnej młodzieży.   

Brzmi zagmatwanie? Postarajmy się rozsupłać ten węzeł krok po kroku.

Spokojnie, to tylko panika

Łatwo wyobrazić sobie argument sceptyka, który nie podziela obaw amerykańskich kongresmenów: to kolejna odsłona histerii wokół zmieniającego się świata, połączona z typowym narzekaniem dorosłych na młodych. Co to będzie z dzisiejszą młodzieżą, która przesiaduje na tiktokach! 

Zresztą, nie muszę sobie tego argumentu wyobrażać, słyszę go czasem od części moich studentów. 

Tym bardziej że istnieją przykłady nadmiernej paniki wokół tematu wpływu platform społecznościowych na najmłodszych użytkowników. Weźmy choćby niedawne ostrzeżenia amerykańskich polityków i dziennikarzy, że na TikToku wiralem wśród młodych stał się "List do Ameryki" autorstwa Osamy Bin Ladena. Młodzi dają się zmanipulować, zatracili kompletnie zmysł krytyczny, stali się fanami Bin Ladena – grzmieli zaniepokojeni komentatorzy. 

Niepokój był tym większy, że wszystko działo się na TikToku – platformie podejrzewanej o ścisłe związki z chińskim rządem. Mike Gallagher, polityk Partii Republikańskiej, stwierdził, że Chiny "piorą mózgi naszej młodzieży, nastawiając ją przeciwko naszemu krajowi i naszym sojusznikom". 

Kiedy jednak przyjrzeć się karierze tego listu na TikToku, słowo „wiral” wydaje się użyte na wyrost.

Badacze z Institute for Strategic Dialogue zidentyfikowali na TikToku 41 filmików z "Listem do Ameryki", które miały w sumie 7 milionów wyświetleń. 

Jak zauważa dziennikarz Jordan Pearson, "to niewielkie liczby jak na TikToka: wiralowy filmik z tego tygodnia na temat kubka podróżnego, który rzekomo przetrwał pożar samochodu (…), ma ponad 30 milionów wyświetleń". Dodajmy, że w samych Stanach Zjednoczonych konto na Tik Toku ma 150 milionów osób. Co więcej, spora część tych wyświetleń pojawiła się po tym, jak ludzie zaczęli wyszukiwać filmik, ponieważ stał się on tematem medialnym, więc chcieli zobaczyć, o co ten szum.

To prawda, dane na temat liczby filmików z "listem Bin Ladena" są różne (część znika, można się spierać, które zaliczać jako część trendu, a które jako reakcje na ten trend itd.). Sam rzecznik TikToka przyznaje, że platforma odnalazła 274 filmiki z hasztagiem #lettertoamerica. Niemniej wciąż liczba wyświetleń była daleka od imponującej – łącznie 1,8 miliona zanim temat nagłośniły media. 

Niezależnie od sposobu liczenia nie ma żadnych podstaw, aby uważać, że generacja Z zaczęła popierać punkt widzenia Bin Ladena ani tym bardziej, że jest sterowana przez chińskie władze. Cała ta historia więcej mówi o lękach części polityków i skłonnościach tradycyjnych mediów niż o platformach społecznościowych.

Polityczne lęki dawały o sobie znać także podczas wspomnianych przesłuchań w Kongresie.  Republikański senator Tom Cotton nieustannie pytał Zi Chewa, CEO TikToka, czy należy do Komunistycznej Partii Chin. Na co ten odparł: "Senatorze, nie należę, jestem z Singapuru".  

A więc co? Wszystkie te lęki wokół platform społecznościowych i ich młodych użytkowników to wytwór przewrażliwionych polityków i mediów? Nie tak szybko. Mamy badania, które pokazują, że te lęki nie są całkowicie nieuzasadnione.  

Media społecznościowe szkodzą dzieciom…

Wiemy, że młodzi ludzie mają problemy z depresją i samotnością. Najprawdopodobniej bardziej niż wcześniejsze pokolenia. Wskazują na to kolejne badania. Głupotą byłoby lekceważenie tego problemu.

Nie da się ukryć, że wszystko to dzieje się w czasach, gdy media społecznościowe zdominowały współczesną kulturę. Widać to szczególnie wśród młodzieży, dla której platformy takie jak TikTok, Snapchat, YouTube, Facebook i Instagram stały się codziennością. Badania przeprowadzone przez Pew Research Center wskazują, że 58 proc. amerykańskich nastolatków korzysta z TikToka każdego dnia, a 17 proc. przyznaje, że korzysta z tej platformy niemal nieustannie. Snapchat i Instagram również cieszą się dużą popularnością wśród młodszych użytkowników – około 50 proc. nastolatków zagląda tam co najmniej raz dziennie.


"Co trzeci nastolatek niemal nieustannie używa co najmniej jednej z pięciu głównych platform" – podsumowują autorzy badania.

W tym samym czasie pojawia się coraz więcej badań wskazujących na potencjalne szkody, jakie media społecznościowe mogą wyrządzić najmłodszym. 

"Ósmoklasiści, którzy spędzają 10 lub więcej godzin tygodniowo w mediach społecznościowych, są o 56 proc. bardziej skłonni do zgłaszania niezadowolenia niż ci, którzy spędzają mniej czasu. Widzimy również, że większe zaangażowanie emocjonalne w media społecznościowe jest silnie skorelowane z wyższym poziomem lęku" – podsumowuje wyniki jednego z badań Harold S. Koplewicz, prezes Child Mind Institute.

W innym badaniu, obejmującym prawie siedem tysięcy nastolatków, stwierdzono, że ci z nich, którzy spędzają więcej czasu w mediach społecznościowych, mają większą tendencję do zgłaszania poważnych problemów ze zdrowiem psychicznym. 

Ogólnie krytycy platform społecznościowych wskazują na to, że mogą one pogłębiać niską samoocenę, samotność i depresję, przyczyniając się do kryzysu zdrowia psychicznego wśród młodych ludzi. 

"Dzieci są narażone na szkodliwe treści w mediach społecznościowych, począwszy od przemocy i seksu, po znęcanie się i molestowanie.  Zbyt często korzystanie z mediów społecznościowych utrudnia im sen i zabiera cenny czas spędzany z rodziną i przyjaciółmi. Jesteśmy w trakcie ogólnokrajowego kryzysu zdrowia psychicznego młodzieży i obawiam się, że media społecznościowe są ważną siłą napędową tego kryzysu, którym musimy pilnie się zająć" – stwierdził w zeszłym roku Vivek Murthy, stojący na czele Korpusu Służby Zdrowia Publicznego Stanów Zjednoczonych.

Cyfrowi giganci zdają się mieć świadomość problemów, ale – przynajmniej do tej pory – nie podjęli zadowalających działań zaradczych.

Meta, firma stojąca za Instagramem i Facebookiem, znalazła się w ogniu krytyki za niewłaściwe zarządzanie kontami użytkowników poniżej 13. roku życia - zbierała ich dane osobowe bez zgody rodziców.

Z upublicznionych maili pracowników Mety wynika, że propozycje większej ochronny dobrostanu dzieci, w tym zatrudnienie dodatkowych 45 pracowników do zajmowania się tą kwestią, spotkały się w firmie z oporem. To wskazuje na niepokojącą niechęć do inwestowania w bezpieczeństwo najbardziej wrażliwych użytkowników. Być może ta inwestycja to nie tylko koszt liczony jako dolary wydane na pracę specjalistów, ale też realny odpływ użytkowników-klientów. 

…ale

Czyli jednak platformy społecznościowe niszczą nasze dzieci? Cóż, tu natrafiamy na kolejny zwrot akcji. Bo choć są powody do obaw, to obraz wyłaniający się z badań wcale nie jest tak jednoznaczny. 

Wróćmy na chwilę do Harolda S. Koplewicza, prezesa Child Mind Institute. Cytowałem jego wypowiedź na temat ośmioklasistów i tego, że im więcej czasu spędzają w mediach społecznościowych, tym większe jest ich niezadowolenie. W rzeczywistości była to tylko część wypowiedzi Koplewicza. Bo zaraz potem dodaje on: "Nie jest jasne, czy to media społecznościowe powodują te negatywne skutki, czy też dzieci z problemami psychicznymi zwracają się do mediów społecznościowych, aby złagodzić swoje objawy. Tylko nieliczni nastolatkowie twierdzą, że korzystanie z mediów społecznościowych ma negatywny wpływ na to, co o sobie myślą".

Ten motyw przewija się w wielu badaniach. Nie jesteśmy pewni, co jest skutkiem, a co przyczyną. Czy młodzi mają problemy, bo przesiadują w mediach społecznościowych, czy też może przesiadują w mediach społecznościowych, bo mają problemy? 

"Większość badań mierzy czas spędzony w mediach społecznościowych i objawy zdrowia psychicznego. Wiele z nich, choć nie wszystkie, odkryło korelację. Inni badacze twierdzą jednak, że mierzenie czasu spędzonego na platformach nie wystarczy: nie jest jasne, czy problemem jest czas spędzony w mediach społecznościowych, czy też czas spędzony z dala od innych zajęć, takich jak ćwiczenia czy spanie. Badania nie wyjaśniają na przykład, czy ktoś spędza godziny przed ekranem, aby uciec przed psychicznym przymusem lub szukać wsparcia u przyjaciół" – zauważa Claire Cain Miller z "New York Timesa". 

Pojawiają się też obawy, że jeśli zaczniemy obwiniać media społecznościowe o większość problemów młodych ludzi, popadniemy w typowy techsolucjonizm. Przekonanie, że wystarczy poprawić (lub zakazać) TikToka, Instagrama itd. i – voilà! – problemy młodzieży rozwiązane.

Jak pisze Danah Boyd: "Problemem nie jest to, że technologia powoduje szkody. Problem polega na tym, że żyjemy w niezdrowym społeczeństwie, w którym cierpią najbardziej bezbronne grupy, ponieważ nie inwestujemy w odporność ani nie budujemy sieci bezpieczeństwa socjalnego".

Złożony problem, złożone rozwiązania

To jak - powinniśmy coś w końcu zrobić z tymi platformami społecznościowymi czy raczej mamy do czynienia z wydumanym problemem?

Przede wszystkim w tej dyskusji potrzebujemy więcej precyzji.

Wiele rzeczy powinno budzić nasz niepokój. Nawet jeśli platformy społecznościowe tylko pogłębiają już istniejące problemy młodych ludzi, już samo to jest wystarczająco niepokojące. Warto byłoby zastanowić się nad źródłem tych problemów. I nie popadać w naiwne myślenie, że „to wszystko wina mediów społecznościowych”. 

Wiemy, że platformy społecznościowe bywają celowo konstruowane w taki sposób, aby uzależniać od siebie użytkowników. W tym sensie przypominają używki i presja polityków – także prawna – na właścicieli tych platform, aby coś z tym zrobiły, wydaje się dobrym pomysłem. Tak samo jak wymuszanie, by inwestowali w zatrudnianie ludzi, którzy będą chronili młodych użytkowników przed najbardziej szkodliwymi zjawiskami, jak nękanie czy niechciane treści seksualne. Nie oszukujmy się, dla platform społecznościowych oznacza to większe koszty i mniejsze dochody, więc pewnie będą niechętne, by wprowadzić zmiany same z siebie. Wewnętrzne maile z Mety nie pozostawiają złudzeń. Tu potrzeba działań z zewnątrz – działań politycznych. 

A na drugą nóżkę: jeśli obawiamy się, że młodzi ludzie spędzają za dużo czasu w mediach społecznościowych, to zastanówmy się, jakie alternatywne sposoby spędzania wolnego czasu im zapewniamy jako społeczeństwo. I czy wszyscy mają do nich równy dostęp? I skoro młodzi ludzie zmagający się z problemami psychicznymi szukają wsparcia i pocieszenia w mediach społecznościowych, to prosty zakaz czy ograniczenia mogą nie rozwiązać problemu u jego źródła. Poradnia psychologiczna w każdej szkole byłaby pewnie skuteczniejszym rozwiązaniem. 

Skoro problemy młodych ludzi są wielowymiarowe, to wymagają też wielowymiarowych rozwiązań.