Jak będziemy mieszkać w przyszłości? Odpowiedzi znajdują się w przeszłości

Jak będziemy mieszkać w przyszłości? Odpowiedzi na to pytanie najgłośniej próbują udzielić miliarderzy mamiący nowinkami technologicznymi. Jeśli jednak nasza rzeczywistość ma wyglądać lepiej, za stery chwycić powinni przedstawiciele zapomnianego zawodu, który może okazać się najważniejszym zajęciem przyszłości.

Jak będziemy mieszkać w przyszłości? Odpowiedzi znajdują się w przeszłości

170 km długości, 200 metrów szerokości, 500 metrów wysokości. Tak przedstawione liczby mogłyby sugerować wielki mur budowany na konfliktowej granicy, a tymczasem to opis miasta przyszłości, które już budowane jest w Arabii Saudyjskiej. The Line, nowoczesna kreska pośrodku pustyni, docelowo ma pomieścić 9 mln mieszkańców, stając się tym samym największym miastem kraju. Ale czy najlepszym do życia?

Dániel Kondor z CSH wylicza, że w mieście musiałoby znajdować się 86 stacji obiecanej szybkiej kolei pozwalającej poruszać się bezproblemowo po "osiedlach". Taka liczba oznacza, że pociągi nie miałyby gdzie i kiedy osiągać wysokich prędkości. Zanim by się rozpędziły, już musiałyby zwalniać, aby zabrać pasażerów z kolejnej stacji. Naukowcy szacują, że 47 proc. populacji The Line dojazd do pracy zajmie dłużej niż 60 minut.

Miasto przyszłości według Saudyjczyków nie dość, że nie rozwiązuje podstawowego problemu istniejących aglomeracji, jakim jest dotarcie z punktu A do punktu B bez generowania korków i w krótkim czasie, to jeszcze dokłada kolejne. Jak w tym wszystkim sprawnie miałyby funkcjonować służby ratunkowe czy dbające o porządek? Nie mówiąc o zwykłych relacjach międzyludzkich – według wyliczeń raptem 1,2 proc. mieszkańców The Line miałoby komfort życia w odległości jednego kilometra od siebie. Spotkanie na mieście czy spontaniczna wizyta na kawkę byłaby w mieście przyszłości wyprawą wymagającą planowania.

W teorii The Line obiecuje wiele. Łatwo dać się ponieść wyobraźni. Na jednym piętrze znajduje się nowoczesny stadion, na którym rozgrywane są mecze piłki nożnej – kto wie, czy nie samej Ligi Mistrzów, wszak Saudyjczycy od lat pompują olbrzymie pieniądze właśnie w futbol. Kilka kondygnacji wyżej koncert światowej gwiazdy pop, a na samym szczycie zielone tarasy z zapierającym dech w piersiach widokiem na… cóż, pustynię. To jeszcze trzeba podreperować.

Blok od morza do Tatr

Tak naprawdę nie tylko to. Sam kształt miasta budzi wątpliwości. Może wydawać się szalony i zbyt ambitny, ale koncepcja wcale nie jest nowa. O mieście liniowym marzył chociażby Oskar Hansen, polski architekt, który w latach 60 XX. wieku zaprojektował Linearny System Ciągły. Jak pisał, system "istnieje po to, by zbliżyć człowieka do człowieka, umożliwić mu wolny wybór sposobu życia". Polska składać się miała z czterech pasm: Wschodniego, Mazowieckiego, Zachodniego I i Zachodniego II, zaś miasta niczym rzeki wiłyby się z południa na północ.

W ujęciu Hansena południowe pasmo rozwoju Warszawy to wysokie na szesnaście pięter gmaszysko meandrujące wzdłuż Wisły. Ma ono przecinać się w kilkudziesięciu miejscach z biegnącymi obok dwoma innymi pasmami: dwupiętrowym ciągiem obiektów szkolnych i sportowych oraz trzypiętrowym pasażem handlowo-usługowym. Ta potrójna wstęga, a raczej warkocz, ma mieć długość prawie sześciu kilometrów. Obok pobiegnie metro zapewniające komunikację nie tylko z centrum Warszawy, ale także w ramach gigantycznego osiedla

– pisał Filip Springer, autor biografii architekta i jego żony, "Zaczyn: o Zofii i Oskarze Hansenach".

W koncepcji Hansena miasta nie rozlewałyby się na przedmieścia, jak ma to miejsce teraz, więc dostęp do przyrody i terenów zielonych byłby łatwiejszy. Według szacunków LSC "oszczędziłby" 50 proc. terenu. Między tymi bloczyskami byłaby natura.

Kiedy jednak patrzy się na The Line, człowieka i jego wolnego wyboru nie widać, wbrew PR-owym hasłom na stronie projektu. Wręcz przeciwnie – to megamiasto przyszłości ma go raczej ujarzmić. Sprawić, że łatwiej będzie kontrolować, śledzić, nie da mu się szansy na ucieczkę, uciąć wszelkie perspektywy i przyjemności związane z myśleniem o przestrzeni, wolności. To w końcu jeden wielki tunel, istne więzienie pośrodku niczego.

Na ten ważny aspekt na łamach "Architektury i Biznesu" zwrócił uwagę Kacper Kępiński. The Line już teraz można oceniać jako "symbol i fizyczną manifestację ambicji brutalnego reżimu, który pragnie zmodernizować swój wizerunek". Trzeba w końcu pamiętać, kto stoi za The Line. Saudyjski następca tronu książę Muhammad ibn Salman oskarżany jest przez obrońców praw człowieka o brutalne rozprawianie się z krytykami jego rządów. W kraju wciąż wykonuje się często kary śmierci, a kobiety nie mają podstawowych praw. The Line – w nieco mniejszym stopniu niż piłka nożna – ma udowodnić, że Arabia Saudyjska to kraj nowoczesny i postępowy. Stawiający na nowe technologie czy ekologię. To jednak gra pozorów.

Miasto czy więzienie przyszłości? / fot. Neon

Nawet przy założeniu, że to projekt propagandowy, nie da się uciec od tego, że The Line tworzy masowe wyobrażenie na temat tego, jak będziemy mieszkać w przyszłości. Wizja jest konkretna: synergia dwóch światów, ekologii i technologii. Zielony postęp. Problem polega na tym, że nie tworzy niczego nowego, odgrzewa stare fantazje, nie przejmując się tym, że mało kto w nie jeszcze wierzy i przede wszystkim potrzebuje.

Utopia dla nielicznych

Podobnie ma być w japońskim Dogen City, mieście również budowanym od zera, tyle że ulokowanym na wodzie. Samowystarczalne, ekologiczne, naszpikowane technologiami (na prezentacji widać np. robota przeprowadzającego operację) i… dla nielicznych. Pomieścić ma 10 tys. zwykłych mieszkańców i 30 tys. turystów lub uchodźców klimatycznych. Sami autorzy koncepcji mówią, że ich okrąg na wodzie – Dogen City ma być tak skonstruowany, że niestraszne będzie mu tsunami – jest reakcją na zmiany klimatyczne. Jeśli tak, to w takim razie odpowiedzią akurat tych planistów jest kapitulacja. Ratunek w nowoczesnej utopii znajdą nieliczni.

Niejako w opozycji mamy projekt, za którym stoją miliarderzy z Doliny Krzemowej. Na czele California Forever (organizacja od kilku lat skupuje teren w Kalifornii, a nowe miasto ma powstać na terenach, na których obecnie niczego nie ma) stanął Jan Sramek, 36-letni były trader Goldman Sachs. Wśród inwestorów znajdziemy takie osoby jak Reid Hoffman (współzałożyciel i były CEO portalu LinkedIn) czy Laurene Powell Jobs (wdowa po Stevie Jobsie). Fakt, że mamy tu do czynienia z nazwiskami mającymi związek z branżą technologiczną, kazałby podejrzewać, że ich projekt będzie ociekał futurystycznymi koncepcjami. Tymczasem patrząc na udostępnione prezentacje, widzimy sceny rodem z lat 50. i 60. To istny amerykański sen, ale w wersji bez samochodów, za to z zielenią, ekologią i rowerami królującymi na ulicach. Wiedząc, jak wyglądają nasze miasta, to także brzmi utopijnie. 

Wizja California Forever / fot. California Forever

Pomysł na California Forever brzmi więc następująco: w pewnym momencie popełniono błąd. Niepotrzebnie kazaliśmy wsiadać ludziom w samochody, dojeżdżać do pracy, stać w korkach, odgradzać się od innych, stawiając jednorodzinne domki z miejscami parkingowymi i trawnikiem wystrzyżonym na milimetr. Doprowadziło to do rozrastania miast, powstawania wieżowców kolejnych korporacji, windowania cen mieszkań, gentryfikacji, a w końcu wyjazdów za chlebem, bo nagle twoje rodzinne miasto stało się dla ciebie zbyt drogie. 

Udajmy więc, że możemy cofnąć się do momentu, kiedy dało się pójść w innym kierunku i zróbmy to. Zamiast kultu indywidualności i samochodozy postawmy na lokalne społeczeństwo, szeregowe domki, ekologię, no i technologię, która pozwoli nam chociażby pozyskiwać czystą energię. 

– Mamy inne podejście niż ci, którzy chcieli budować miasto jutra. Wolimy zbudować miasto wczoraj – stwierdził Sramek, podkreślając, że koncepcje sprzed stu lat były dobre. I źle się stało, że o nich zapomnieliśmy. 

Wieś zaciszna, wieś spokojna. Ale w mieście

Coraz częściej myśli się podobnie w Polsce. Studenci z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej – Maja Stankowska, Klaudia Ryś i Mateusz Baranowski – wzięli udział w międzynarodowym konkursie polegającym na zaprojektowaniu samowystarczalnego osiedla na 150 jednostek mieszkaniowych, które mogłoby istnieć w 2075 r. Idealna wspólnota za 50 lat według rodzimych studentów nie będzie ulokowana w wysokim wieżowcu, pod oknami nie będą przemykać latające samochody, nie widać nigdzie hologramów ani ludzi z okularami na głowie, które połączą rzeczywistość z wirtualną. Idealna przyszłość to… wieś. 

Koncepcja polskich studentów / fot. Politechnika Wrocławska

– Koncepcja reprezentuje hasło "powrót do korzeni", wykorzystując tradycyjne i lokalne rozwiązania w kreowaniu osiedla. Naszym celem było zapewnienie różnorodnych, elastycznych, dostępnych oraz przystępnych cenowo przestrzeni. Zdecydowaliśmy się również na zdefiniowanie potencjalnego odbiorcy osiedla i określenie jego najważniejszych potrzeb takich jak: poczucie bezpieczeństwa i prywatności, edukacja i integracja międzysąsiedzka oraz silny nacisk na tzw. "well being" i zdrowie psychiczne – komentowała projekt Maja Stankowska.

Architekt Maciej Franta w rozmowie z SW+ mówi, że obecnie odkrywa się rzeczy dawno odkryte. Czy to źle? Wręcz przewinie, warto cofać się nawet dalej. – Jesteśmy poddawani praniu mózgu. Wmawia się nam, że jeżeli coś jest ekologiczne, to znaczy, że musi być wyposażone w technologię. Zapomina się, że najbardziej ekologiczna jest trwałość architektury i to zarazem jest jej piękno, bo zostaje z nami na lata. Najwięcej śladu węglowego zostawia się, budując obiekty, a nie użytkując je. Zabłądziliśmy w kierunku, że wszystko musi być powiązane z technologią, np. że dobry budynek to ten z fotowoltaiką – mówi Franta.

Kiedy więc pytam architekta o to, jak ma wyglądać miasto przyszłości, słyszę, że powinno być zaprojektowane z myślą o człowieku. Nawet projektując bidon, należałoby skupić się na komforcie ludzi, więc tym bardziej musi to przyświecać w projektowaniu przestrzeni, w której tysiące czy miliony będą żyć. Żeby jednak tak się stało, trzeba byłoby cofnąć się nie o jeden krok, jak sugerują stojący za California Forever, a o kilka.

Jak w praktyce mogłoby to wyglądać? Franta opowiada o realizacjach jego biura. Zespół stawia np. na duże balkony czy tarasy, które dają więcej cienia i pomieszczenia niżej nie są aż tak bardzo nasłonecznione, więc nie nagrzewają się. Efekt ekologiczny jest taki, że nawet w drogich apartamentowcach ich właściciele nie muszą instalować klimatyzacji. Da się w prosty, przemyślany sposób osiągnąć coś, co wielu chce załatwić technologicznymi nowinkami.

Tym bardziej że w wielu przypadkach stawianie na samą technologię może być drogą donikąd. Rosnące zapotrzebowanie na klimatyzację wraz ze wzrostem temperatur to fatalna wiadomość dla środowiska ze względu na zasobożerność instalacji. I to nie problem przyszłości, bo przecież zdarzało się już, że w Stanach Zjednoczonych sama klimatyzacja zużywała tyle prądu, co cała Wielka Brytania w ogóle.

Ekologicznie, czyli jak dawniej

Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego obliczyli, że gdyby pomalować specjalną białą farbą budynki na ok. 1 do 2 proc. powierzchni Ziemi, ilość światła odbijanego z powrotem w przestrzeń kosmiczną mogłoby doprowadzić do tak istotnego zmniejszenia ciepła pochłanianego przez naszą planetę, że wzrost globalnych temperatur zostałby powstrzymany. W 2022 roku władze Wilton, miasteczka będącego przedmieściami Sydney, podjęły decyzję, że nowe budynki będą musiały mieć białe dachy. Dzięki temu nie będą aż tak się nagrzewać, przez co zapotrzebowanie na energię niezbędną do ich chłodzenia będzie mniejsze.

Dużo zrobić może sama zieleń pokrywająca budynek. Położenie specjalnej maty z roślinnością sprawia, że temperaturę w środku budowli można zmniejszyć od 2 do 5 stopni. Jeden z eksperymentów pokazał, że w ciepły letni dzień goła ściana nagrzała się do 45 stopni, podczas gdy ta pokryta zielenią do 31,5 oraz 28, w zależności od warstwy. Efekt daje już nawet drzewo, które chroni budynek cieniem – taki obszar również nagrzewa się mniej.

Zielona okolica, zastosowanie białej farby – to pomysły proste, a przede wszystkim dość oczywiste. A jednak w pewnym momencie sprawdzone metody zostały zastąpione.

– Dawna architektura wiedziała, jak tworzyć przyjazne przestrzenie. Odeszliśmy, szczególnie w Polsce, od projektowania urbanistycznego, a byliśmy jedni z najlepszych na świecie. Odeszliśmy i zniweczyliśmy zawód architekta i planisty. Zawód, który łączył w sobie kilka sztuk, zarówno artystycznych, jak i inżynierskich – tłumaczy Franta.

Osiedle Tysiąclecia w Katowicach. Fot. Sebastian Gora Photo / Shutterstock.com

Dobrym przykładem miejsca, gdzie te różne nauki, sztuki i koncepcje się spotkały i stworzyły miejsce przyjemne do życia, jest jego zdaniem katowickie osiedle Tysiąclecia. Architekt przyznaje, że z osiedlem-ogrodem łączą go więzi rodzinne i niekoniecznie jest obiektywny (jednym z projektantów był jego dziadek, a on sam spędził tam dzieciństwo), ale to tam faktycznie znajdziemy koncepcje, które dzisiaj są odkrywane na nowo.

Osiedle nie tylko sąsiaduje z Parkiem Śląskim, ale samo pełne jest zieleni. Nie brakuje drzew, ogródków, skwerów. Do załatwienia najpilniejszych spraw nie był potrzebny samochód, wszystko było na miejscu: szkoły, przychodnie, biblioteki czy sklepy. A do tego bardzo ciekawa architektura, z charakterystycznymi blokami wpisującymi się w koncepcję archikosmosu. Ówcześni architekci dali się ponieść kosmicznemu entuzjazmowi i szczególnie na Śląsku wiele budynków – ze Spodkiem na czele – miało futurystyczny klimat. Wspomniane bloki, choć nazywane "Kukurydzami", z góry przypominały gwiazdy. Ten efekt przez balkony nie jest jednak tak dobrze widoczny jak na innym kosmicznym blokowisku w Katowicach, ale architektom przyświecał podobny cel.

Tak naprawdę wiele PRL-owskich osiedli budowanych było właśnie w ten sposób. Teraz do tych koncepcji się wraca po tym, jak okazało się, że zysk przyświecający deweloperom nie powinien być odpowiedzią na wszelkie pytania dotyczące mieszkalnictwa. Kiedy w Tychach zapytano, jak ludzie chcieliby mieszkać w nowym centrum miasta, większość odpowiedziała, że oczekuje zieleni, wielofunkcyjnych budynków oraz zadeklarowała, że woli poruszać się pieszo. – Będzie miejsce na sklepy, kawiarnie, restauracje, puby, biura. Zabudowa będzie kształtowana w taki sposób, żeby nie przytłaczała, czyli miała "ludzką skalę". Czerpiąc z tradycji miast europejskich, będzie zwarta i pierzejowa, a centralną lokalizację w mieście zaakcentują najwyższe budynki – wyjaśniał, jak ma wyglądać nowe centrum Tych, Michał Lorbiecki, pełnomocnik prezydenta ds. nowego centrum miasta Tychy.

Teren w rejonie Al. Jana Pawła II o powierzchni ok. 15 ha ma w przyszłości stać się nowym centrum miasta Tychy. Obecnie to niezagospodarowana, rozdzielona czteropasmową drogą wzdłuż wykopu kolejowego przestrzeń. Nie każde miasto ma taką "dziurę" do wypełnienia, ale Tychy pokazują ciekawą drogę: nawet na istniejącej tkance można wdrażać nowe, inne, być może lepsze rozwiązania. 

Jak budować miasta na lata?

Właśnie dlatego kierunek przyszłości dla miast to nie myślenie o wielkich miastach budowanych od zera na środku pustyni, ale powrót do korzeni. – Uspokojenie myśli. Przyszłość kojarzy się z technologiami i kolejnymi gadżetami, tymczasem najważniejsze jest to, jak gospodarujemy przestrzenią. Chodzi o to, aby każdy metr kwadratowy był przemyślany – przekonuje Franta. 

Podobnie mówi mi Kosma Nykiel, urbanista, łódzki działacz społeczny, przewodniczący stowarzyszenia Łódź Cała Naprzód. – Miasta budujemy na pokolenia i na lata, a nowe osiedla już teraz powinny być tak kształtowane, by uniwersalnie odpowiadały potrzebom zarówno 30-, jak i 80-latków. Miło, że w danym momencie mamy dużo pieniędzy i możemy budować przeskalowaną infrastrukturę, ale za 5-10 lat krajobraz może wyglądać zupełnie inaczej. Nie powinniśmy obciążać przyszłych pokoleń nadmiernymi kosztami utrzymania. Niezależnie od tego, czy chodzi o tunele metra, czy tunele drogowe – przekonuje Nykiel.

Przykładem, jak tego nie robić, jest chociażby plan rozbudowy metra w Warszawie, gdzie znaczna część nowych linii będzie miała tak niskie zapełnienie, że spokojnie można by je obsłużyć tramwajem. Można więc wyobrazić sobie, że za kilka-kilkanaście lat decyzja może odbić się mieszkańcom czkawką. Problem korków nie zniknie, autobusów i tramwajów na powierzchni nadal będzie brakowało, a wydane pieniądze będą bolesnym wspomnieniem.

A co z technologiami? Według Nykiela powinny służyć do zarządzania miastem. – Już teraz można zbierać bardzo dużo danych na temat funkcjonowania miasta, jak chociażby o ruchu drogowym z systemów sterowania ruchem. Bazy danych o wszelakiej miejskiej infrastrukturze, drzewach, ławkach, koszach na śmieci, zasobie mieszkaniowym, ułatwią zarządzanie nią – dodaje.

Tak naprawdę miasta przyszłości już więc… istnieją. Trzeba je tylko uruchomić. A może raczej: dostosować do nich myślenie. Jak przekonuje Franta, jeżeli doprowadzimy nasze miasta do ładu przestrzennego, do etyki, do tego, by po ulicach przyjemnie się chodziło, komunikacja zbiorowa funkcjonowała, a auta mogły poruszać się wokół miast, to będziemy mieć najlepsze miasto przyszłości. Nie ma powodu, żeby na istniejącej tkance nie wprowadzać innowacji technologicznych, ale to nie one powinny być na pierwszym miejscu.

Z tego też powodu najważniejszym zawodem przyszłości jest właśnie architekt czy planista. Bo to właśnie od tych osób będzie zależało, czy te idee zostaną odpowiednio wdrożone. 

– Architektura to jedyna dziedzina życia, w której żyjemy 24 godziny na dobę. Do innych specjalistów chodzi się czasem, z problemem. W architekturze żyje się cały czas. Budzimy się, zasypiamy, pracujemy, odpoczywamy, czasem wewnątrz, czasem na zewnątrz. Architektura kreuje nasze poczucie estetyki. Dlatego projektowanie jest najważniejsze w naszym życiu – przekonuje. 

I najlepsze miasto przyszłości to takie, które o tym będzie pamiętać.