Najwygodniejszy środek transportu na lato? Przestańmy żartować, że to samolot
Apel warszawskiego lotniska Chopina pokazał problem, o którym zwolennicy samolotów zapominają. Tymczasem to dowód na to, że prawdziwie wygodny środek transportu nie unosi się nad naszymi głowami.
„Ze względu na wzmożony ruch wakacyjny zwracamy się do was z prośbą o przybycie na lotnisko z odpowiednim wyprzedzeniem” – zaapelowało warszawskie lotnisko Chopina w swoim wpisie na Facebooku. Zasugerowano, że w przypadku rejsów krótszych powinny być 2 godziny zapasu, a w dłuższych (np. USA, Korea czy Japonia) 3.
Pasażerom przesłanie nie przypadło do gustu. Niektórzy uważają, że to zrzucanie odpowiedzialności na turystów. W końcu problem leży po stronie lotniska, skoro nie ma odpowiedniej liczby bramek, pracowników itd. Z drugiej strony terminale nie są robione z gumy i nie da się ich rozciągnąć. Właśnie dlatego inni odczytują to jako znak, że ewidentnie potrzebujemy w Polsce większego lotniska. To jednak grząski temat i zahaczający o politykę, więc tym bardziej nie powinien przysłonić najważniejszej kwestii.
Może samolot to dziś mało sensowny pomysł na podróż
Dotychczas krytyka tej metody transportu wychodziła od strony klimatu. Samoloty emitują dużo zanieczyszczeń, szczególnie na krótkich trasach. Może jednak żeby przeciągnąć „na swoją stronę” – czyli pojazdów emitujących mniej zanieczyszczeń - więcej uwagi należy poświęcić właśnie komfortowi.
Nie ma co się łudzić – w większości korzystającymi z samolotów nie są ci, którzy mieszkają blisko danego lotniska. Nawet z Warszawy dotarcie do portu lotniczego swoje zajmuje. Niektórzy lubią adrenalinę i stres, dlatego przyjeżdżają na ostatnią chwilę, ale większość sama z siebie woli mieć zapas i wyrusza znacznie wcześniej. Z dwóch godzin do odlotu robi się więc 3, 4 albo i nawet więcej godzin odsiedzianych w terminalu – w zależności od tego, skąd się leci.
To prawda, do Paryża, Madrytu, Barcelony, Lizbony czy włoskich miast nie dojedziemy koleją nawet w te 6 godzin. A jak się domyślacie, właśnie do tego zmierzam: to pociąg powinien być docelowym środkiem transportu do poruszania się po kontynencie. I właśnie dlatego trzeba dyskusję przekierować na inne tory: samolot wcale nie jest druzgocąco lepszą alternatywą. Tracimy czas na dotarcie na lotnisko, w oczekiwaniu na odprawę, musimy wyciągać rzeczy, potem znowu je chować, a na koniec często okazuje się, że samolot nie odlatuje o czasie. I do tego jeszcze te emisje. To jest ta wygoda, komfort, przyjemność z podróżowania?
Cenowo samolot wypada korzystniej?
Tylko na papierze. Bo przecież trzeba doliczyć i dojazd, i odjazd. Latający tanimi liniami może i oszczędzają na samym bilecie, ale nie biorą już pod uwagę tego, że później z portu muszą dostać się do centrum miasta. Bywa, że bus kosztuje więcej niż samo wejście na pokład samolotu. Na niego też trzeba zresztą czekać, więc kolejne cenne minuty odpadają. Pociąg może jeszcze nie dogania skrzydlatego giganta, ale ma już go w zasięgu wzroku.
Teoretycznie z jednym argumentem się nie wygra: pociągiem nie dojedziemy do Nowego Jorku, Tajlandii, Australii i tak dalej. Zgoda, to prawda, ale tu warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze – raczej nie są to typowe dystancje.
A po drugie: zacznijmy doceniać to, co lokalne
Ostatnio przyglądałem się internetowej dyskusji nt. obcowania z przyrodą. Jeden z komentujących słusznie zauważył, że ci, którzy mają takie chęci, nierzadko preferują tę egzotyczną i dalszą. Wulkany na Islandii, fiordy jedzące z ręki w Norwegii i tak dalej. A to, co jest piękne, bywa i bardzo łatwo dostępne.
Nie twierdzę, że zamiast wczasów pod piramidami trzeba wybrać osiedlowy lasek (chociaż z drugiej strony dlaczego by nie), bo przecież przesunięcie wajchy w drugą stronę nie jest jedyną odpowiedzią. Można zmienić nastawienie i rozejrzeć się po ciekawych miejscach, które są w zasięgu torów, a nie dalekich eskapad poza ocean. Mając na uwadze i klimat, i własny komfort.
Rozumiem, że wielu się z tym nie zgodzi. Powie, że nie ma to jak wino na plaży w Barcelonie czy spaghetti w Neapolu. Tylko nie ma sensu się oszukiwać, że wykorzystanie samolotu do osiągnięcia tego celu jest opcją wygodniejszą, mniej stresującą i problematyczną niż kolej. Ten argument już nie przejdzie, czego dobrym dowodem jest apel warszawskiego lotniska.
A to właśnie on powodował, że bardzo często wszelka dyskusja o konieczności rozwoju kolei była torpedowana – bo przecież samoloty są szybsze i wygodne. Wcale nie. Samoloty niosą ze sobą zbyt dużo mankamentów, by dłużej bez mrugnięcia okiem godzić się na ich dominację. Szybki samolotowy wypad na city break? Nie warto.