Normalność nazywają marzeniem. Tak polskie miasta drwią z mieszkańców
Miałem marzenie: śniłem o wydzielonym w mieście kawałku terenu, na którym będą rośliny, ławeczki, a nawet kosze na śmieci.
O swoich sennych wizjach odważyłem się mówić tylko najbliższym. Nie przez przypadek – nawet i oni patrzyli na mnie jak na dziwaka z głową w chmurach. W ich pełnym politowania wzroku widziałem szydercze pytanie: „i co jeszcze, może huśtawki dla dzieci?”. Rozumiałem ich, bo sam miałem się za niepoprawnego marzyciela, ale mimo wszystko reakcja bliskich była ostrzeżeniem. Dzięki temu wiedziałem, że nie mogę wygadać się o swoich fantazjach na zewnątrz, bo inni nie mieliby oporów i drwiliby ze mnie bez końca. Wytykaliby palcami: patrzcie, to ten, który chciałby, aby przy skwerze były kosze na psie odchody. Śmiech przestałbym słyszeć dopiero po zatrzaśnięciu drzwi.
Ale dziś to ja tryumfuję. Z Lublina przyszła wspaniała wiadomość. Czytałem ją kilka razy, dokładnie sprawdzając, czy się nie pomyliłem. Może przez przypadek ktoś opublikował swoje marzenie podobne do mojego? Może przez błąd na stronie artykuł z 1 kwietnia opublikowano w czerwcu? Jednak nie, wszystko to ponoć prawda. Przeczytajcie sami – zacytuję, byście nie podejrzewali mnie o to, że w przypływie radości sam dopisałem swoje marzycielskie, wydumane pomysły.
W dzielnicy Kośminek powstanie „Skwer marzeń” (…) W ramach prac zostanie wykonany ciąg pieszy i ustawione elementy małej architektury: ławki, kosze na odpady i na psie odchody, a także donice. Nie zabraknie również elementów do zabawy. Najmłodsi skorzystają z hamaka, huśtawki typu „bocianie gniazdo” oraz drabinek. Całość uzupełnią nasadzenia z krzewów liściastych i iglastych (pęcherznica kalinolistna, lilak drobnolistny, irga pozioma oraz sosna górska) oraz drzewa (platan klonolistny, grusza drobnoowocowa, jarząb szwedzki). Pojawią się również byliny i trawy ozdobne (poziomka, truskawka, śmiałek darniowy). „Skwer marzeń” stanie się punktem integracji, zabaw dzieci oraz spotkań mieszkanek i mieszkańców najstarszej oraz najmłodszej części dzielnicy Kośminek.
- zapowiada miasto.
No dobrze, dość tych wygłupów, bo sprawa jest przykra i poważna
Oto podejście do tematu zieleni w Polsce w 2024 r. Zwykłe miejsce z kawałkiem zieleni, ławeczkami, koszem na śmieci oraz psie odchody, którego powstanie powinno być wręcz obowiązkowe i naturalne, nazywane jest „Skwerem marzeń”.
Marzenia to dziś to:
Czepianie się nazwy może być przejawem złośliwości, ale nie o czepialstwo tu chodzi. Ba, nazwa jest tak trafna, że lepszej nie dałoby się być może wymyślić – dobrze mówi o aspiracjach, czym dla władz jest zieleń miejska i pokazuje, jak robiąc nic, można udawać, że jest się proekologicznym.
Z normalności i oczywistego robi się marzenia
- Sukcesywnie realizujemy pomysły mieszkanek i mieszkańców wybrane w ramach Zielonego Budżetu – chwali się Blanka Rdest, Dyrektor Wydziału Zieleni i Gospodarki Komunalnej UM Lublin. Faktycznie trzeba było sięgnąć po koncepcje mieszkańców, by wpaść na to, że zielone zakątki są potrzebne w mieście. Kto by pomyślał?
Wcześniej, w artykule z 2022 r., Lublin chwalił się stworzeniem na życzenie mieszkańców 12 „miejsc dla ciebie” w 10 dzielnicach miasta. Czytając opis przygotowań "zielonych enklaw", ma się wrażenie obcowania z relacją z podróży na nieznaną planetę. Absolutne podstawy – np. postawienie koszy na śmieci czy stojaków na rowery – mieszkańcy mają odbierać jako zrealizowanie nieprawdopodobnie trudnego wyzwania. Najbardziej ucieszył mnie ten fragment:
Teren uprzątnięto oraz przygotowano nowe podłoże
Teren uprzątnięto! Wow!
A przecież problemem jest nie tylko zawieszenie poprzeczki aspiracji na wysokości połowy drobinki piasku, ale też samego wykonania późniejszych inwestycji. Wiele takich miejsc to generyczne potworki, które nie zachęcają do spędzania w nich czasu. Ławki porozrzucane bez ładu i składu, ustawione w dziwnych miejscach, projektowane przez ludzi, których siłą trzeba byłoby ściągać, by sami zechcieli posiedzieć w tym otoczeniu dłużej niż pięć minut.
Nie chodzi o same działania Lublina czy te konkretne realizacje. To problem ogólnokrajowy, polegający na tym, że niezbędne i ważne działania związane z miejską zielenią przerzuca się na mieszkańców. Przeanalizowałem zwycięzców ubiegłorocznego budżetu obywatelskiego w Łodzi. Wśród zatwierdzonych projektów bardzo często znajdziemy takie przedsięwzięcia jak „pielęgnacja drzew” , „uzupełnienie szpalerów”, „nowe nasadzenia”, „pielęgnacja zieleni” czy „nasadzenie owocowych drzew na trójkątnym terenie”. Jeszcze lepsze, że tego typu projekty konkurują m.in. z naprawą chodnika czy zamontowaniem oświetlenia. Mieszkańcy mają dylemat – chodzić po prostym chodniku, ale nie mając cienia od drzew czy może jednak zagłosować za nasadzeniami, licząc się z tym, że po drodze można złamać nogę, wpadając w dziurę.
I tak jest od lat, a często nawet i gorzej
Łódzka Wyborcza swego czasu podsumowała absurdy z głosowań i zauważyła, że np. w ramach projektu za pół mln zł zamontowano 30 ławek z widokiem na ruchliwą aleję. Wszystko to na 400 m dystansie. W Warszawie zaś – o czym donosił tamtejszy oddział TVP – zamontowano most dla wiewiórek. Problem w tym, że włodarze wybrali inną lokalizację niż mieszkańcy. Kładka stanęła tam, gdzie nie ma aut, autobusów ani nawet wiewiórek. Ale zrobiono coś dla zwierząt? Zrobiono.
Czy to wina mieszkańców? Ani trochę – to logiczne, że każdy chce zawalczyć o zieleń blisko siebie. Na dodatek budżet obywatelski może być jedynym sposobem, aby uratować już tę istniejącą. Na grupkach mieszkańcy alarmują: wysychają drzewa na kolejnych ulicach. Miasto rozkłada ręce. Paweł Śpiechowicz z UMŁ w rozmowie z tulodz.pl przyznaje, że „wysokie temperatury zaczynają już sprawiać kłopot łódzkiej zieleni”. Sorry, taki mamy klimat?
Na inną rzecz zwracają mieszkańcy. Podkreślają, że korzenie regularnie są uszkadzane podczas remontów. Drzewa są zabetonowywane, nie mają dostępu do wody. Autor profilu Miejska Partyzantka Ogrodnicza w komentarzu dodaje:
Czyli mimo nekrozy liści wskazującej na działanie soli, temat skażenia gleby solą drogową dalej nie istnieje. Zimą, po opadach śniegu jezdnie mają być czarne jak po deszczu, a pośniegowe słone błoto zepchnięte na pas zieleni lub zwałowanie w misach drzew, OK…
Brak działań z wcześniejszym nieodpowiedzialnym podejściem tworzy zabójczą dla miejskiej roślinności mieszankę. Za to do gry wejdzie budżet obywatelski i na Specjalną Prośbę Mieszkańców stworzy się nasadzenia, postawi ławkę i nazwie to Skwerem Nowego Lepszego Jutra – bo przecież Skwer Marzeń jest już zajęty. Być może nawet z czasem zorganizuje się szlak prowadzący do Skweru Postępu. W nim oprócz trzech krzewów i sześciu róż znajdzie się miejsce dla nowoczesnej ławki, przy której można naładować telefon, bo energia czerpana jest ze słońca dzięki panelom fotowoltaicznym.
A że ławka nie jest w cieniu – bo jak, skoro ma zapewniać energię – i nikt w ciepłe dni na niej nie siedzi, a wokół jest ruchliwa ulica? Trudno, co zrobić. Ważne, że śmiały projekt zrealizowano i miasto może dalej podążać zieloną ekologiczną ścieżką rozwoju.
Stefan Rogowicz, architekt ogrodnictwa i zieleni miasta, w latach 30. XX w., stworzył w Łodzi największy park w Polsce, mimo że w kraju panował kryzys. W trakcie swojej kadencji niemal czterokrotnie zwiększył zadrzewienie ulic miasta. Jak wyliczał Szymon Iwanowski z organizacji Społeczni Opiekunowie Drzew, Rogowski zakładał w Łodzi ogródki jordanowskie dla dzieci, ogrody działkowe, skwery i zieleńce. Dzięki niemu doszło do renowacji wielu śródmiejskich parków. Jeśli dziś stawia się Skwery Marzeń, to w takim razie jak nazwać jego działalność?
A skoro aspiracją są właśnie takie skwery, to dlaczego ktokolwiek miałby marzyć o potężnym zadrzewianiu ulic polskich miast, tworzeniu nowych parków, przerabianiu placów tak, aby służyły mieszkańcom, a nie samochodom? Nie można nazwać tego marzeniem, jeśli dziś jest nim kawałek zieleni z ławką i koszem na śmieci.