REKLAMA

Zrzucili bombę atomową, żeby uratować samolot. Wybuch było widać z 50 km

W nocy z 13 na 14 lutego 1950 r. nad kanadyjską prowincją Kolumbia Brytyjska rozegrała się dramatyczna scena. Z pokładu amerykańskiego ciężkiego bombowca B-36, który leciał z Alaski do Teksasu, wyskoczyło 17 członków załogi. Przed opuszczeniem samolotu, zrzucili na spadochronie ogromną bombę atomową Mark 4, która eksplodowała w powietrzu nad wodami Pacyfiku.

Bombowiec Convair B-36 Peacemaker
REKLAMA

Bombowiec Convair B-36 Peacemaker był wówczas największym i najpotężniejszym samolotem na świecie. Miał sześć silników tłokowych i cztery odrzutowe, rozpiętość skrzydeł ponad 70 m i zasięg nawet 12 tys. km. Mógł przenosić bomby o masie do 39 t, w tym bomby atomowe. Stanowił więc idealny środek do ewentualnego ataku na Związek Radziecki. Były to bardzo intensywne czasy zimnej wojny i USA obawiały się wybuchu wojny atomowej z sowiecką Rosją.

REKLAMA

Symulowany atak na Związek Radziecki

W lutym 1950 r. B-36 o numerze seryjnym 44-92075 wziął udział w ćwiczeniach, w których zadaniem załogi był symulowany atak nuklearny na Związek Radziecki. Plan 24-godzinnego lotu przewidywał trasę nad północnym Pacyfikiem, a następnie skierowanie się w głąb lądu, nad stanem Waszyngton. Tutaj B-36 wzniósłby się na wysokość 12 000 m, aby symulować atak bombowy na San Francisco odgrywające rolę sowieckiego miasta, po czym kontynuowałby swój nieprzerwany lot do Fort Worth w Teksasie.

Więcej ciekawych historii dotyczących broni jądrowej przeczytasz na Spider`s Web:

Na pokładzie znajdowało się 15 członków załogi, a także dwóch specjalistów od broni atomowej. Samolot miał również ze sobą bombę Mark 4, która była kopią pierwszej bomby atomowej użytej w boju nad Hiroszimą. Bomba ważyła ponad 4,5 t i zawierała 2,3 t materiałów wybuchowych oraz znaczną ilość naturalnego uranu. Według oficjalnego stanowiska armii bomba nie miała jednak kluczowego elementu - rdzenia z plutonu, który był niezbędny do zapoczątkowania reakcji łańcuchowej. Zamiast tego, bomba miała atrapę rdzenia, która miała służyć do testowania mechanizmów detonacji.

Convair B-36 Peacemaker (po prawej) oraz bombowiec B-29 (po lewej)

Eksplozja widoczna z 50 km

Pogoda była bardzo zła - temperatura na ziemi wynosiła minus 40 stopni Celsjusza. Samolot miał problemy z silnikami już przed startem, ale dowódca misji, kapitan Harold Barry, zdecydował się wystartować. Jednak po siedmiu godzinach lotu, nad wodami Inside Passage, sytuacja na pokładzie dramatycznie się pogorszyła. Trzy z sześciu silników tłokowych zaczęły strzelać płomieniami i zostały wyłączone. Pozostałe trzy silniki nie dawały pełnej mocy. Przyczyną awarii była prawdopodobnie oblodzenie. Samolot zaczął tracić wysokość i prędkość. Załoga zorientowała się, że nie jest w stanie utrzymać się w powietrzu z tak ciężkim ładunkiem. Postanowiono więc pozbyć się bomby atomowej, aby zmniejszyć masę i zwiększyć szanse na bezpieczne lądowanie.

Bomba atomowa Mark 4. Wyprodukowano ponad 500 takich bomb.

Załoga skontaktowała się z dowództwem Strategic Air Command w bazie Offutt w Nebrasce i otrzymała zgodę na zrzucenie bomby. Bomba została uwolniona z uchwytu i opuściła luk bombowy na spadochronie. Po kilku minutach nastąpiła eksplozja, która była widoczna z odległości ponad 50 km. Według Sił Powietrznych USA bomba nie była zdolna do wybuchu jądrowego, a detonacja była spowodowana tylko przez materiały konwencjonalne.

Nie wiadomo jednak, czy bomba miała naprawdę atrapę, czy też prawdziwy rdzeń z plutonu, który omyłkowo nie został usunięty przed zrzutem. Niektórzy badacze twierdzą, że bomba mogła być częściowo aktywna i emitować promieniowanie.

Tragiczny skok w mroźną ciemność

Po zrzuceniu bomby, załoga B-36 postanowiła opuścić samolot na spadochronach. Samolot miał lecieć na autopilocie w kierunku Zatoki Georgia, gdzie miał się rozbić w wodzie. Jednak zanim to nastąpiło, załoga musiała się ewakuować. Był to bardzo trudny i ryzykowny proces, ponieważ samolot leciał na niskiej wysokości, w złych warunkach atmosferycznych, w nocy i z uszkodzonymi silnikami. Załoga musiała się podzielić na dwie grupy i wyskoczyć z dwóch części bombowca. Pierwsza grupa, składająca się z 12 osób, wyskoczyła z drzwi w tylnej części kadłuba. Druga grupa, składająca się z pięciu osób, wyskoczyła z drzwi w przedniej części kadłuba. Niestety, nie wszyscy przeżyli skok. Pięciu członków załogi zginęło, w tym dowódca kapitan Barry. Ich ciała nigdy nie zostały odnalezione.

Koło głównego podwozia

Pozostałych 12 członków załogi wylądowało na lądzie, w pobliżu Princess Royal Island, w Kanadzie. Niektórzy z nich byli ranni i zmarznięci. Przez kilka dni czekali na pomoc, rozpalając ogniska i sygnalizując swoje położenie światłami. Royal Canadian Air Force uruchomiła operację ratunkową o kryptonimie “Operation Brix”. W poszukiwaniach uczestniczyły samoloty i helikoptery, a także grupy naziemne. Po kilku dniach udało się zlokalizować i uratować wszystkich ocalałych.

Tymczasem samolot B-36, który miał się rozbić w wodzie, okazał się być bardziej wytrzymały, niż się spodziewano. Pomimo uszkodzonych silników, samolot nadal leciał na autopilocie przez ponad 200 mil (około 320 kilometrów) i przekroczył granicę kanadyjsko-amerykańską. Ostatecznie, samolot spadł na ziemię w pobliżu Mount Kologet w Górach Skalistych. Jego wrak został odkryty dopiero po trzech latach, w 1953 r., przez kanadyjskiego pilota Alberta Johnsona. Johnson zrobił zdjęcia wraku i zgłosił swoje odkrycie władzom. Wkrótce potem, amerykańska armia wysłała specjalny zespół do zbadania i zabezpieczenia wraku. Zespół stwierdził, że samolot był mocno uszkodzony i spalony, a luk bombowy był pusty. Nie znaleziono żadnych śladów bomby atomowej.

Czy bomba wybuchła?

Katastrofa B-36 była przez lata utrzymywana w tajemnicy. Dopiero w 1978 r., po ujawnieniu dokumentów z archiwum Sił Powietrznych USA (USAF), sprawa wyszła na jaw. Jednak nadal pozostaje wiele niewyjaśnionych kwestii i spekulacji.

REKLAMA

Czy bomba atomowa była naprawdę nieaktywna, czy też miała prawdziwy rdzeń z plutonu? Niektórzy badacze twierdzą, że bomba była częściowo aktywna i mogła wywołać reakcję łańcuchową, jeśli była wystarczająco blisko innego źródła neutronów. Inni uważają, że bomba była całkowicie nieaktywna i nie stanowiła zagrożenia.

Jedno jest pewne - zaginiona bomba atomowa z B-36 jest jednym z najważniejszych momentów w historii lotnictwa i broni jądrowej. Pokazała nam banalna i morderczo niebezpieczną prawdę: bomba atomowa jest jak wszystko inne i ją też można zgubić, albo zrzucić przez przypadek.  

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA