W głowie mi się nie mieści, że wciąż są ludzie, którzy tęsknią za YouTube Vanced
Co można kupić za 24 zł? Za tę kwotę można mieć np. 1,5 kg truskawek, kawę i ciastko w przeciętnej kawiarni, a jak się uda, to nawet kilogram cukru od handlarza w serwisie aukcyjnym. Można też wydać tyle raz w miesiącu, by pozbyć się reklam i zyskać szereg dodatkowych funkcji w YouTube Premium. Nie mieści mi się w głowie, że wciąż są ludzie, którzy zamiast tego wolą kombinować z jakimś YouTube ReVanced.
Dla jasności – absolutnie nie jestem fanem tego, w jaki sposób YouTube zmusza do płacenia za Premium. Największy serwis wideo na świecie aktualnie jest niemal nieużywalny bez opłacania abonamentu, tak wiele w nim reklam i tak brakuje podstawowych funkcji, jak choćby odtwarzania w tle na smartfonach.
Trzeba jednak pamiętać, że YouTube przez wiele, wiele lat był dostępny zupełnie za darmo, a "płaciliśmy" (i nadal płacimy) zarówno serwisowi, jak i twórcom, oglądając reklamy. Wprowadzenie abonamentu było naturalną koleją rzeczy; przecież żaden inny serwis z treściami wideo nie jest darmowy! Płacimy za Netflixa, HBO czy Amazon Prime, więc dlaczego mielibyśmy nie płacić za YouTube Premium, zwłaszcza że a) 24 zł to naprawdę nie majątek b) w zamian dostajemy naprawdę dużo.
Mimo to nadal wielu ludzi, zwłaszcza naszych rodaków, z naszym narodowym genem cwaniactwa, uznawało, że płacić YouTube’owi nie będzie i korzystało z aplikacji firm trzecich, na przykład popularnego YouTube Vanced, by mieć YT Premium bez płacenia za Premium. Google w końcu jednak te praktyki ukrócił i na skutek uporczywego łamania regulaminu YouTube Vanced przestał działać w marcu tego roku. Chętnych do cwaniakowania jednak wciąż nie brakuje, toteż spuściznę po Vanced przejęli inni twórcy, próbując wskrzesić sposób na obejście YouTube Premium.
YouTube Vanced powraca jako YouTube ReVanced
Plany „kontynuowania dziedzictwa” YouTube Vanced nowi twórcy ogłosili już w marcu, ale teraz każdy może sobie pobrać wczesną wersję aplikacji z repozytorium na GitHubie. Instalacja pliku .apk według instrukcji w serwisie wymaga rootowania telefonu, choć według komentarzy na niektórych telefonach nie jest to konieczne.
Niemal pewne jest jednak, że nawet gdy twórcy ukończą aplikację, to aby z niej skorzystać, wciąż trzeba będzie samodzielnie wgrywać plik .apk. W końcu Google z pewnością nie dopuści do sytuacji, w której duchowy spadkobierca Vanced mógłby być powszechnie dostępny do pobrania w Sklepie Play, prawda?
Innymi słowy – aby ominąć reklamy na YouTubie w aplikacji na smartfonie, można zrobić jedną z dwóch rzeczy:
- zapłacić 24 zł, z czego procent odpowiadający wyświetleniom reklam trafia do oglądanych przez nas twórców,
- wejść na GitHub, pobrać aplikację niewiadomego pochodzenia, a w ogóle to najlepiej skompilować build pod własny telefon, a nawet gdy aplikacja będzie ukończona, potrzeba będzie wielu kroków do jej instalacji i nikt nie może dać gwarancji, że aplikacja będzie działać i będzie wspierana.
I naprawdę przecieram oczy ze zdumienia, gdy czytając komentarze na Reddicie i pod artykułami o ReVanced widzę, ile osób jest gotowych marnować życie i ryzykować bezpieczeństwo danych na smartfonie, a jednocześnie okradać twórców, których chcą oglądać.
Nie ma tu miejsca na żadne "ale". Korzystanie z takiej aplikacji w 2022 r. to nie tylko ekstremalny brak szacunku do swojego czasu i do ludzi, którzy poświęcają czas na tworzenie treści na YouTubie, ale też zwykłe piractwo. A na piractwo w 2022 r. nie powinno być miejsca w cywilizowanym świecie.
Ktoś powie, że YouTube Vanced i inne tego typu aplikacje są jedynym sposobem, by korzystać z największego serwisu wideo na świecie na smartfonach Huawei, które przecież usług Google'a nie mają.
A ja powiem, że po pierwsze - oglądać można w przeglądarce, a po drugie - dzięki GSpace aplikacja YouTube działa na HarmonyOS, co Dawid Kosiński sprawdził na tanim smartfonie Huawei Nova Y70. A skoro tak, to sens korzystania z lewych zamienników jest żaden.
Skąd to przekonanie, że YouTube należy się nam za darmo?
Jestem w stanie do pewnego stopnia zrozumieć brak chęci płacenia mega-korporacji za coś, co tak bardzo wrosło w naszą internetową kulturę, że lewica mogłaby sobie wznieść na sztandary napis "YouTube prawem – nie towarem".
Jednak realia są takie, że gdyby nie ta mega-korporacja, to nie mielibyśmy gdzie oglądać ulubionych twórców. Żadna inna platforma wideo nie jest tak przystępna i kompletnie darmowa w użytkowaniu dla twórców. Na żadnej innej platformie twórcy nie mają szans przebić się do tak ogromnej publiczności tak niewielkim nakładem kosztów.
Z początku sam opierałem się YouTube Premium, choćby ze względu na to, że w zamian dostajemy nie tylko brak reklam, ale też np. Originalsy czy YouTube Music, do których dostęp kompletnie mnie nie interesuje. Potem jednak dotarło do mnie, że 24 zł to uczciwa kwota nawet za samo usunięcie reklam, bo przecież wyłącznie dzięki reklamom YouTube w ogóle może funkcjonować w darmowej postaci. Nie mówiąc już o tym, że za 36 zł można kupić pakiet rodzinny i rozłożyć ten koszt na kilka osób.
Biorąc pod uwagę fakt, ile czasu dziennie spędzam na YouTubie i ile wartości dodanej czerpię z tego serwisu, z pocałowaniem ręki płacę 24 zł każdego miesiąca. Cieszę się brakiem reklam i dodatkowymi funkcjami, jednocześnie wiedząc, że twórcy są należycie kompensowani mimo tego, że nie oglądam reklam na ich kanale. I naprawdę w głowie mi się nie mieści, że wciąż są ludzie uważający tę kwotę za na tyle wysoką, by warto było marnować życie na poszukiwanie pirackiej, ale darmowej alternatywy.