Chłam zalewa konsole. Mam dość wykastrowanych gier erotycznych i produkcji z garażu
Jeszcze nigdy nie powstawało tak wiele gier jak współcześnie. Większa ilość nie oznacza jednak większej jakości, co doskonale widać przeglądając zasoby PS Store na PlayStation 5 oraz eShopu na Nintendo Switchu. Jestem już zmęczony grami-śmieciami zalewającymi konsole najnowszej generacji.
Dzisiaj grę wideo może stworzyć każdy. Absolutnie każdy. Rozwój gotowych narzędzi oraz puchnąca w oczach baza wiedzy, poradników i samouczków sprawiła, że wiedza tajemna została odczarowana. Wystarczy PC, darmowe oprogramowanie oraz odrobina wolnego czasu, aby tchnąć życie we własny twór. Przekonałem się o tym na własnej skórze, w nieco ponad miesiąc produkując szkielet prostej gry platformowej. Bez żadnej wiedzy oraz doświadczenia. Wystarczyły tutoriale z Internetu.
Była to wspaniała przygoda, świetnie ją wspominam, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by banalną grę pokazywać komukolwiek poza najbliższym gronem znajomych. Wielu amatorskich twórców wychodzi jednak z innego założenia i chce dotrzeć ze swoim dziełem do jak najszerszego grona. Współcześnie, za sprawą zunifikowanych narzędzi wydawniczych, jest to prostsze niż kiedykolwiek. Również na konsolach, które jeszcze generację temu ściśle reglamentowały dostęp producentom.
Liberalizacja wydawniczej polityki ma dobre i złe strony. Zaletą jest oczywiście większa liczba gier pojawiających się na platformach cyfrowej dystrybucji. Za wadę trzeba natomiast uznać poziom tychże gier. Jeszcze nigdy w historii licencjonowanej dystrybucji konsolowej, zapoczątkowanej przez Nintendo w 1983 roku, nie pojawiało się tak wiele chłamu. Wystarczy odpalić PS Store na PS5 albo eShop na Switchu, by przekonać się o tym na własne oczy.
Wykastrowane gry erotyczne. Garażowe projekty jednego autora. Dzieła z gotowych edytorów. Wszystko to zalało konsole.
Wtorek, 26 lipca 2022 roku. Uruchamiam PlayStation 5, odwiedzam PS Store i przechodzę do zakładki Nowe Gry. Nie licząc bijatyki MultiVersus od Warner Bros., dziesięć kolejnych pozycji to kompletnie nic nie mówiące amatorskie projekty, pochodzące od deweloperów bez żadnego poważnego doświadczenia albo zyskanej renomy. Zatrzymajmy się na chwilę i przyjrzyjmy się części tych gier.
Rainbow Advanced za 7 złotych polega na wyciskaniu farby z tubki. Tyle. Poważnie. Następnie mamy Black Death: A Tragic Ridge, również za 7 złotych. Chodzona "przygodówka" składa się z jednego obszaru w 3D i wygląda jak projekt na zaliczenie przedmiotu. Później mamy grę Don't Fall: aleph, ponownie za 7 złotych. Tym razem wydawca nie dodał do karty produktu żadnych zrzutów ekranu, z kolei opis w języku francuskim zdaje się nie spełniać wymogów regulaminu Sony. Jedziemy dalej.
The Football T, ponownie w cenie 7 złotych, to prosty program polegający na trafianiu piłką do bramki. Gra nie różni się kompletnie niczym od prostych flashówek sprzed dwóch dekad. Następnie widzimy Bump Jump - również za 7 złotych - wyglądające na siermiężną grę platformową z przeglądarki. Cenową poprzeczkę odważnie podnosi The Jumping Brownie: Turbo za 14 złotych, polegające na - zgadliście - podrzucaniu brownie.
Jeśli gry za 7 złotych wydają się zbyt drogie, następny w kolejce jest Elliot - My First Date RPG za skromnego piątaka. Gra wygląda na żywcem wyjętą z komputerowego RPG Makera. Postanowiłem osadzić zrzuty ekranu z wyżej omówionych gier. Nie planowałem was torturować, ale chcę w pełni przedstawić to, jaki szrot zalewa PS Store na PlayStation 5. Jeśli sądzicie, że na innych konsolach jest inaczej: nic z tego. Na moim Nintendo Switchu sytuacja wygląda identycznie.
Fala kiepskich gier z garażu początkowo nawet mi się podobała. Była jak egzotyczna podróż w nieznane. Mam już jednak dosyć.
Muszę się wam przyznać: czerpałem pewną perwersyjną przyjemność w przeglądaniu katalogu nowych, najczęściej fatalnych i amatorskich gier na Switchu w pierwszych latach istnienia tej konsoli. Nintendo było znane z niezwykle restrykcyjnej, konserwatywnej polityki licencyjnej na swoich platformach.
Tymczasem Switch okazał się konsolą zdumiewająco otwartą i niezwykle liberalną. Handheld zaczął się uginać od gier erotycznych z PC, oczywiście z usuniętą pikantną zawartością, a także dziwnych, odważnych i nietypowych projektów.
Zaglądałem to tego eShopowego bagienka niemal codziennie. To było jak rytuał. Nigdy nie wiedziałeś, czego się spodziewać i co przyniesie następny wysyp premier w dziale z nowościami. W ten sposób odkryłem kilka niezłych perełek, jak podana ze smakiem produkcja o jednorazowych przygodach seksualnych. Jednak po 4-5 latach z konsolą takie śmietnisko gier zaczęło mi po prostu przeszkadzać.
Teraz widzę, że dokładnie tę samą drogą idzie Sony, wpuszczając na PlayStation 5 masę crapu za kilka złotych od sztuki. Co prawda główna sekcja PS Store jest świetnie moderowana, dzięki czemu żadna ważna i ciekawa premiera mi nie umknie, ale już przejście do zakładki Nowe Gry to jak przebieranie w morzu odpadów na wysypisku śmieci. Coś, co wcześniej utożsamiałem wyłącznie z platformami cyfrowej dystrybucji na PC, staje się konsolową normą.
Zawsze możesz napisać "nie chcesz, to nie przeglądaj". Pomyślmy jednak nieco szerzej.
Na początku tekstu wspomniałem o Nintendo, konsoli NES oraz 1983 roku. Nintendo Entertainment System okazał się gigantycznym hitem nie tylko dzięki Mario i Zeldzie. Lwią część sukcesu tej platformy wypracował unikalny na tamte czasy system licencyjny.
Nintendo zastrzegło, że wyłącznie gry z osobiście udzieloną licencją mogą debiutować na NES. Japończycy stworzyli formalne sito, które dzieliło ciekawe gry lat 80 od potworków, jakie teraz zalewają eShop i PS Store. Potworków, które kiedyś przyczyniły się do wielkiego kryzysu branży gier.
Nim Sony oraz Nintendo na dekady zdominowały rynek gier, prym w tym sektorze wiedli Amerykanie. Brakowało jednak przepisów wzorem licencji dla NES, które ustalałyby pewne wymagania oraz kryteria - także jakościowe - dla producentów gier.
W rezultacie ówczesne platformy wypełniły się dziełami prostymi, miałkimi oraz niedopracowanymi. Gry wideo zaczęły być utożsamiane w wyrobami bardzo niskiej jakości. Rozczarowani gracze odsuwali się od gamingu. Popyt na gry wideo gwałtownie spadł, a rynek w zasadzie się zwinął.
Zmieniło to dopiero Nintendo, które w 1983 roku objęło konsolę NES restrykcyjnym regulaminem licencyjnym. Tamto rozwiązanie rozpoczęło okres japońskiej dominacji w świecie gier, które trwa po dziś dzień, nie licząc szarży amerykańskiego Xboksa. Teraz to samo Nintendo niezwykle poluzowało wydawnicze restrykcje, a w ślad za Wielkim N idzie Sony. Stąd moje obawy. Niby nigdy nic nie zdarza się dwa razy, ale podobno historia lubi się powtarzać…