Słuchawki jak żadne inne. Sony LinkBuds po włożeniu do ucha przestają istnieć
Zadaniem większości słuchawek dostępnych obecnie na rynku jest jak najskuteczniejsze odizolowanie nas od otoczenia. Konstrukcja i zastosowanie aktywnej redukcji hałasu mają sprawić, żebyśmy nie słyszeli otaczającego nas świata. Tymczasem Sony LinkBuds mają dokładnie odwrotny cel – sprawić, żebyśmy mogli jednocześnie korzystać ze słuchawek i słyszeć wszystko, co dzieje się dookoła. Jak wychodzi im to w praktyce?
Zanim przejdziemy do szczegółowego opisu możliwości nowych słuchawek Sony, chciałbym uczcić minutą ciszy fakt, że w końcu nie nazywają się one Sony WF-cośtamcośtam. Ok, ich nazwa kodowa to WF-L900, ale na szczęście nikt we wszechświecie nie będzie ich tak nazywał, bo noszą prostą do zapamiętania (choć może niezbyt odkrywczą) nazwę Sony LinkBuds. Dziękuję bardzo i mam nadzieję, że ten trend przeniesie się także na inne słuchawki firmy, żebyśmy w końcu mogli mówić o nich normalnym językiem, a nie stosując niezrozumiałe kombinacje liter i cyfr.
Skoro to już mamy za sobą, przejdźmy do tego czym są, a czym nie są nowe słuchawki Sony LinkBuds.
Sony LinkBuds to słuchawki jak żadne inne.
Producenci często chcą, żebyśmy myśleli, że „produkt X jest jak żaden inny”, podczas gdy tak naprawdę jest podobny do tysiąca innych. W tym przypadku mogę jednak szczerze powiedzieć, że nie ma drugiego produktu takiego jak Sony LinkBuds. Ich koncepcja nie jest może zupełnie nowa (bo mniej więcej to samo próbował zrobić Samsung z modelem Galaxy Buds Live), ale wykonanie – zupełnie unikatowe.
Jaka jest zaś ta koncepcja? Ano taka, by stworzyć słuchawki zupełnie „przezroczyste”. Które leżą w uchu, ale jakby ich nie było. Które grają muzykę, ale jednocześnie dopuszczają do nas wszystkie dźwięki otoczenia. Koncepcja ze wszechmiar słuszna w dzisiejszym krajobrazie społecznym, gdzie usługi głosowe stały się tak powszechne, że prawie każdy korzysta ze słuchawek TWS, lecz jednocześnie świat jest tak intensywny, że ciągłe odcinanie się od niego może mieć opłakane skutki – począwszy od zwykłego braku kultury, po np. potrącenie przez samochód na przejściu dla pieszych. Totalne odcięcie się od świata jest fajne i często pożądane, ale przez większość czasu lepiej nie tracić kontaktu z rzeczywistością.
Samsung próbował połączyć ze sobą te dwa światy i w konsekwencji dostaliśmy słuchawki, które nie spisywały się dobrze ani w izolowaniu nas od otoczenia, ani w dopuszczania świata zewnętrznego do środka. Sony obrało jednak nieco inną drogę, począwszy od konstrukcji.
Z wyglądu nie przypominają one żadnych innych słuchawek. Do tego stopnia, że gdy pierwszy raz zobaczyłem opakowanie ze renderem słuchawek, byłem przekonany, że prezentuje ono dwie słuchawki z różnych stron. Tymczasem to jedna słuchawka złożona niejako z dwóch elementów – jednego klasycznego i drugiego wyglądającej jak donut. To właśnie ta część „z dziurką” skrywa unikalny, pierścieniowy przetwornik, jednocześnie odtwarzający dźwięki i dopuszczający świat zewnętrzny do kanału słuchowego.
Sony LinkBuds nie są też wyposażone w ANC, bo nie miałoby ono tutaj żadnego sensu – na cóż nam aktywna redukcja hałasu, kiedy w słuchawce zieje wielka dziura, przez którą wszystko słychać?
Jak spisuje się nietypowa konstrukcja Sony LinkBuds?
Trzeba podkreślić, że gdy nie odtwarzamy muzyki lub nie rozmawiamy, przez słuchawki Sony słychać naprawdę wszystko. Nie ma wrażenia schowania głowy w szklanej bańce, jak przy każdych innych słuchawkach, lecz uczucie kompletnej otwartości, no, może z lekkim tylko stłumieniem dźwięku. Mając te słuchawki w uszach nie będziemy mieli jednak żadnego problemu ze zrozumieniem rozmówcy czy dosłyszeniem komunikatu na lotnisku. Z tego też względu LinkBuds nie oferują żadnej formy amplifikacji dźwięku, bo zwyczajnie nie jest ona potrzebna; mamy za to funkcję Speak-To-Chat, która wycisza muzykę, gdy tylko zaczniemy mówić. Wtedy wszystko słychać idealnie.
Jednak nawet gdy odtwarzamy muzykę, większość dźwięków otoczenia dociera do nas głośno i wyraźnie. Pisząc te słowa stukam w klawiaturę, której dźwięku nie słyszę w żadnych słuchawkach TWS z aktywną redukcją hałasu. Tutaj słyszę każdy klawisz tak, jakbym nie miał słuchawek w uszach. Gdy siedząca obok żona coś do mnie mówi, nie muszę wyjmować słuchawki z uszu lub polegać na wzmacnianiu dźwięków otoczenia, bo słyszę każde słowo. Kurier nie dzwoni już do mnie, że stoi pod drzwiami; słyszę pukanie do drzwi. Idąc przez miasto nie rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu pędzących samochodów i dzikich rowerzystów, bo słyszę wszystko, co dzieje się dookoła mnie.
Ta otwartość ma tylko jeden skutek uboczny, w postaci sporego „wycieku dźwięku” na zewnątrz, zwłaszcza na wysokich poziomach głośności. Jeśli usiądziemy w tramwaju, to nasz sąsiad lub sąsiadka prawdopodobnie usłyszą, czego słuchamy. Wystarczy jednak trochę muzykę przyciszyć, by problem był nieistotny.
Muszę jednak podkreślić fakt, że pomimo braku ANC nowe słuchawki Sony doskonale wycinają dźwięki otoczenia podczas rozmów telefonicznych, a nasz głos brzmi krystalicznie czysto po drugiej stronie. Sony chwali się, że to zasługa algorytmu opracowanego na bazie 500 mln próbek głosu; niezależnie od genezy, efekt końcowy jest fantastyczny – to jedne z najlepszych słuchawek do rozmów głosowych, jakie kiedykolwiek testowałem. Jeśli szukacie słuchawek TWS przede wszystkim do rozmawiania, a nie do słuchania muzyki, nowy sprzęt Sony może okazać się strzałem w dziesiątkę, tym bardziej że…
To prawdopodobnie najwygodniejsze słuchawki TWS, jakie kiedykolwiek testowałem.
Sony LinkBuds po włożeniu w uszy przestają istnieć. Tak po prostu. Nie ma ich. A przynajmniej tak się sprawy mają, jeśli słuchawka idealnie pasuje do kształtu naszej małżowiny, bo z tym – jak wiadomo – może być różnie. U mnie np. lewa słuchawka leży w uchu tak doskonale, że w ogóle nie czuję jej obecności. W prawym nie jest tak idealnie dopasowana, ale nadal leży na tyle wygodnie, by nie powodować choćby odrobiny dyskomfortu przy długotrwałym użytkowaniu. Każda ze słuchawek waży zaledwie 4g, więc naprawdę można momentami zapomnieć, że mamy cokolwiek w uchu. Są też na tyle niewielkie i dyskretne, że nie rzucają się w oczy, a do tego bardzo długo działają na jednym ładowaniu – Sony deklaruje 5,5 godziny pracy i to pokrywa się z moim doświadczeniem. Kolejnych 12 godzin zapewnia doładowanie w etui, które swoją drogą zasługuje na osobne słowo pochwały – jest maluteńkie, mniejsze nawet od etui Samsungów Galaxy Buds 2 i wyposażone w funkcję szybkiego ładowania, którym możemy doładować słuchawki w 10 minut na kolejne 1,5 godziny słuchania muzyki.
W kwestii długotrwałego noszenia mam tylko jedną obawę, której nie rozwiali przedstawiciele Sony podczas spotkania z dziennikarzami – Sony LinkBuds są co prawda odporne na wodę, co potwierdza certyfikacja IPX4, lecz dotyczy to tylko zewnętrznej części, a nie wewnętrznej. To potencjalnie oznacza, że jeśli weźmiemy słuchawki na trening lub będziemy je nosić na tyle długo, by spociło się nam wnętrze kanału słuchowego, wilgoć może się przedostać przez perforację w obudowie przetwornika. Oczywiście nie mam pewności, że tak się stanie, jednak gdy widzę, w jakim stanie wyjmuję inne słuchawki z uszu po treningu na siłowni, polecałbym raczej nie używać LinkBudsów do jakiejkolwiek intensywnej aktywności.
Muszę jednak pochwalić sposób obsługi słuchawek; zwykle nie znoszę modeli obsługiwanych dotykiem, bo trudno w nie trafić i łatwo dotknąć je przypadkowo. Sony jednak opracowało jednak technologię, która pozwala na dotyk słuchawek w niemal dowolnym miejscu i też bardzo dobrze radzi sobie z odróżnianiem celowego dotknięcia obudowy z przypadkowym otarciem palca lub np. naciskiem czapki.
Jak to gra?
Celowo zostawiłem kwestię brzmienia na koniec, bo to niestety najsłabszy punkt nowych słuchawek Sony. Nie zrozummy się źle – LinkBuds nie grają tragicznie.
Wprost przeciwnie, grają zaskakująco przyjemnie, zwłaszcza po odpowiednim dopasowaniu korektora graficznego i wykonaniu analizy kształtu ucha wewnątrz aplikacji. Są szczegółowe, grają bardzo czysto i oferują nadspodziewanie szeroką scenę oraz znakomite obrazowanie przestrzenne. Niestety zatrważający jest w nich brak basu. Do tego stopnia, że przy pierwszym kontakcie aż się zastanawiałem, czy słuchawki nie są uszkodzone. Po przesłuchaniu kilkunastu utworów z różnych gatunków i zabawie korektorem okazało się jednak, że ten typ tak ma. Basu jest bardzo mało i brakuje mu mocy, a próba sztucznego podbicia go w aplikacji kończy się utratą klarowności na całej szerokości pasma.
Nie znajdziemy też na pokładzie obsługi kodeków HiRes, jak LDAC, a co najwyżej autorską technologię DSEE, podnoszącą jakość dźwięku odtwarzanej muzyki. Działa ona jednak na tyle dobrze, że dla większości nabywców w zupełności wystarczy.
Nie spodobają się one raczej miłośnikom elektroniki czy ciężkiego, metalowego brzmienia, ale w gatunkach popularnych brzmią całkiem ok, podobnie jak podczas odsłuchiwania VGM czy soundtracków z filmów. Widać, że inżynierowie Sony starali się, by nietypowa konstrukcja przetwornika nie wpłynęła na brzmienie, lecz niestety nie zawsze można mieć ciastko i zjeść ciastko.
Sony LinkBuds mogą się podobać.
Nowe słuchawki Sony to nowatorska, odważna koncepcja; z jednej strony praktyczna i faktycznie przydatna, a z drugiej stojąca w totalnej sprzeczności z całą resztą rynku, nawet z innymi słuchawkami TWS tej samej firmy. Tylko czy znajdzie się dość osób, które zamiast izolować się od świata będą chciały w nim pozostać korzystając ze słuchawek i będą skłonne zapłacić za tę możliwość blisko 900 zł?
Tyle bowiem mają kosztować nowe Sony LinkBuds, gdy trafią do sprzedaży w Polsce. To półka cenowa, na której stoją Apple AirPods Pro, Sony WF-1000XM4 czy Jabra Elite 85T. Cała trójca ma świetnie działające ANC i gra bez porównania lepiej od LinkBudsów, ale za żadne z nich nie są tak wygodne i nie oferują takiego poziomu „przeźroczystości”, jak LinkBuds.
Ostateczna decyzja zakupowa sprowadza się zatem do realnej oceny, czy chcemy się od świata odciąć, czy chcemy w nim pozostać. I tego, czy jesteśmy gotowi na kompromisy wynikające z podjęcia decyzji.