Za tydzień ze smartfonem na pasy nie wejdziesz. Tak powstają niesprawiedliwe i niepotrzebne przepisy
1 czerwca w życie wejdą nowe przepisy dotyczące pierwszeństwa na przejściu dla pieszych. Teoretycznie poruszający się na nogach mają być bardziej bezpieczni, na co niektórzy kierowcy kręcą nosem. Będą mieć też nowe obowiązki – z mojego punktu widzenia jako pieszego, narzucone niepotrzebnie. I potwierdzają to same badania.
Co zmieni się od 1 czerwca? Zależy, jak na to patrzeć. Odpowiedź może brzmieć, że bardzo dużo, ale też… stosunkowo niewiele.
Najwięcej emocji budzi zmiana mówiąca o tym, że pieszy będzie mieć pierwszeństwo przed pojazdami (z wyjątkiem tramwajów) w momencie, kiedy wchodzi na przejście dla pieszych. Co to w praktyce oznacza? Tłumaczył to Piotr Barycki:
Jeśli wykonujemy nogą ruch oznaczający wchodzenie na przejście – tutaj już po zmianie przepisów zaczynamy mieć pierwszeństwo. Nie ma wprawdzie zdefiniowanego wchodzenia (a przydałoby się!), ale można uznać, że jeśli pieszy stoi przy krawędzi i przeniesie nogę nad jezdnię, to ten proces już się zaczął. To jest ta cała wielka zmiana.
Z punktu widzenia pieszego – moim zdaniem bardzo istotna. Dotychczas kierowca musiał zachować szczególną ostrożność, ustępując pierwszeństwa pieszemu dopiero wtedy, gdy ten znalazł się na pasach. Jako pieszy zdany byłem więc na łaskę lub niełaskę kierowcy – częściej jednak na to drugie, co potwierdzą nie tylko moje obserwacje, ale też badania, o których za moment. Od 1 czerwca nadal trzeba będzie zachować ostrożność, ale przepisy mimo wszystko staną po stronie słabszych, czyli pieszych, na co zresztą Piotrek też zwracał uwagę:
Natomiast zmiany oznaczają, że kierowcom może być trudniej – przynajmniej bez kamerki – udowodnić, że potrącenie pieszego nie było ich winą. Z jednej strony – dobrze dla pieszych. Z drugiej – chyba czas kupić kamerkę, jeśli ktoś nie ma. (…) Natomiast wprowadzane zmiany mogą – co udowadnia aktualne oburzenie – uzmysłowić kierowcom, że ich obowiązki obejmują nie tylko dotarcie jak najszybciej z punktu A do punktu B i czasem do tych obowiązków należy zdjęcie nogi z gazu.
Odnoszę wrażenie, że ustawodawcy zdawali sobie sprawę z oburzenia, jakie wywołają zmiany, więc aby uspokoić gniew samochodziarzy zrzucili też pewne obowiązki na pieszych.
I tak od 1 czerwca można będzie dostać mandat za korzystanie ze smartfonu na przejściu dla pieszych
Widzicie, oni też muszą ponieść konsekwencje – zdają się mówić przepisy. Niestety, to głupota.
Zanim rzucicie się na mnie, że jestem jednym z tych nieodpowiedzialnych pieszych, który w ostatniej chwili wbiega na pasy, mając na sobie słuchawki i patrząc w ekran – właśnie tak według wielu kierowców zachowują się niemal wszyscy piesi, wynika z moich dyskusji z właścicielami aut – pozwólcie, że zacytuję pewne badania:
Badanie zachowań pieszych i relacji pieszy–kierowca wykazało, że wśród pieszych przechodzących przez jezdnię 5 proc. używa telefonów komórkowych. Jeszcze rzadziej piesi piszą wiadomości lub noszą słuchawki i liczba nie przekracza 1 proc.
To dane z raportu przygotowanego przez resort infrastruktury.
A to z kolei dane policji:
Główną przyczyną wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym, z winy kierujących, jest niedostosowanie prędkości do warunków ruchu.
„W przypadku potrącenia pieszego nawet nieznaczne przekroczenie dopuszczalnej prędkości zmniejsza szanse jego przeżycia” – dodaje policja. A raport resortu infrastruktury uzupełnia te dane inną ciekawą informacją. Udział procentowy kierowców nieustępujących pieszym znajdującym się na przejściu np. w woj. mazowieckim wyniósł przeszło 50 proc.!
Skoro tak mało osób korzysta z telefonu na przejściu dla pieszych, to mało kto dostanie mandat – żaden problem, przepis będzie, ale nikogo po portfelu nie uderzy. Tylko że nie w tym rzecz. Znowu mamy obwinianie potencjalnych ofiar. Sama obecność w kodeksie przepisu o tym, że pieszy nie może korzystać z telefonu na przejściu, sugeruje, że to regularny problem. To woda na młyn dla kierowców: owszem, może i czasami noga nie schodzi z gazu, ale ci piesi też nieodpowiedzialni, nawet mandaty mogą za to dostać!
Telefony i przenośne gadżety zostały wykorzystane trochę jak kozioł ofiarny. Trzeba było znaleźć cokolwiek, przez co piesi wypadną choć trochę nieodpowiedzialnie. Szukano, szukano i znaleziono – marginalne przypadki, wypadające śmiesznie niepoważnie przy nadużyciach kierowców.
Na nowe przepisy jako pieszy czekam, ale nie podoba mi się, jak próbuje się zrzucić winę na tych, którzy w starciu z samochodami nie mają żadnych szans. I to naprawdę nie dlatego, że zagapiamy się w telefon.