Lidlomix w rękach kulinarnego zera - test robota kuchennego z perspektywy kuchennego nieuka
„Wszystko za ciebie robi, wszystko! Gotowanie proste jak nigdy“ - emocjonuje się redakcyjny kolega Dawid Kosiński podczas prywatnej rozmowy. Kosa zachwala markowego Thermomiksa, który rzekomo „odmienił jego podejście do gotowania“. Widząc w tym nowoczesnym typie urządzenia szanse dla siebie, postanowiłem dać szansę tańszej kopii robota kuchennego, znanej jako Lidlomix.
UWAGA - autor poniższego tekstu jest kulinarnym zerem. Nie lubi gotować, nienawidzi zmywać. Nigdy w życiu nie upiekł ciasta, a jego popisowe dania to naleśniki ze szpinakiem oraz łosoś z batatami. Niniejszy tekst powstał z myślą o innych lewych rękach w kuchni, które zastanawiają się nad tym, czy inteligentny robot kuchenny może odmienić ich ponury los. Osoby doświadczone w kuchni i takie, dla których gotowanie to pasja, powinny omijać powstały materiał jak najszerszym łukiem.
Czym jest i jak działa Lidlomix, Thermomix lub inne urządzenie tego typu? W największym skrócie, z perspektywy kuchennego niedojdy, to maszyna prowadząca użytkownika za rękę, pozwalająca krok po kroku wspólnie przygotować pełnowymiarowy posiłek. Inteligentny robot kuchenny posiada bazę przepisów, dotykowy ekran, uniwersalne naczynie, masę czujników oraz funkcje: ważenie, mieszanie, siekanie, miksowanie, gotowanie, blendowanie, gotowanie na parze, podgrzewanie czy podsmażanie.
Lidlomix jest urządzeniem idioto-odpornym, w jasny sposób wyświetlając polecenia na dotykowym ekranie z frontu obudowy. Dodaj dwa ziemniaki. Wlej koncentrat. Wsyp ryż. Zalej wodą. Dzięki czujnikom wagi i temperatury maszyna wie, czy włożyliśmy do naczynia odpowiednio dużo składników. Do tego sprzęt sam wykonuje takie czynności jak mieszanie, siekanie, miksowanie, gotowanie czy podsmażanie. Użytkownik widzi po prostu pasek postępu, niemal jak w grze wideo.
Czy Lidlomix jest odpowiedni dla osoby bez doświadczenia w kuchni?
Po miesiącu mogę napisać, że jest wręcz stworzony dla takich osób. Zacznijmy od samych przepisów. Te są pobierane z serwerów Monsieur Cuisine i podzielone nie tylko na rodzaje potraw, ale również poziom ich trudności. Szukając przepisów ze statusem „łatwy“, szybko znalazłem kilkanaście dań, które nie wymagają żadnych umiejętności i które przygotuję w mniej niż 30 minut.
Żeby jeszcze bardziej uprościć sprawę, Lidlomix posiada kategorię potraw jednogarnkowych. Takich, gdzie nie trzeba wykonywać żadnych zadań poza naczyniem umieszczonym wewnątrz maszyny i połączonym z nią czujnikami. Po prostu wrzucasz wszystko co potrzeba, a sprzęt robi swoje. W ten sposób przyrządziłem np. makaron z indykiem czy risotto z groszkiem.
Do tego maszyna sama wykonuje mycie wstępne, już po zakończeniu gotowania. Wystarczy zalać naczynie wodą z kroplą płynu. Szczelnie zamknięta wirówka czyści zadziwiająco dobrze. Zazwyczaj po takim gruntownym czyszczeniu wystarczy tylko wypłukać garnek i gotowe. Lidlomix jest gotowy do dalszego działania.
Świetna jest także pomoc ze strony oprogramowania. Jeśli wrzuciliśmy zbyt dużo lub zbyt mało składnika, widzimy to na jasnym ekranie dotykowym. Jeśli temperatura wewnątrz naczynia jest nieodpowiednia, również to zobaczymy, a maszyna sama podgrzeje co trzeba. Robot ostrzega gdy pokrywa nie jest odpowiednio zamknięta, co ma kluczowe znaczenie w przypadku miksowania i blendowania. Sprzęt sam się również wyłącza, więc nie ma żadnej szansy, aby pozostawić go włączonym z aktywowaną w nieskończoność funkcją podgrzewania. Do tego oprogramowanie zostało w pełni przetłumaczone na język polski.
Marketingowa narracja kontra a prawda i praktyka. Czy Lidlomix faktycznie gotuje za człowieka?
Przez miesiąc używałem Lidlomiksa w zasadzie co drugi dzień (przyrządzam porcje na dwa - trzy dni). Na podstawie zdobytego doświadczenia mogę napisać, że cudów nie ma, a w praktyce znaczną część zadań i tak wykonuje użytkownik. Co prawda nie siekamy warzyw, bo robi to maszyna, ale to my musimy później przełożyć posiekane warzywa do osobnego naczynia. Chociaż to maszyna tworzy sos, podgrzewając i mieszając składniki, to my musieliśmy je najpierw włożyć, a następnie wylać w formie płynnej, robiąc miejsce dla innych składników.
Lidlomix (ani żaden inny robot kuchenny) nie potrafi otworzyć sobie lodówki, wyjąć potrzebne rzeczy, włożyć je do naczynia, a potem przekładać do osobnych misek. To, co sprzęt kuchenny robi naprawdę, to sieka, miesza, podgrzewa, blenduje, gotuje oraz kontroluje. Tymi czynnościami faktycznie nie musimy się przejmować i to jest rewelacyjne. Jednak pozostałą resztą - jak najbardziej.
W tym miejscu możecie mieć wrażenie, że Lidlomix nie zmienia wiele. Błąd. On zmienia wszystko.
Dzisiaj nie oddałbym Lidlomiksa za żadne skarby, z trzech podstawowych powodów. Po pierwsze, jestem zachwycony oszczędnością czasu i poczuciem kontroli. Gdy Lidlomix gotuje, podgrzewa lub miesza, widzimy pasek postępu z czasem do zakończenia operacji. Daje to nam przyjemne okno czasowe. Nie musimy stać z łyżką przy patelni, pilnując, czy aby coś nie przywiera do spodu. Zamiast tego możemy umyć naczynie, schować resztę makaronu do półki czy rozegrać następną turę w Heroes of Might and Magic III. Lidlomix poinformuje sygnałem dźwiękowym, gdy zakończy daną operację i gdy będzie można przejść do następnego etapu w przepisie.
Takie czasowe okienka podczas gotowania dają poczucie komfortu i kontroli. Dzięki nim nie mamy wrażenia, że „staliśmy godzinę przy garach“. Gdy rozlega się sygnał dźwiękowy, podchodzimy, wkładamy kolejne składniki, zamykamy pokrywę, potwierdzamy polecenie na ekranie i gotowe. Znowu możemy być poza kuchnią. Znowu możemy zająć się pracą w trybie home office, opieką nad dzieckiem, nowym serialem, zaległą książką, grą wideo czy czymkolwiek innym.
Alternatywnie, okna czasowe między kolejnymi krokami można spożytkować na mycie wykorzystanych sztućców i naczyń, odkładanie przypraw na miejsce czy wrzucanie opakowań do śmietnika. Specyfika działania inteligentnego robota kuchennego sprawia, że w momencie zakończenia gotowania jedyne, co będziemy mieli do wyczyszczenia, to naczynie samej maszyny.
Drugim filarem przydatności urządzeń takich jak Lidlomix jest kontrola i bezpieczeństwo.
Jak wspomniałem wcześniej, mam dwie lewe ręce do gotowania. Dlatego niezwykle mnie cieszy, że maszyna nieustannie ma na mnie oko. Lidlomix w widoczny i czytelny sposób pokazuje, gdy czegoś dodałem zbyt dużo lub zbyt mało. Wiem czy zupa, woda lub inny płyn ma odpowiednią temperaturę zgodną z przepisem. Mam pewność, że niczego nie przypalę, a śmietana się nie zetnie.
Dzięki kontroli ze strony maszyny, przy wykorzystaniu jej czujników, nie muszę korzystać z dodatkowych akcesoriów kuchennych. Waga stała się kompletnie zbędna, tak samo jak czasomierz w smartfonie. Do tego same pomiary są znacznie szybsze niż gdybyśmy mieli mierzyć masę czy temperaturę przy użyciu zewnętrznego oprzyrządowania. Miłym bonusem jest pewność, że gdy na chwilę wyjdę z kuchni, nic mi się nie spali, nie zajmie ogniem i tak dalej.
Trzecim wielkim atutem maszyny są jej indywidualne funkcje, nie tylko przepisy.
Często korzystam z Lidlomiksa jak z typowego narzędzia kuchennego. Miksuję w nim zimne mleko, lód, kawę rozpuszczalną i cynamon, robiąc sobie w ten sposób ubogą wersję mrożonej kawy. Gdy jestem naprawdę zmęczony i nie mam siły gotować, wrzucam do naczynia maszyny gotowe mrożone danie z zamrażarki, a następnie ustawiam podgrzewanie. Dawniej robiłem to na patelni, teraz zostawiam maszynę włączoną na 30 minut i mam problem z głowy.
Mieszanki warzyw przygotowuję na parze, korzystając ze specjalnej tacki do gotowania. Nawet masę na placki ziemniaczane robi już za mnie Lidlomix, a mi pozostaje usmażyć je na rozgrzanej patelni. Z opowieści znajomych usłyszałem, że sprzęt świetnie nadaje się to tworzenia masy na ciasto lub nawet chleb, ale sam nie podejmowałem się jeszcze próby zabawy w cukiernika. Nie wyglądam, ale nie lubię słodkiego.
Miesiąc z robotem kuchennym Lidlomix - co się zmieniło, co zostało po staremu.
Jedna rzecz na pewno nie uległa zmianie: wciąż nie potrafię gotować. Tym bardziej piec. Lidlomix odciążył mnie w trakcie kuchennych znojów, co doprowadziło do efektu odwrotnego niż przypuszczałem. Zamiast nauczyć się czegoś przełomowego, spędzam jeszcze mniej czasu w kuchni. Wykorzystuję nowe okienka czasowe na przyjemności oraz pracę i zupełnie szczerze: nie mam wrażenia, żebym nauczył się czegokolwiek nowego.
Zmieniło się za to moje podejście do gotowania, jako takiego. Czerpię radość z tego, że jem ciekawiej i bardziej zróżnicowanie. Serwery z którymi łączy się Lidlomix oferują ponad 1300 przepisów o różnym stopniu zaawansowania i skomplikowania. Dzięki temu próbuję nowych rzeczy i nie popadam w rutynę. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że w ciągu ponad miesiąca zjadłem więcej nowych potraw niż w przeciągu całego roku. To jest świetne.
Lidlomix zachęca do eksperymentowania. Do poznawania nowych smaków. Odważniej mieszam teraz mięsa z owocami, nawiązując do przedwojennej kuchni polskiej. Częściej sięgam po potrawy wegetariańskie, a także zwracam większą uwagę na obecność warzyw na talerzu. Zaryzykowałem nawet z krewetkami, co w moim przypadku jest kompletnym kosmosem.
Nie wszystko działa idealnie. Kilka razy się rozczarowałem.
Jestem zawiedziony zwłaszcza podsmażaniem. Jak wskazuje sama nazwa funkcji - jest to tylko delikatne przysmażanie. Z maksymalną temperaturą wynoszącą 130 stopni Celsjusza, naczynie Lidlomiksa nie jest w stanie odwzorować warunków panujących na tafli patelni czy w rozgrzanym do 200 stopni piekarniku. Lidlomix nada się, aby doprowadzić wodę do wrzenia, ugotować makaron czy jajka albo podgrzać zupę, ale niewiele więcej.
Gdy Lidlomix podsmaża mięso zgodnie z przepisem - np. malutkie kawałki boczku do spaghetti carbonara - zawsze wybieram czas dwukrotnie lub trzykrotnie dłuższy niż w przepisie. W przeciwnym przypadku mam wrażenie, że mięso jest niedostatecznie dosmażone. Z kolei gdy do podsmażenia jest większy, bardziej zbity kawałek mięsa, wolę to robić na patelni. Moc smażenia Lidlomiksa jest zbyt mała.
Szkoda również, że nie można tworzyć własnych przepisów oraz importować przepisów z sieci.
Lidlomix jest świetnie wspierany, jeśli chodzi o bazę kulinarnych przepisów. Nowe przepisy są regularnie pobierane do pamięci urządzenia za pośrednictwem domowej sieci WiFi. Można je również przeglądać na dedykowanej witrynie WWW Monsieur Cuisine. Każdy przepis posiada wyraźne rozpisane kroki (w języku polskim) oraz ujednolicone, atrakcyjne wizualnie zdjęcia. Zabrakło mi tylko większej wolności poza platformą Monsieur Cuisine.
Byłoby miło, gdyby użytkownicy Lidlomiksa mogli tworzyć własne przepisy, a następnie importować je bezpośrednio do pamięci urządzenia. Z własnymi zdjęciami, poradami i tak dalej. Społeczność posiadaczy tej maszyny wrzuca zamiast tego przepisy na strony internetowe, ale nie możemy ich bezpośrednio wyświetlić na ekranie robota kuchennego. Ten pobiera wyłącznie przepisy z platformy Monsieur Cuisine.
Mam też wrażenie, że część przepisów to sztuka dla sztuki.
Potrawy z Lidlomiksa są tworzone wewnątrz naczynia w kształcie garnka, gdzie dochodzi do mieszania, siekania czy blendowania. Lidlomix nie jest za to patelnią ani piekarnikiem. Co za tym idzie, urządzenie ma naturalne ograniczenia, wynikające z jego funkcji, możliwości i tak dalej. Mimo tego niektórzy autorzy przepisów stają na głowie, aby pokazać, że Lidlomix potrafi wszystko.
Prowadzi to do mocno komicznych sytuacji, gdy omlet z przepisu Lidlomiksa przygotowujemy gotując go na parze, wykorzystując do tego dodatkową siatkę do gotowania, na którą musimy położyć papier do pieczenia, a następnie niezwykle uważać podczas wylewania zmiksowanych jaj. Jasne, omlet wyszedł smaczny, ale o wiele lepiej byłoby, gdyby po wymieszaniu jaj i dodatków w misie maszyny wylać masę na patelnię. Oszczędzilibyśmy wtedy wiele czasu, tak jak robię to np. z plackami ziemniaczanymi.
...i jeszcze kilka mniejszych problemów, które zaszły mi za skórę.
Wartości wprowadzane w przepisach są sztywne i nieskalowalne. Gdy mamy możliwość przygotowania obiadu dla 6 osób, nie możemy zmienić w przepisie liczby domowników do zaledwie 3 osób. Dlatego w moim przypadku albo gotowałem wielkie porcje na 2 - 3 dni, albo musiałem dodawać połowę składników wskazanych w przepisie. Niby nic trudnego, ale maszyna notorycznie informująca, że czegoś wsypałem, włożyłem lub wlałem zbyt mało bywa męcząca.
Drugi mały problem to wykładanie potraw jednogarnkowych na talerze. Ze względu na ostrza umieszczone na dnie naczynia, dania o gęstszej konsystencji są bardzo trudne do całkowitego przełożenia. Trzeba kręcić ostrzami i wyciągać resztki posiłku. Alternatywą jest odkręcenie ostrza, ale instrukcja tego nie zaleca.
Lidlomix - przydatny hit czy niepotrzebny kit?
Z mojej osobistej perspektywy Lidlomix to absolutny hit. Chociaż sprzęt nie robi wszystkiego za człowieka, doskonale już rozumiem zachwyt redakcyjnego kolegi oryginalnym Thermomiksem. Inteligentny robot kuchenny z oferty Lidla sprawił, że gotuję częściej, jem mniej fast foodów, zrzuciłem kilka kilo i poznałem masę nowych dań. Dzięki maszynie kosztuję nowych smaków, a jednocześnie nie muszę stać przy kuchence, non stop czegoś pilnując i coś mieszając.
Jeśli jednak ktoś jest wziętym kucharzem, jeśli dla kogoś gotowanie to pasja, raczej nie znajdzie w Lidlomiksie produktu dla siebie. To sprzęt dla kuchennych niedojdów takich jak ja. Dla studentów, dla osób świeżo na swoim, dla ludzi z permanentnym deficytem czasu, ale chcących zmienić nawyki żywieniowe. Osobiście jestem zachwycony, lecz nawet ja rozumiem, że Lidlomix nie jest odpowiedzią na wszystkie kulinarne wyzwania i nie jest w stanie w pełni zastąpić człowieka.
Biorąc jednak pod uwagę ile czasu uzyskałem podczas gotowania, ile nowych potraw poznałem i jak łatwe stało się gotowanie, jestem niezwykle zadowolony z zakupu. Lidlomix nie jest tani - maszyna kosztuje 1599 złotych - ale mam pewność, że posłuży mi w kuchni przez następne miesiące i lata. Od mrożonej kawy po cielęcinę w piwie.