„Eksperci nie wiedzą, co to jest.” Zaskakująca kula ognia nad Australią. „Meteor miał średnicę pół kilometra.” Bzdura, bzdura, bzdura
Od kilku dni kolejne media donoszą o „zaskakującej kuli ognia”, „zielono-niebieskiej kuli ognia”, „tajemniczej kuli ognia”, która przeleciała nad Australią. Choć samo zjawisko nie było niczym nadzwyczajnym, to sposób w jaki media je opisały pokazuje, jak rzadko spoglądamy w niebo i jak bardzo nie orientujemy się w tym co możemy na nim zobaczyć.
Zjawisko meteoru zostało zarejestrowane za pomocą telefonu komórkowego przez Mitcha Brune’a Port Headland w Australii.
Na kilkunastosekundowym filmie widzimy długą, jasną smugę rozświetlającą nocne niebo nad Australią. Taki ślad pozostawia po sobie meteoroid, który przemierzając Układ Słoneczny napotkał na swojej drodze ziemską atmosferę. Po wlocie w atmosferę z jednej strony zaczynają świecić pary ulatniające się z powierzchni meteoroidu, a z drugiej zjonizowane gazy atmosfery wzdłuż całej trasy przelotu.
Czym jest meteor?
Najczęściej zjawisko meteoru widzimy pod postacią tzw. spadających gwiazd, krótkich delikatnych kresek, które przez kilka sekund przemierzają niebo, aby po chwili zniknąć bez śladu. Często odpowiadają za nie zaledwie ziarenka piasku spalające się chwilę po wlocie w ziemską atmosferę. Już na wysokości 300 km meteoroid zaczyna rozgrzewać coraz gęstsze powietrze wokół niego. Po chwili, na wysokości ok. 120 km zaczyna tworzyć się coraz dłuższy ogon zbudowany z jonów i elektronów oderwanych z powierzchni meteoroidu, który w tym czasie ma już ponad 2000°C. Skąd taka temperatura? Wystarczy zauważyć, że prędkość takiego meteoroidu wchodzącego w ziemską atmosferę wynosi od 12 do 72 km/s. Tak, na sekundę.
Statystyki wskazują, że obiekty o średnicy do 10 m wpadają w ziemską atmosferę średnio co godzinę. Obiekty o średnicy od 10 do 20 m wpadają w atmosferę co 20-100 lat, a większe niż 100 metrów – mniej niż raz na 1000 lat. W skrócie im większe tym rzadziej. Ostatnim większym bolidem był obiekt, który wpadł w ziemską atmosferę nad Czelabińskiem w Rosji. Naukowcy szacują, że ten meteoroid miał od 17 do 21 m średnicy. Skutki zobaczcie poniżej.
Powyżej przeczytaliście dużo liczb: wysokość, na której powstają zjawiska meteoru, rozmiary meteoroidów czy prędkości. Na pierwszy rzut oka to technikalia, ale jednak warto sobie to wszystko uświadomić, aby wiedzieć chociaż o jaki rząd wielkości chodzi, aby potem nie pojawiały się takie chochliki jak chociażby ten, w którym w porannym przeglądzie informacji mogliśmy usłyszeć, że:
Choć informacja została szybko poprawiona przez stację telewizyjną, to i tak została powielona przez wiele innych mediów, które posiadają błędne informacje do dzisiaj. Oburza jednak fakt, że nikomu po drodze nic nie zazgrzytało. Jeżeli obiekt wchodzący w ziemską atmosferę miałby 500 m średnicy to mielibyśmy ogromny problem (warto zauważyć, że obiekt o rozmiarach rzędu zaledwie 4 km byłby w stanie załatwić nam taką przyszłość jaką 65 mln lat temu dostały dinozaury). Analogicznie, jeżeli obiekt przelatuje 5 mln km od Ziemi (kilkanaście razy dalej od Ziemi niż Księżyc), to choćby miał i 100 km to nic by nam nie zrobił, bo… przecież Księżyc jest bliżej i nam jakoś szczególnie nie zagraża. Co więcej, nawet byśmy go nie dostrzegli gołym okiem. A tak swoją drogą umowna granica między ziemską atmosferą a przestrzenią kosmiczną, tzw. linia Karmana, znajduje się na wysokości 100 km nad powierzchnią Ziemi, a nie kilka milionów kilometrów dalej.
Meteorów ci u nas pod dostatkiem
Całych rojów meteorów w ciągu roku możemy oglądać kilka. Najciekawszy z nich – Perseidy – będziemy mogli obserwować już w dniach od 17 lipca do 24 sierpnia, kiedy to na niebie, z kierunku gwiazdozbioru Perseusza, będziemy mogli zobaczyć nawet ponad 100 meteorów na godzinę, ale o tym napiszę nieco później.
Od czasu do czasu, w ziemską atmosferę wchodzi obiekt kosmiczny większy niż ziarenko piasku i wtedy możemy oglądać zjawisko tzw. bolidu. Bolid to nic innego jak meteor o wyjątkowo dużej jasności, jaśniejszy od Wenus na wieczornym czy porannym niebie. Do powstania bolidu może doprowadzić już obiekt o rozmiarach rzędu kilku, kilkunastu centymetrów, niemniej jednak wszystko zależy także od składu chemicznego takiego obiektu – jedne szybko rozpadają się w atmosferze, inne wytrzymują dłużej i rozświetlają niebo przez dłuższą chwilę; jedne spalają się w atmosferze, inne docierają do samej powierzchni Ziemi, gdzie znajdujemy je jako meteoryty.
Co zatem spadło w Australii?
Nie wiadomo. Ciężko cokolwiek ocenić po nagraniu z telefonu. Według astronomów zajmujących się analizowaniem danych ze stacji bolidowych, mógł to być obiekt wielkości piłki do koszykówki czy krzesła (Ziemia dostała z krzesła – to by był tytuł). Nie wiadomo jednak czy obiekt w całości spłonął w atmosferze, czy też jakieś jego szczątku dotarły do powierzchni Ziemi
Wbrew pozorom nie jest to jakieś szczególne zdarzenie. Według szacunków na Ziemię codziennie spada prawie 300 ton „kamieni kosmicznych”. Większości z nich jednak nikt nie widzi – jakby nie patrzeć 70 proc, powierzchni Ziemi zajmują oceany, więc jeżeli nad nimi coś wejdzie w atmosferę, nawet coś większego, to nikt tego nie zauważy. Jeżeli jakiś większy meteor czy bolid wpadnie w atmosferę nad lądem to może go zobaczyć kilka, kilkadziesiąt, kilkaset czy kilka tysięcy osób, które akurat w tym momencie znajdowały się na zewnątrz i spoglądały mniej więcej we właściwym kierunku. Do mediów przebijają się jednak tylko te relacje, te przypadki, które udało się zarejestrować za pomocą telefonu, kamery monitoringu czy kamery w samochodzie, stąd i wrażenie rzadkości takich zjawisk. Tym razem telefony były w pogotowiu więc i mamy ładne nagranie.
I tyle.