Przejściówki z USB-C na audiojacka to już nie tylko zmora smartfonów. Jak to możliwe, że ten trend trafił do aparatów?
Usunięcie gniazda minijack w smartfonach jakoś przeboleliśmy. Ten sam krok w profesjonalnym aparacie do filmowania brzmi niepoważnie, a jednak stał się faktem. Najnowszy Fujifilm X-T4 ma w pudełku przejściówkę USB-C na audiojacka.
Wojna na to, kto da więcej funkcji wideo w aparacie, trwa w najlepsze. Pięć lat temu mało kto myślał o płaskich profilach obrazu, 10-bitowej głębi koloru, czy próbkowaniu kolorów 4:2:2. Dziś te funkcje są już dostępne nie tylko w profesjonalnych kamerach, ale także w aparatach z wyższej półki, które są na ogół dużo tańsze od kamer.
Fujifilm jest firmą znaną z tego, że słucha potrzeb swoich użytkowników. Producent w ostatnich latach przeszedł długą drogę, również w kwestii wideo. Bezlusterkowiec Fujifilm X-T3 był jednym z najlepszych aparatów do filmowania. Jego następca, zaprezentowany właśnie X-T4 jest jeszcze lepszy. Ma odchylany na bok ekran, stabilizowaną matrycę, wideo 4K/30p w 400 Mbps lub 4K/60p w 200 Mbps, a to wszystko z zapisem 4:2:0, 10-bit. Sporo cyferek i skrótów, które objaśniałem w innym wpisie, ale wierzcie na słowo, że to jedna z najlepszych specyfikacji wideo dostępnych obecnie w aparacie.
Dziesiątki funkcji wideo i brak wyjścia audio 3,5 mm. Zamiast niego wyjście USB-C i przejściówka w pudełku.
Ten szczegół specyfikacji Fujifilm X-T4 być może umknął uwadze wielu osób, a przecież obecność dwóch portów minijack w aparacie tej klasy jest nie tyle miłym dodatkiem, co wręcz koniecznością. Jeden port (wejście audio) służy do podłączenia mikrofonu, a drugi (wyjście) do podłączenia słuchawek.
Tymczasem Fujifilm X-T4 idzie drogą, którą aż za dobrze znamy w rynku smartfonów. Wyjście audio 3,5 mm zostało usunięte na rzecz portu USB-C, a do pudełka z aparatem jest dodana przejściówka.
Ten nieuzasadniony i po prostu głupi trend właśnie trafił do aparatów, i to nie byle jakich, bo do ściśle wyspecjalizowanej, profesjonalnej konstrukcji kosztującej bez mała 8 tys. zł za sam korpus.
Paradoksalnie, wyjście audio w aparacie to dla mnie jedna z najważniejszych cech.
Jeżeli ktoś nie nagrywa aparatem, lub robi to tylko dorywczo, może mu się wydawać, że wyjście audio w takim sprzęcie to rzecz zbędna. Że to tylko jeden z tych dziwnych portów, do których nigdy nie podłączysz przewodu.
Wszystko się zmienia, kiedy nagrywanie staje się twoją pracą. Podam swój przykład, ponieważ każdego tygodnia zamieniam się w (najczęściej jednoosobowy) pion produkcji wideo. To oznacza, że sam muszę kontrolować kadr, oświetlenie, udźwiękowienie, a do tego wszystkiego pilnować treści, by nagrywane wideo miało sens i było merytoryczne.
W moim trybie działania, czyli tzw. run and gun, liczy się lekki, szybki, ale też dobry jakościowo zestaw. Korzystam z pełnokatkowego aparatu Sony A7III i z gimbala DJI Ronin SC, ale to wszystko to tylko połowa historii. Drugą połową jest dźwięk. Dlatego też zawsze, ale to zawsze podczas nagrywania monitoruję audio w słuchawkach nausznych. Każdy, kto choć raz zepsuł audio w ważnym filmie, będzie robił wszystko, by drugi raz nie zaliczyć wpadki.
Działamy - podobnie jak zdecydowana większość produkcji - na bezprzewodowym audio, czyli na mikroportach Rode. Są one niesamowicie wygodne, ale nie wyobrażam sobie pracy z nimi bez monitorowania audio na bieżąco, a już zwłaszcza na ważnych wydarzeniach, jak np. na premierach smartfonów lub na targach.
Pamiętam projekt, w którym 5/8 częstotliwości transmisji moich transmiterów była nieużywalna z uwagi na liczbę sieci bezprzewodowych w miejscu, gdzie nagrywaliśmy. Gdybym nie miał słuchawek na uszach, dopiero przy montażu zauważyłbym przerywające audio. Na wykresie dźwięku na ekranie aparatu całość nie budziła zastrzeżeń.
Innym problemem jest ocieranie się mikrofonu krawatowego o materiał koszulki, albo przypadkowe dotknięcie mikrofonu. Jeżeli zdarzy się coś takiego, trzeba ponowić ujęcie. Do tego wszystkiego nie zawsze są możliwe duble. Jeżeli nagrywamy sami, mamy czas na poprawki, ale podczas konferencji i wywiadów błąd w nagrywaniu audio zaowocowałby brakiem dźwięku lub trzaskami, czyli kompletnie zepsutym materiałem.
Mam nadzieję, że już rozumiecie, dlaczego monitorowanie audio przy filmowaniu jest tak ważne.
Sprawę rozwiąże przejściówka, ale po co tak komplikować życie filmowców?
Doprawdy ostatnią rzeczą, jaką chce filmowiec w swoim zestawie do pracy, jest przejściówka audio. Nie wnosi on żadnych korzyści, a jedynie komplikuje pracę. Jest mała, więc może się zgubić. Jest dodatkowym elementem, który może się zepsuć (np. przedrzeć, ułamać przy gnieździe itd.). A w końcu: jest dodatkowym słabym punktem potencjalnie powodującym problemy. To przecież jedno gniazdo więcej, które może się wypiąć i zerwać zapis.
To wszystko w imię… no właśnie, czego? Nowoczesności? Nie sądzę, bo prawdziwą nowoczesnością byłaby możliwość bezprzewodowego podłączenia słuchawek poprzez Bluetooth, z jak największym ograniczeniem latencji. Fujifilm nie idzie jednak w tę stronę. Daje za to wielofunkcyjny port USB-C.
O dziwo uchowało się jeszcze osobne wyjście HDMI, ale kto wie, na co wpadną inżynierowie przy X-T5. W końcu USB-C może wchłonąć również port HDMI. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zaślepienie rynkiem smartfonów i że pozostali producenci aparatów nie podchwycą tego pomysłu.