Chcę go, chociaż kompletnie go nie potrzebuję. Garmin Fenix 6 Pro okiem nie-biegacza
Nigdy nie testowałem lepszego smart-zegarka. Nigdy nie miałem na nadgarstku urządzenia, które tak bardzo by mi przypasowało. Spędziłem miesiąc z Garminem Fenix 6 Pro i chcę o tym opowiedzieć.
Uprzedzam, nie jest to recenzja fitnessowa: jeśli ktoś chce przeczytać o Garminie Fenix 6 oczami biegacza, odsyłam do recenzji Piotrka Baryckiego:
Zanim rozpocznę wielki festiwal ekscytacji technologią, chciałbym nadać mu kontekst – otóż widzicie… kilka miesięcy temu ten tekst miałby zupełnie odwrotny wydźwięk.
W wakacje przetestowałem zegarek Garmina poprzedniej generacji – Feniksa 5S Plus – i po kilkunastu dniach zwróciłem go do producenta, zaś tekstu nie napisałem. Ba, byłem wręcz zniesmaczony tym, jak bardzo mi ten sprzęt „nie podszedł”, co było o tyle dziwne, że wielu ludzi, których zdanie cenię, wychwalało go w niebogłosy.
Cóż, między mną a Fenixem 5S Plus chemii nie było w ogóle. Nie pasowała mi jego obudowa i trudne do wciśnięcia przyciski. Nie pasował mi ekran o rozdzielczości kalkulatora z lat 90-tych. Nie pasował mi ociężały, powolny interfejs.
A jako że nie jestem miłośnikiem biegania na długie dystanse, nie mogłem tych wszystkich niedostatków przykryć zadowoleniem z funkcji stricte fitnessowych. Garmin Fenix 5S Plus okazał się sprzętem kompletnie niekompatybilnym z moimi potrzebami.
Od kilku miesięcy jednak poszukuję nowego smartwatcha. Wymogi miałem względnie proste, ale zaskakująco trudne do spełnienia w praktyce: musi działać bezproblemowo z iPhone’em 11 i być ponadprzeciętnie wytrzymały.
- Zegarki z WearOS działają bardzo kapryśnie z iOS 13, a do tego zwykle są filigranowe (nie licząc kilku wzmacnianych modeli). Odpada.
- Apple Watch długo okupował szczyt listy, ale wersja aluminiowa ma wytrzymałość zabawki, zaś wersja ze stali nierdzewnej z szafirowym szkłem kosztuje fortunę. Odpada.
- Samsung Galaxy Watch w parze z iOS 13 nie oferuje pełni swojego potencjału, a do tego jest równie niewytrzymały, co większość inteligentnych zegarków. Odpada.
W tych moich poszukiwaniach nasz naczelny redakcyjny garminowiec, Piotrek Barycki, nieustannie przypominał mi o istnieniu Fenixów i Forerunnerów, ale mając w pamięci fatalne wrażenie po Feniksie 5S, odmawiałem sprawdzenia nowych zegarków firmy.
Aż w końcu się przemogłem. Przetestowałem Garmina Vivoactive 4 i – nie licząc kilku niedociągnięć – zakochałem się. Nowy interfejs, szybsze podzespoły, większy ekran, świetny czas pracy na jednym ładowaniu, przystępna cena… gdyby nie relatywnie filigranowa obudowa, już dziś miałbym go na nadgarstku.
Test Vivoactive 4 przekonał mnie jednak, że warto sprawdzić, co też Garmin ma obecnie do zaoferowania na najwyższej półce. Poprosiłem więc o egzemplarz testowy Garmina Fenix 6 i z miejsca pokochałem ten zegarek czystą nerdowską miłością.
Garmin Fenix 6 to czołg wśród smart-zegarków.
Na testy trafiła do mnie wersja Fenix 6 Pro, z tarczą o średnicy 47 mm i czarnym bezelem ze stali nierdzewnej. Gdy tylko założyłem go na nadgarstek, poczułem, że to jest to.
Wszystko mi w nim pasowało. Całość sprawia niesamowicie solidne wrażenie; w razie ataku dzikiego zwierza w głuszy można wykorzystać zegarek jako broń obuchową. Waży ledwie 83 g, czyli relatywnie niewiele na tle zwykłych zegarków outdoorowych/taktycznych, ale w żadnym wypadku nie sprawia wrażenia zabawkowego.
Pasek sportowy o szerokości 22 mm jest miękki, elastyczny, nie obciera i nie drażni skóry. Przyciski mają idealny skok i są rozmieszczone na tyle szeroko, że bez problemu obsługiwałem je zarówno gołymi dłońmi, jak i w rękawiczkach na siłowni i rękawicach taktycznych podczas treningu z psem.
I w końcu jego rozmiar, 47 mm, okazał się idealny. Wizualnie może i jest on ociupinkę za szeroki na moim średniej grubości nadgarstku, ale użytkowo pasuje idealnie. Przy grubości 14,7 mm mieści się też bez problemu pod każdą kurtką, czego nie mogę powiedzieć o zwykłych zegarkach outdoorowych, np. G-Shocku Mudmaster, do którego się swego czasu przymierzałem.
Patrzę na ekran, patrzę na markę. Patrzę na markę, patrzę na ekran. Tak, bez wątpienia - to Garmin.
Garmin słynie z legendarnie wręcz mizernych wyświetlaczy. Pewnie, do biegania czy innych aktywności wystarczą, ale na co dzień raczej nie pieszczą wzroku, lecz przyprawiają o krwotok z oczu.
To się jednak pomału zmienia Średniopółkowy Garmin Venu ma śliczny ekran OLED, który może rywalizować z najlepszymi. Fenix 6 Pro zaś w końcu zyskał wyższą rozdzielczość i odrobinkę większy rozmiar. W stosunku do Garmina Fenix 5, ekran ma 1,3”, zamiast 1,2” i 260x260 px rozdzielczości, zamiast 240 x 240 px.
Zmiana teoretycznie jest drobna, ale w praktyce oznacza dwie rzeczy: w końcu nie da się policzyć pikseli gołym okiem i w końcu ramka zegarka jest faktyczną ramką ekranu; do tej pory między nimi był jeszcze grubaśny czarny pasek. Ekran jest przy tym po prostu ładniejszy, choć nadal obok Apple Watcha wygląda jak telewizor CRT obok najnowszego OLED-a 8K.
Garmin nie zmarnował też dodatkowego 0,1” przestrzeni. W fabrycznej tarczy znajdziemy tam bardzo przydatne widgety, które możemy dowolnie zmodyfikować. I tak jak w poprzednich Garminach od razu podmieniałem fabryczną tarczę na inną, tak w Feniksie 6 dostosowałem widgety do własnych potrzeb i tyle. Fabryczna tarcza przydaje Feniksowi 6 „taktycznego” wyglądu, z dużą liczbą przydatnych informacji na komplikacjach. W połączeniu z czarną stalą nierdzewną i odsłoniętymi śrubami trzymającymi bezel zegarek wygląda bardzo męsko, jakkolwiek szowinistycznie by to nie brzmiało. Wygląda jak coś, co prędzej założyłby Bear Grylls niż Bill Gates.
Nie biegam, nie pływam, nie wspinam się na Mount Everest – co robiłem z Garminem Fenix 6 Pro?
Fenix 6 Pro to bez dwóch zdań zegarek dla ludzi aktywnych przez duże A (lub duże „Ś”, jak „Świr”). Potrafi mierzyć chyba każdy możliwy sport, a dla biegaczy/kolarzy/wspinaczy/pływaków jest skarbnicą cennych informacji.
Co więc z takim narzędziem miał zrobić człowiek, którego nie interesuje kadencja biegu, saturacja krwi, pułap tlenowy czy średnia długość kroku?
Nosić i być szalenie zadowolonym, ot co.
Może nie biegam, ale przemierzam codziennie 10-15 km szybkim marszem z psem. Czasami więcej.
To właśnie dlatego potrzebuję zegarka o podwyższonej wytrzymałości. Trening z psem, a nawet codzienne spacery często prowadzą nas w głąb lasu albo na plażę, gdzie nietrudno przypadkiem puknąć w drzewo, wykąpać zegarek w błocie czy zapiaszczyć podczas zabawy.
Fenix 6 Pro przez ostatni miesiąc przeszedł próbę wytrzymałości z najwyższymi notami. Choć muszę przyznać, że nie sprawdziłem go do końca tak, jakbym chciał – zimą przez większość czasu zegarek jest schowany pod kurtką, podczas gdy wiosną i latem byłby o wiele bardziej narażony na uszkodzenia. Tym niemniej kilka razy myślałem, że już „po zegarku”, a tymczasem okazywało się, że po miesiącu nie ma na nim ani jednej ryski. Aczkolwiek gdybym miał kupić Fenixa 6 dla siebie, pewnie postawiłbym na wersję z szafirowym szkłem. Przezorny zawsze ubezpieczony, czy jakoś tak.
Spodziewałem się, że będę często korzystał z GPS-u i map w Feniksie 6, ale tak się nie stało. Nie zrozummy się źle, zegarek szybko łapie sygnał satelity i śledzi trasę tak doskonale, jak tylko jest to możliwe (nawet w gęstym lesie). Niestety wbudowane mapy nie pokazują ścieżek leśnych w moich okolicach, więc korzystałem z GPS-u tylko wtedy, gdy zapuszczałem się w nieznane zakątki lub gdy po prostu chciałem sprawdzić, ile dokładnie przeszedłem.
O wiele częściej od map korzystałem za to… z kompasu. Skoro nie było mapy, a już zapuściłem się w nieznane rejony lasu, to korzystając z tej staroświeckiej metody bez obaw wybierałem te ścieżki, które prędzej czy później doprowadzały mnie do domu.
Tutaj szalenie doceniłem nowy interfejs Garmina, który stawia na przejrzyste widgety. Jedno kliknięcie przycisku i już mogłem spojrzeć na mini-widget kompasu. Dodatkowy klik przenosił mnie do menu sensorów ABC (wysokościomierz, barometr, kompas) i podglądu kompasu na pełnym ekranie.
Bardzo często przydawała się też informacja o wschodzie i zachodzie słońca, dostępna wprost na widgecie zegarka. Ostatnim, na co miałbym ochotę, było utknięcie z psem myśliwskim w środku lasu po zmroku.
A że z psem zawsze chodzę w rękawicach taktycznych, bardzo doceniłem w tym wszystkim brak ekranu dotykowego. Obsługa przyciskami może nie jest idealna na co dzień, ale podczas intensywnej aktywności sprawdza się o wiele lepiej, zwłaszcza gdy mamy na dłoniach rękawice.
Fenix 6 Pro był też dla mnie niezastąpionym kompanem na siłowni.
Dla jasności – wspominałem o tym przy okazji recenzji Garmina Vivoactive 4: jeśli korzystamy z fabrycznego trybu mierzenia sportów siłowych, zegarki Garmina są szalenie niedokładne. Powtórzenia zliczają dobrze lub źle, zależnie od ćwiczenia, ale fatalnie radzą sobie z ich właściwym rozpoznawaniem. Wszystko trzeba poprawiać ręcznie po zakończeniu treningu, co bywa uciążliwe.
Co innego, gdy zaprogramujemy sobie plan treningowy w Garmin Connect. Wtedy zegarek zmienia się z narzędzia pomiarowego w naszego trenera osobistego, wskazując kolejne ćwiczenia i rygorystycznie odmierzając przerwy między nimi. Jakby powiedział Robert Burneika: nie ma opier!$%@ się!
I faktycznie nie było. Jeśli między seriami miało być 45 sekund przerwy, to było 45 sekund. Jeśli zaprogramowane były super-serie, to były super serie. Dobrze było mieć przez ten miesiąc takiego nieprzebłaganego kompana treningów na nadgarstku.
Nie uważam przy tym, żeby jakikolwiek smartwatch był niezbędnym akcesorium podczas treningu siłowego, zwłaszcza że na dobrą sprawę żaden nie oferuje realnie przydatnych danych po treningach. A prosty „log” ciężarów i ćwiczeń można prowadzić choćby na papierze lub w aplikacji na telefonie. Ba, w trybie pomiaru aktywności zegarek bardziej przeszkadza niż pomaga, bo konieczność wpisywania i poprawiania liczby powtórzeń czy ciężaru przeszkadza w skupieniu się na treningu.
Jeśli jednak poświęcimy czas i wbijemy do Garmin Connect własne programy treningowe, wtedy zegarek Garmina staje się kapitalnym dodatkiem na siłowni.
Jako smartwatch Garmin Fenix 6 Pro potrafi niewiele. I mi to pasuje.
Garminy zawsze były bardziej sport niż smart. Nawet Vivoactive 4 czy Venu, które miały przecież ten trend odwrócić, nadal pozostają zegarkami sportowymi z pewnymi inteligentnymi dodatkami. Na zegarki Garmina jest relatywnie niewiele aplikacji, nie przeczytam na nim gazety, nie odpiszę na maila, nie zadzwonię z niego do żony. Jak na smartwatch to dość... głupi zegarek.
Po miesiącu z Feniksem 6 Pro muszę jednak powiedzieć, że niczego mi nie brakowało. Absolutnie niczego.
- Nawigacja? Jest.
- Płatności zbliżeniowe? Są.
- Sterowanie muzyką z telefonu i na zegarku? Jest.
- Powiadomienia? Są.
- Monitorowanie aktywności poza ćwiczeniami? Jest.
Do tego dochodzi absolutnie fenomenalny czas pracy na jednym ładowaniu. Nawet trenując 4 razy w tygodniu przez 1,5 godziny i korzystając przez 3-4 godziny tygodniowo z GPS-u bez trudu uzyskiwałem 7 dni bez ładowania. Gdy nie korzystałem z GPS-u, bez Fenix 6 Pro bez większego problemu wycisnął 12 dni.
Nadal nie lubię sposobu, w jaki Garmin każe ładować swoje zegarki, choć rozumiem zasadność stosowania kabelka zamiast stacji dokującej – łatwiej go zabrać w podróż. Trzeba go jednak ładować tak rzadko, że można z tym żyć. Jeśli chodzi o korelację możliwości i czasu pracy, Fenix 6 rozkłada na łopatki każdego rywala.
Kompletnie go nie potrzebuję, ale żaden smart-zegarek nie przypasował mi do tego stopnia.
Mój problem z Garminem Fenix 6 Pro jest taki, że za nic w świecie nie jestem w stanie wykorzystać pełni jego możliwości.
To trochę jakbym kupił amerykańskiego pickupa mieszkając w Warszawie, by dojeżdżać nim do pracy w korpo. Zamiast ładować tonę cegieł na pakę lub przemierzać bezdroża, stałbym w korku i emitował CO2, ale za to miałbym samochód który „może” wszystko. I każdy by widział, że gdybym tylko chciał, to „mógłbym” wszystko.
Tak samo jest z Fenixem 6 Pro w moim przypadku. To, do czego wykorzystywałem ów zegarek, potrafi niemal każdy smartwatch na rynku, włącznie z tańszym o połowę Vivoactive’em 4. Tyle że żaden nie wygląda tak „twardo” jak Fenix 6 Pro i żaden nie jest w stanie znieść tyle, co Fenix 6 Pro.
Gdyby pieniądze nie grały roli, pewnie bez zastanowienia kupiłbym Fenixa 6 Pro i zamknął temat poszukiwań smartwatcha na najbliższe trzy-cztery lata. Ale grają rolę, przez co mam opory przed wyłożeniem od 2900-3500 zł na smartwatch tylko dlatego, że jego konstrukcja jest wytrzymalsza od innych, podczas gdy wykorzystywałbym ledwie ułamek jego funkcji.
Smartwatche niestety szybko się starzeją, więc za trzy-cztery lata znów musiałbym wydać równie wysoką kwotę. A że drzemie we mnie silny pociąg do klasycznych zegarków, z tyłu głowy nieustannie rozbrzmiewa mi głosik „zwykły zegarek w tej cenie pewnie cię przeżyje”.
Nie zmienia to jednak faktu, że z Garminem Fenix 6 Pro połączyła mnie chemia, jakiej nie czułem testując jakikolwiek inny smartwatch. Idealna synergia z urządzeniem. Cieszę się, że nie ja go recenzowałem, bo byłaby to recenzja tak bezkrytyczna, że pewnie posiądzilibyście mnie o fanbojstwo.
Absolutnie uwielbiam ten zegarek i jestem zdania, że jeśli szukacie smartwatcha, a uprawiacie jakikolwiek sport, to lepiej wybrać się nie da.
Nie wiem jednak, czy zdecyduję się na zakup. Wracając do wcześniejszej metafory z amerykańskim pickupem – tak, chciałbym na co dzień jeździć Fordem F-150. Tyle że moje realistyczne potrzeby zaspokoi Skoda Octavia.
I tak samo jest z Feniksem 6. CHCĘ GO. Choć tak naprawdę… kompletnie go nie potrzebuję.