Dobrze odrobione zadanie domowe. Fitbit Versa 2 - recenzja
Większy, lepszy ekran, wydajniejsze podzespoły, świetny akumulator - Fitbit zdecydowanie odrobił zadanie domowe, projektując drugą generację Versy. Niestety jest kilka ale, których nie da się pominąć.
Co nowego w Fitbit Versa 2?
Miejmy to za sobą szybko:
- ekran to teraz AMOLED zamiast LCD, jest też większy (1,4"), ale zachował tę samą rozdzielczość
- pojawił się nowy tryb pracy wyświetlacza - zawsze włączony
- czas pracy na jednym ładowaniu wynosi teraz do ponad 6 dni (wcześniej ok. 4)
- nieco zmieniono cały projekt obudowy, aczkolwiek na pierwszy rzut oka mało kto pewnie odróżni od siebie jeden i drugi model
- druga generacja doczekała się wbudowanego mikrofonu z obsługą Alexy (ale że mieszkamy w Polsce - nie będę się zagłębiał w ten temat)
- całość jest odrobinę większa, choć zachowana została masa.
Dużo? Mało? To zależy od tego, czy pierwsza Versa przemawiał do nas i miała tylko niewielkie braku, czy też może w ogóle nie trafiał do nas ten pomysł na smart zegarek. W tym drugim przypadku - nie ma co czytać dalej, niewiele się zmieniło. W tym pierwszym - zapraszam do czytania dalej.
Co do ekranu - jest piękny, ale...
Zacznijmy od tych dobrych stron nowiutkiego wyświetlacza. Przede wszystkim - jest po prostu ładny, może nawet bardzo ładny. 300x300 pikseli to może nie rekordowe wartości, ale całkowicie wystarczają do tego, żeby ikony, tekst czy animacje na ekranie prezentowały się przyjemnie dla oka.
Przyjemność tę potęguje zresztą specyfika AMOLED-a. Czerń jest naprawdę czarna, a kontrast jest naprawdę wysoki, przez co odczytywanie danych w większości przypadków nie powinno nastręczać najmniejszych problemów. Trenowałem z tym zegarkiem i w dzień, i w nocy, i ani razu nie musiałem się wysilać, żeby sprawdzić niezbędne mi informacje.
AMOLED ma też jeszcze jeden plus. Ukrywa to, czego nie powinniśmy zobaczyć.
Ale nie ma szans, żebyśmy to przegapili przy dłuższym użytkowaniu. Co? To, że Versa 2 - podobnie jak Versa 1 z 2018 r., ma niewspółcześnie wielkie ramki. Zresztą zobaczcie sami - kiedy treść wyświetlana na zegarku ma ciemne tło, jest bardzo ok:
Ale kiedy tło przestaje być czarne...
I jeszcze raz:
Tak, te ramki są. Tak, są ogromne. Tak, nie mam wprawdzie jak tego zmierzyć, ale na pierwszy rzut oka nawet niezbyt szczupły ramkowo Apple Watch 3 wypada pod tym względem zauważalnie lepiej. A kosztuje - przynajmniej w wersji 38 mm niewiele więcej.
Fitbit Versa 2 na szczęście próbuje się bronić.
I jednym z argumentów jest zawsze włączony ekran, którego np. w Apple Watchu 3 nie znajdziemy. Zasada działania jest prosta - na co dzień wyświetlana jest tylko godzina i minuty na czarnym tle, natomiast po podniesieniu ręki - wybudzanie działa bardzo dobrze i szybko - ukazuje nam się obraz zbliżony do powyższego. O ile oczywiście wybierzemy tę tarczę zegara, bo pod tym względem Fitbit zostawia nam całkiem przyzwoity wybór.
Wada? Zdecydowanie tryb ten wpływa na czas pracy na jednym ładowaniu. Podczas gdy w standardowym trybie spokojnie mieściłem się bez ładownia w przedziale 3-5 dni, tak w trybie zawsze włączonego ekranu bliżej mi było do 2. A i to nie zawsze. Jeśli będziemy naprawdę intensywnie korzystać z Versy 2, liczmy raczej na mocne 3 dni bez ładowania (z wyłączanym ekranem) albo jeden dzień z małym kawałkiem (z zawsze włączony ekranem).
Tak czy inaczej - miło jest mieć do dyspozycji taką opcję i miło jest mieć wybór. Tym bardziej taki, który znajdziemy dopiero w Apple Watchu za ok. 2000 zł.
Co do samego interfejsu - jest prosto i dobrze
Trudno się tutaj gdziekolwiek zagubić. Można wprawdzie sugerować, że to dlatego, że Versa 2 ma po prostu mało opcji, ale to nie do końca prawda - wszystko jest po prostu przygotowane tak, żeby nawet początkujący użytkownik (albo użytkownik mający wcześniej prostszą opaskę) miał szansę poradzić sobie bez frustracji.
W związku z tym podstawowa nawigacja jest niesamowicie prosta. Mamy ekran główny (z godziną i podstawowymi statystykami). Na prawo od niego są ikony aplikacji - ułożone na liście również przewijanej w prawo (zdjęcie powyżej). W dół od ekranu głównego mamy nasze bardziej rozbudowane statystyki:
Tutaj wprawdzie wchodzi w grę przewijanie w dół (kolejne statystyki) i w bok (bardziej szczegółowe statystyki dla danej kategorii), ale dalej idzie to wszystko szybko opanować. Zastrzeżenie mam tylko do tego, że Versa 2... dalej trochę nie radzi sobie z wczytaniem odpowiednio szybko wszystkich tych danych. Za pierwszym razem przy wejściu w tę zakładkę widzimy po prostu ekran ładowania danych. Potem jest już płynnie, tak samo płynne jest przewijanie dalszych pod-zakładek. Z drugiej strony - podobną czkawkę (ok, tam danych było dużo więcej) zaliczał u mnie wielokrotnie droższy Fenix 6X. Ale tak czy siak - trochę jednak niesmak.
Poza tym są jeszcze dwa elementy interfejsu głównego. Przeciągnięcie palcem w dół powoduje wywołanie ekranu powiadomień z trzema dodatkowymi skrótami (muzyka, płatności, ustawienia):
Natomiast dłuższe przytrzymanie jedynego przycisku na obudowie aktywuje ustalony przez nas wcześniej skrót - np. trening albo płatność zegarkiem.
I to właściwie wszystko, co trzeba wiedzieć. Bo oczywiście opcji i ustawień jest trochę więcej, ale w większości są one na tyle logicznie i czytelnie zakomunikowane, że poradzi sobie z nimi każdy. Choć z drugiej strony właśnie w tym kontekście trochę smutno, że pomimo tak długiej obecności na polskim rynku, nadal nie ma menu w naszym języku.
A co znajdziemy na pokładzie?
Zacznijmy od dwóch kluczowych rzeczy - tak, są płatności. I tak, jest muzyka. Choć w jednym i drugim przypadku trzeba narysować na końcu po gwiazdce i rzeczowo wytłumaczyć.
Jeśli bowiem chodzi o płatności, to wystarczy zerknąć na listę wspieranych przez Fitbit Pay banków. Jest Santander, Alior, Pekao, Revolut, TransferWise i... to koniec. Do powszechności Google Pay czy Apple Pay daleko, ale z drugiej strony - mam kartę Revoluta i to właśnie ją wolę podpinać pod płatności w takich miejscach. Sprawdziłem, działa, wymagając oczywiście podania PIN na zegarku (do momentu zdjęcia zegarka z nadgarstka).
W przypadku muzyki jest niestety trochę gorzej. Tak, Versa 2 obsługuje lokalne odtwarzanie plików muzycznych i możemy zmieścić w jego wnętrzu ok. 300 utworów, ale... musimy je fizycznie mieć. Zapomnijcie o synchronizacji playlist ze Spotify i zgrywaniu ich do pamięci zegarka, żeby potem wyruszyć na trening biegowy bez telefonu. Nic z tego - niezbędne jest cały czas połączenie z internetem, a aplikacja Spotify dla Fitbita jest raczej pilotem niż niezależną aplikacją.
O tyle nie jest to problemem, że mało kto będzie chciał biegać z Versą 2, ale bez telefonu.
I znów powód jest prosty - Versa 2 nie ma GPS, a jedynym sprzętem z GPS w ofercie Fitbita jest Ionic. Koniec i kropka. Jeśli więc chcemy mieć zapis naszej trasy - czy to na rowerze, czy biegiem - musimy zabrać ze sobą telefon, sprowadzając Versę 2 do roli czujnika tętna i wyświetlacza statystyk.
Jak sobie radzi z tym pierwszym? Powiedziałbym, że całkiem nieźle, choć zdarzają się i słabsze momenty, nawet we względnie prostych warunkach:
Przykładowo na powyższym zestawieniu wyraźnie widać, że przez zdecydowaną większość czasu Versa 2 zgadzała się zarówno z czujnikiem z 945, jak i z osobnym czujnikiem Polar OH1 Plus. Pomijając pierwsze 6-7 minut (było zimno, a cudów nie ma), zgodność jest niemal co do 1-2 BPM.
Z drugiej strony pik na samym początku jest trudny do wyjaśnienia, podobnie jak fakt, że utrzymywał się przez dobre dwie minuty, a nie był tylko jednorazowym strzałem. Zdarzają się też aktywności - nawet nie interwały czy mocniejsze rzeczy - zmierzone naprawdę kiepsko. To jeden z moich naprawdę lekkich biegów po kontuzji:
Tak, niby 945 się tutaj też nie popisał i skala jest zupełnie inna niż na poprzednim ujęciu. Ale wyrzućmy na chwilę z równania Versę 2 i zobaczmy, że jednak ten obraz może nie być taki koszmarny (zobaczcie zresztą w prawym górnym rogu na różnicę w chwilowym pomiarze - minimalna).
To jest źle czy dobrze?
Raz tak, raz tak. Czasem zależy od warunków pogodowych, czasem od tego, jak zapniemy pasek zegarka. Moim największym problemem w tym miejscu jest zawsze sytuacja, w której producent zegarka nie dopuszcza podłączenia zewnętrznych czujników tętna, które rozwiązałyby cały problem. Niestety do Versy takiego nie podłączymy, więc musimy się liczyć z tym, że część ludzi pewnie będzie z pomiarów tego czujnika bardzo zadowolona, natomiast część z nich się nim po prostu rozczaruje.
Zabawny jest przy tym fakt, że w zegarku Versa Lite czujnik tętna sprawdził się u mnie odrobinę lepiej. Może dlatego, że było trochę cieplej i zegarek nie musiał walczyć na nadgarstku z kurtką i rękawiczkami?
Uwaga: pomiar tętna poza aktywnością, nawet jeśli rzadszy, jest z oczywistych powodów dużo bardziej precyzyjny.
A jak z resztą pomiarów?
W tej kwestii wiele nie zmieniło się od naszych testów poprzedników. I dalej podtrzymuję swoje zdanie, że to jedna z najprzyjemniejszych aplikacji ogólno-monitoro-zdrowotna (ok, to akurat wyszło kiepsko) na rynku. Nie sportowa, nie medyczna, nie specjalistyczna - tak po prostu... lekka, przyjemna i czytelna.
Nowością wartą wzmianki jest bardziej szczegółowa analiza naszego snu, z łatwym do przyjęcia przez użytkownika Sleep Score w skali od 1 do 100. Do tego dochodzi jeszcze opcja porównania się z innymi użytkownikami w naszym przedziale wiekowym i... nie, to jeszcze nie koniec. Tzn może być koniec, jeśli korzystamy z opcji darmowej.
Tak, Fitbit ma też opcję płatną.
Co, nie będę ukrywał, już na początku trochę mi chrupie, ale najpierw wyjaśnię, dlaczego to może mieć sens.
Zacznijmy od ceny - miesięcznie Fitbit Preium kosztuje 47,99 zł. Jeśli zapłacimy z góry za cały rok, będzie wyraźnie taniej, bo 379,99 zł (ceny z App Store). W cenie dostajemy Fitbit Coacha, jeszcze bardziej szczegółową analizę naszej aktywności (w tym i snu), dostęp do grup i wyzwań, a także specjalnie dobrane do nas ćwiczenia i podsumowania. I ok - to jest w porządku, szczególnie biorąc pod uwagę to, że wcześniej podobne pieniądze kosztował sam Fitbit Coach, a tu mamy jeszcze więcej opcji. W 2020 r. ma się jeszcze pojawić do tego kilka nowości, w tym np. indywidualne sesje treningowe (chociaż nie jestem pewien, czy będzie to dalej w tej samej cenie).
Z drugiej strony trudno mi zaakceptować podejście kup nasze urządzenie, a potem jeszcze kupuj nasze usługi. Może i Versa 2 nie jest piekielnie droga (ok. 800 zł), ale dodajmy do tego prawie 400 zł rocznie i już mamy 1600 zł po dwóch latach użytkowania, a zakładam, że tyle ten zegarek powinien gościć na naszym nadgarstku, żeby jego zakup miał sens. A co można kupić za 1600 zł? Tu niech już każdy odpowie sobie sam, bo opcji jest naprawdę mnóstwo.
Ja jako przykład podam może zegarek Polar Vantage M. Ma swoje bolączki, ale za to kosztuje 999 zł (czyli sumarycznie mniej), a daje dostęp do naprawdę świetnego zaplecza treningowego, z analizą, o jakiej Fitbit nie może nawet śnić. I z adaptacyjnymi programami treningowymi, które wybieramy bez problemu z poziomu zegarka. W tym samym czasie Fitbit Coach dalej nie współpracuje idealnie ze swoją aplikacja kliencką na zegarku...
Ale znów - Vantage M to zegarek sportowy bez opcji płatności i muzyki. Versa 2 jest gorsza jako sprzęt treningowy, ale lepsza opcja smartwatchowa. Szkoda tylko, że Fitbit każe płacić dwa razy. Zrozumiałbym, gdyby płatność była opcją dla tych, którzy nie kupili Versy 2 czy innej opaski albo zegarka, ale chcą np. podłączyć własny sprzęt i analizować dane z niego. Ale tak niestety nie jest.
No i właśnie - jak to jest z tym byciem smart w przypadku Versy 2?
Są płatności. Jest muzyka. Co dalej?
Jest chociażby aplikacja pogodowa, jest stoper, są budziki, jest aplikacja do relaksowania się, jest oczywiście aplikacja do obsługi muzyki zgranej do pamięci, jest Strava (a raczej synchronizacja ze Stravą), jest kalendarz i jest wybór tarcz zegara (do 6 zainstalowanych na zegarku). To - o dziwo poza Coachem - znajdziemy fabrycznie na zegarku. Ok, są jeszcze powiadomienia, które docierają na zegarek nieomylnie i błyskawicznie, a do tego prezentowane są w czytelnej formie.
Resztę aplikacji musimy sobie doinstalować ze sklepu Fitbita, który... cóż, po prostu jest. Jest tam kilka ciekawych propozycji sportowych (np. aplikacja od TRX), są nawet gry i aplikacje newsowe, ale przyznam się, że przeważnie odbijam się od tej oferty dokładnie tak samo, jak od oferty sklepu z aplikacjami dla Garmina. Przeważnie więc instaluję byle co, żeby zobaczyć, czy działa i jak wygląda cały proces. Gdybym używał Versy 2 prywatnie, prawdopodobnie doinstalowałbym tylko Coacha i na tym by się skończyło. Zresztą zajrzyjcie poszukajcie sobie list z najciekawszymi aplikacjami do Fitbita. Przeglądałem je wiele razy i nigdy nie drgnął mi nawet jeden mięsień, żeby sięgnąć po telefon i jak najszybciej zainstalować nowy program na zegarku.
Mniej i bardziej losowe uwagi i obserwacje dodatkowe
Krótka lista:
- materiał, z którego wykonano pasek, jest prawdopodobnie najbardziej brudzącym się materiałem znanym ludzkości
- przez dobrych kilka tygodni noszenia Versy 2 nie udało mi się zrobić na nim ani jednej rysy
- cały zestaw jest wygodny i lekki, ale... nie jest to najwygodniejszy zegarek na świecie
- w zestawie dostajemy dwa paski - na małe i duże nadgarstki
- z jakiegoś dziwnego powodu górna część paska nie jest w ogóle wentylowana, co zdecydowanie nie poprawia komfortu w trakcie treningu. Szczęśliwie paski są wymienne (choć nie jestem fanem fitbitowego podejścia)
- ładowarka jest wielka, szkaradna i podobna do tej z pierwszej Versy
- poza ekranem z podsumowaniem wszystkich statystyk, całość działa imponująco płynnie
- zegarek jest odporny na kurz i wodę, spełniając normę IP68
- treningi - przynajmniej biegowe - są straszliwie podstawowe
I to właściwie tyle.
Warto czy nie?
Jeżeli szukacie zegarka głównie do biegania albo wybitnie ukierunkowanego na ogólnie pojęty sport, to zdecydowanie nie. Nie ma tutaj GPS i opcji podłączania zewnętrznych czujników, co pewnie skutecznie zniechęci wielu. Do tego Polar Vantage M za 999 zł da nam szczegółową analizę snu, naprawdę adaptacyjne treningi i wbudowany GPS. W cenie Versy 2 jest też np. Garmin 45, obsługujący naprawdę przydatnego (nie tylko na początku) Garmin Coacha (i znajdziemy tam nie tylko ćwiczenia biegowe, choć oczywiście głównie). Fani Samsunga pewnie patrzą natomiast w kierunku Galaxy Watch Active (choć ten ma wyraźnie mniejszy ekran, ale za to ma GPS). Użytkownicy iPhone'ów zerkają natomiast na Apple Watcha 3. Duży Galaxy Watch kosztuje ok. 200-300 zł więcej. Mocna konkurencja.
No i nie zapominajmy - z Fitbit Premium zapłacimy po roku za cały zestaw 1200 zł. Po dwóch latach - 1600 zł. A tu już wchodzimy poziom cenowy Forerunnera 245, Venu i podobnych. Niewiele więcej zapłacimy za Apple Watcha 4 generacji, który przegrywa chyba tylko i wyłącznie brakiem zawsze włączonego ekranu i gorszym czasem pracy na jednym ładowaniu.
No i właśnie - wszędzie jest jakieś ale. Niższe modele Garmina nie obsługują aplikacji, nie wspominając już o płatnościach czy muzyce. Watch Active ma Tizena, który też nie każdemu pasuje, a jego ekran ma zaledwie 1,1", nie wspominając o tym, że nigdzie nim nie zapłacimy. Apple Watch 3 nie jest przesadnie nową konstrukcją. Vantage M ma swoje humory z ekranem (i nie tylko ja miałem takiego pecha).
Wbrew pozorom Fitbitowi udało się więc całkiem zgrabnie wcisnąć w rynkową lukę, dając za te 800 zł ekran AMOLED, bardzo dobry akumulator, muzykę, płatności, śledzenie aktywności w przyjemnej wersji i śledzenie treningów. Niestety, z wyjątkiem akumulatora, każdy z tych plusów jest obarczony jakimś ale. Ekran - ładny, ale z paskudnymi ramkami. Muzyka - tak, ale nie bezpośrednio ze Spotify. Płatności? Tak, ale mało kto skorzysta z nich w Polsce. Śledzenie aktywności? Tak, ale przez dwa lata w bogatszej opcji skasujemy cię za to tyle, że mógłbyś kupić droższy zegarek...
Zdecydowanie więc jest się nad czym zastanawiać.