Youtuberzy zrobili SZUM w Warszawie. GonKon 2019 - nasza relacja
Za nami druga edycja GonKonu. Przeprowadzona z rozmachem przez popularnego polskiego youtubera impreza jest niepodobna do żadnej innej w Polsce.
W sobotę w warszawskim studiu Tęcza odbył się GonKon. Zorganizowana przez Krzysztofa Gonciarza impreza miała być nie tylko miejscem na spotkanie się fanów z ich ulubionymi youtuberami, ale też miejscem, które miało pokazać, że YouTube to coś więcej niż streaming gier, poradniki do makijażu i śmieszne filmy o kotkach. Część tworzących w Polsce youtuberów ma artystycznie zacięcie i coś ważnego do powiedzenia. Wystarczy dać im do tego przestrzeń.
GonKon 2019 zrobił Szum
Stuido Tęcza na warszawskim Żoliborzu, duża przestrzeń w industrialnym klimacie, zostało w całości zagospodarowane na potrzeby imprezy. Przy samym wejściu znajduje się pierwsza sala, w której niemal nieustannie trwają panele dyskusyjne, rozmowy i Q&A z youtuberami. To stosunkowo niewielki pokój, w którym odwiedzający mogą być blisko swoich ulubionych Ludzi z Internetu – Gonciarza, Gargamela, Kasi Gandor, Kasi Mecinski (Fifty na Pół), Rafała Masnego, Dawida Myśliwca (Uwaga Naukowy Bełkot), Martina Stankiewicza i Ajgora Ignacego. To świetnie oddaje całą atmosferę tego spotkania. Idole młodych i starszych (na oko przekrój wiekowy obejmuje wczesne lata nastoletnie i sięga pewnie okolic 30.) są na wyciągnięcie ręki. Można z nimi porozmawiać, zrobić sobie selfie, poprosić o autograf, czy po prostu przywitać się i zamienić kilka słów.
W głównej sali jest już scena, na umieszczonych przed nią siedzeniach zawsze ktoś jest, nawet jeśli samo podium świeci w danej chwili pustkami. Trudno się temu dziwić, miejsc do siedzenia jest stosunkowo mało, a chętnych, żeby ulżyć nogom, nie brakuje. Ludzi jest dużo. Nie na tyle, żebym musiała się przez tłum przeciskać, ale co jakiś czas ktoś się o mnie ociera, a ja muszę wciąż przepraszać, próbując przejść z jednego pomieszczenia do drugiego. To całodzienna impreza, więc trudno na oko ocenić, ile osób się zjawiło – ludzie wchodzą i wychodzą, rotują się, wychodzą na spacer i wracają. Jedno jest pewne – na frekwencję Gonciarz nie będzie mógł narzekać, bilety zostały sprzedane, a rano przed wejściem do studia stał tłum.
Do czterech znajdujących się w głównym pomieszczeniu budek stoją ciągle kolejki, są tam przestrzenie zaaranżowane przez youtuberów. Podeszłam do jednego z ogonków, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co znajduje się w zaimprowizowanych boksach.
Nie wiem, ale kolejka jest długa, więc pewnie warto stać – odpowiedziała rezolutnie zapytana dziewczyna.
Do podobnych wniosków musieli dojść wszyscy wygłodniali, stojący w kolejkach do foodtracków. Wróć. W kolejce. Kiedy tam byłam, wszystkie stanowiska, poza tym z frytkami, świeciły pustkami. A może po prostu, jeśli jesteś miłośnikiem youtube'a, musisz być też miłośnikiem frytek.
Nieco mniej ludzi kręci się po instalacjach znajdujących się w pokojach w głębi studia. Na „Jeden i osiemnaście zer” Kasi Gandor jest kilkanaście monitorów mrugających różnymi komunikatami i obrazami, część z nich dotyczy naszych możliwości przetwarzania informacji. Ludzie podchodzą, patrzą, kiwają z namysłem głową i odchodzą. Mam już też kiwnąć i odejść, ale za sobą słyszę lekko poddenerwowanych panów, szepczących między sobą:
Nie wiem, chyba pendrive się rozłączył i dlatego to się tak wyświetla.
Zerkam jeszcze raz na monitor, do którego przed chwilą kiwnęłam z zadumą, no rzeczywiści, widnieje na nim jak byk, że „Nie można otworzyć obrazu”.
Przez chwilę mam ochotę zaśmiać się banalnie z siebie, ze sztuki współczesnej i z jej odbiorców. Na szczęście powstrzymuję się, bo mówiąc szczerze, ten komunikat tam po prostu pasuje tak bardzo, właściwie panowie za zgodą artystki mogliby to tak zostawić. Fart.